Lorek: Czy Murray z Lendlem powstrzymają Djokovicia?

Tenis
Lorek: Czy Murray z Lendlem powstrzymają Djokovicia?
fot. PAP

Pęcherze na dłoniach, poczerniałe paznokcie u nóg, zmęczenie sezonem, ale podczas dwóch tygodni zmagań na kortach Wimbledonu, tenisiści zapominają o bólu i niewygodach. Perspektywa zwycięstwa w najstarszym turnieju Wielkiego Szlema sprawia, że na korcie zostawia się serce, choć pot zalewa oczy, a plecy wypatrują najbliższej sofy…

Wzrok Andy’ego Murraya bardzo rzadko wędruje w stronę sztabu trenerskiego rywala. „Nawet jeśli w boksie przeciwnika siedzi jegomość z czapeczką baseballistów z Nowego Jorku, nie mam w zwyczaju zerkać na obóz rywala! Doświadczenie podpowiada mi, że wpatrywanie się w otoczenie i w doradców przeciwnika nie wnosi niczego konstruktywnego do mojego repertuaru. Owszem, wolę popatrzeć bezpośrednio na rywala i spojrzeć czasami na mój obóz, aby uzyskać źródło zachęty do walki” – podkreśla tenisista z Dunblane. Tym jegomościem siedzącym w czapeczce baseballisty w boksie Milosa Raonicia podczas finału turnieju przy Palliser Road na kortach Queen’s Clubu był siedmiokrotny zwycięzca turnieju Wielkiego Szlema w singlu i dziewięciokrotny mistrz Wielkiego Szlema w deblu,  leworęczny geniusz – John McEnroe. Murray ma dwa tytuły (US Open’2012 i Wimbledon’2013). Oba zdobyte przy gigantycznym wsparciu Ivana Lendla. „Nie łudźcie się, że Ivan przytulił mnie do piersi po piątej koronie Queen’s Clubu. Powiedział jedynie: dobrze wykonana praca. Nie jest typem wylewnego człowieka. To mistrz ciętego humoru. Sporym sukcesem dyplomatycznym było nakłonienie Ivana, aby obejrzał ceremonię dekoracji z perspektywy balkonu.  Powiedział mi tylko, że potrzebuje strefy pachnącej komfortem, bo on już myśli o przygotowaniach do Wimbledonu. Swój pierwszy mecz przy Church Road rozegram we wtorek 28 czerwca, a więc od triumfu w Queen’s Clubie pozostało mi osiem dni do rozpoczęcia najważniejszego turnieju w tym sezonie. Mam nadzieję, że odetchniemy nieco przy piłce nożnej. Wiecie doskonale, że Lendl to maniak sportu. Potrafi ze swadą rozprawiać o świecie sportu, niezależnie czy to jest golf, futbol czy tenis. Szkoda, że tak rzadko rozmawiamy o boksie czy Formule 1…” – uśmiechnął się w swoim stylu, król „suchego” żartu jak mawia o Murrayu znakomity polski deblista Mariusz Fyrstenberg. „Fryta” leczy naderwane mięśnie brzucha, więc będzie miał jeszcze więcej czasu na oglądanie finałów piłkarskich mistrzostw Europy niż Andy Murray, który już w poniedziałek 20 czerwca trenował na kortach Wimbledonu…

Futbolowy płodozmian

Mistrz olimpijski w singlu i wicemistrz w mikście (w parze z uroczą Laurą Robson) to wielki fan pięściarstwa i wyścigów F1 (potrafi wyrecytować wszystkie zakręty na torze Silverstone), ale jak większość mieszkańców naszej planety, fascynuje się również futbolem. To pasja, która łączy go z Lendlem. „Ivan zniknął pewnego popołudnia z kortów Queen’s Club. Zgadnijcie dlaczego… Poszedł oglądać mecz fazy grupowej na Euro’2016: Czechy – Chorwacja. Czesi wrócili z dalekiej podróży, już prawie żegnali się z mistrzostwami, ale w ostatnim kwadransie gry wyrównali na 2-2. Kontaktowy gol Milana Skody na 1-2 strzelony głową był naprawdę godny uwagi. Piękna bramka. Jestem nieźle przygotowany, prawda? Każdy z was byłby… Ivan opowiadał mi w szczegółach o tym spotkaniu… Uczynił to w przerwie podczas treningu, tuż przed szlifowaniem forhendu” – twierdzi Murray. Tego dnia, w którym Milan Skoda i Tomas Necid strzelili bramki Chorwatom, Andy grał ćwierćfinał Aegon Championships z rodakiem Kylem Edmundem…      


Piłka nożna pozwala na chwilę wytchnienia. Futbol umożliwia uchwycić ozdrowieńczy oddech od gorączkowych przygotowań do Wimbledonu. Podczas turnieju ATP 500 na kortach Queen’s Clubu tercet: Ivan Lendl, Jamie Delgado, Andy Murray żywo rozprawiał o meczach rozgrywanych na francuskich boiskach, ale nie zapominał o starannym zaplanowaniu treningów i dozowaniu odpoczynku przed Wimbledonem. „Lubię przeskoczyć do innego nurtu. Rozprawa o młodej reprezentacji Anglii, nieobliczalnych Słowakach, doświadczonym czeskim pomocniku Tomasu Rosickym, rewelacyjnej Islandii, a w międzyczasie uzgodnienia dotyczące moich sparing partnerów przed Wimbledonem. Ivan rozpisał mi precyzyjny grafik. Wiem kiedy mogę się zregenerować, kiedy mogę pospać, a kiedy mam dawać z siebie maksimum podczas treningów. Ivan zaordynował mi nawet partyjkę debla. Nie jestem tak dobry w grze podwójnej jak mój brat Jamie (wygrał Australian Open w parze z Brazylijczykiem Bruno Soaresem), ale domyślam się, że Ivan chce mnie jak najlepiej przygotować do Wimbledonu. Ten pomysł z deblem to pewnie pokłosie uwag „Newka” – Johna Newcombe’a, który powtarza Ivanowi, że gdyby częściej grał w debla na trawie, to nie przegrałby finału singla Wimbledonu z Patem Cashem w 1987 roku…” – uśmiecha się Andy Murray. Akurat w deblu Andy czuje się jak ryba w wodzie. Wystarczy spojrzeć na jego wyniki w reprezentacji Wielkiej Brytanii, z którą sięgnął po Puchar Davisa w listopadzie 2015 roku…


Judy Murray, mama Jamie i Andy’ego, pani kapitan Brytyjek w Pucharze Federacji, też kocha futbol, ale trudno oczekiwać, aby było inaczej. Wszak tata Judy, dziadek Jamie i Andy’ego – Roy Erskine biegał za piłką w barwach szkockich drużyn. Roy był lepszym optykiem aniżeli futbolistą, ale pamiętajmy, że grał w czasach, gdy za hasanie po zielonym dywanie płacono jednego funta tygodniowo… Wówczas futbol nie stwarzał perspektyw, aby utrzymać armię smyków… Tak czy owak, Erskine zapisał się w kronikach szkockich zespołów Hibernian, Peebles Rovers, Stirling Albion i Cowdenbeath jako rzetelny boczny obrońca. W familii Murrayów próżno szukać kogokolwiek, kto nie ma smykałki do sportu. A Judy, która lubi uciąć sobie fachową pogawędkę z Lendlem na tematy branżowe, dobrze orientuje się we współczesnym futbolu. Andy będzie mógł zatem odfrunąć podczas Wimbledonu w stronę spalonego, karnych i rzutów wolnych. „Mama ma w sobie coś z duszy misjonarza. Mało kto wie, że Judy przed laty zachęcała do pracy trenerskiej młodego i obiecującego Szkota, aby zajął się szlifowaniem talentów. Odbijaliśmy z bratem piłki pod dyktando Leona Smitha. Minęło 18 lat od naszych pierwszych wspólnych treningów, a Leon Smith (urodzony w Glasgow), poprowadził reprezentację Wielkiej Brytanii do dziesiątego tytułu w Pucharze Dwighta Davisa. Czyż to nie szaleństwo? Pytałem ostatnio mamy: nie spodziewała się, że Leon zostanie  kapitanem kadry, która z dwójką jej synów zdobędzie Puchar Davisa…” – wyznaje Andy.


Kołdra ciszy zazwyczaj rozpościera się nad kortem tenisowym. Jednak podczas piłkarskiego Euro’2016 tenisiści wiedzą, że okrzyki rozpaczy tudzież szczęścia będą naturalnym przerywnikiem pomiędzy nieparzystymi gemami… „Podczas meczu Anglia – Rosja urządziliśmy sobie grilla w wąskim gronie przyjaciół. Zebraliśmy się w 10 osób, aby zrelaksować się na świeżym powietrzu i porozmawiać o życiu. Spadł deszcz, więc było wesoło. Anglicy zremisowali z Rosją, ale nie zapomnę wybuchu radości jaki rozległ się na kortach Queen’s Clubu, gdy Daniel Sturridge strzelił zwycięską bramkę w meczu: Anglia – Walia. Zgadnijcie komu Ivan kibicował podczas meczu: Słowacja – Anglia? Słowakom… Nie może mi zapomnieć, że w 2012 roku gdy byłem na wakacjach kibicowałem Hiszpanom w finale Pucharu Davisa. Mam sentyment do Hiszpanii, znam się dobrze z Alexem Corretją…” – wyznaje Andy.


Szkoci nie awansowali do finałów Euro’2016, więc Andy ma mniej powodów do stresu…

Zdziwienie Beckera

Boris Becker cieszy się, że jego dobrzy znajomi z kortów: John McEnroe i Ivan Lendl powracają do profesjonalnego tenisa służąc wiedzą trenerską. „Nie sądzę, że istnieje wielu fachowców, którzy wiedzą więcej od nas na temat tenisa. Niewidzialną ręką podnosimy jakość gry we współczesnym tenisie. Czujemy ten sport, przez lata graliśmy na najwyższym poziomie. Miło spotkać dawnych rywali, a teraz kolegów na kortach. Jest okazja, aby uciąć miłą pogawędkę” – mówi trzykrotny mistrz Wimbledonu i trener Novaka Djokovicia.


Oczywiście nikt nie odkrywa kart przed rywalem, więc w korytarzach (nie tylko deblowych) będzie toczyć się partyjka szachów i wojna na sensowniejszą strategię, która pozwoli zaskoczyć rywala. Boris Becker z jednej strony chętnie widzi Lendla w obozie Murraya, ale z drugiej wytacza lekkie działko przeciwpancerne… „Nie wiem dlaczego Andy znów zaangażował Ivana. Uważam, że Jamie Delgado to świetny trener. Murray nigdy nie grał tak dobrze na korcie ziemnym jak w okresie współpracy z Delgado” – mówi Niemiec.


Becker usłyszał opinię Lendla, który wyznał, że „wraz z Andym chcemy pokrzyżować plany Novaka na kalendarzowego Wielkiego Szlema, ale doceniamy klasę Serba, który może być trzecim człowiekiem, który dokona tej niebywałej sztuki (po Donaldzie Budge’u i Rodzie Laverze)”. Becker to szczwany lis, z kolei Lendl to wytrawny strateg. Boris nie przykłada wielkiej wagi do piątego triumfu Murraya na kortach Queen’s Clubu. „Po wygranej Novaka w Melbourne, wiedzieliśmy, że najważniejsze jest pragnienie sukcesu. Wilk musi być głodny, aby szaleć podczas polowania na ofiarę. Dlatego Novak bardzo rozsądnie układa kalendarz startów” – podkreśla Becker.


Porażka w Monte Carlo z leworęcznym Czechem Jirim Veselym uczyniła wiele dobrego Serbowi. Przestawiał się na antukę (ziemię) po wyczerpujących turniejach na twardej nawierzchni (Indian Wells, Miami). W Madrycie pokonał w finale Murraya, w Rzymie uznał wyższość Szkota. W Paryżu przespał jedynie pierwszego seta. „Spójrzcie, że w pierwszym secie finału Roland Garros, Novak popełnił aż 14 niewymuszonych błędów z forhendu. Andy miał mądrą strategię w pierwszej partii, gdyż starał się atakować forhend Novaka. Jednak począwszy od drugiego seta Novak umiejętnie przesuwał Andy’ego jak najdalej od linii końcowej. Im dalej od baseline biegał Murray, tym bardziej rosły szanse Novaka, że będzie dyktował wymiany i tak też się stało. Murray lepiej serwował w pierwszym secie, ale w drugim Novak poprawił ten element. Uważam, że mimo wydłużenia sezonu na trawie, nie ma logicznych podstaw, aby Novak grał w Halle czy Londynie. To zbędny zabieg. Pamiętajmy, że Andy ma za sobą długi sezon gry na kortach ziemnych…” – Boris sugeruje, że Murrayowi zabraknie paliwa na dojeździe do Stowe na torze Silverstone…


Murray wie, że miewa przebłyski doskonałej gry. Szkopuł w tym, że nie czyni tego regularnie, a w starciu z gigantem precyzji z Belgradu, nie może pozwolić sobie na chwile słabości. „Pamiętam co stało się, gdy Pete Sampras przybył do Londynu, aby obejrzeć finał Wimbledonu w 2009 roku. Jego rodak, Andy Roddick miał cztery piłki setowe, aby wyjść na prowadzenie 2-0 w meczu z Rogerem Federerem. Szwajcar wybronił się i wyrównał stan meczu na 1-1. Nie zapomnę piątego seta, który trwał 95 minut wedle wyliczeń Ivana, a on nigdy nie myli się w takich kwestiach. Wiem, że jeśli dotrę do finału i zmierzę się z Novakiem w walce o mistrzostwo Wimbledonu, nie mam prawa okazać takiej słabości jaka dopadła A-Roda w końcówce drugiego seta…” – podkreśla Murray.


Dwaj dobrzy znajomi z czasów juniorskich, doskonale wiedzą, że niuanse zadecydują o zwycięstwie. Pytanie czy po spektaklu przy SW19 wyruszą do Serbii… Wszak w następny weekend po finale singla panów na kortach Wimbledonu (10 lipca), Serbowie podejmą Wielką Brytanię (15-17 lipca) na stadionie Tasmajdan w Belgradzie. Kapitan Serbów, Bogdan Obradović wybrał kort ziemny. Nie wiadomo czy to rozsądny pomysł, zważywszy, że Murray gra w tym sezonie bardzo dobrze na tej nawierzchni… Brytyjczycy będą chcieli zrewanżować się za porażkę jakiej doznali przed dekadą. W kwietniu 2006 roku na dywanie w Glasgow Wyspiarze ulegli ówczesnej kadrze Serbii i Czarnogóry 2-3. Debel: Andy Murray – Greg Rusedski przegrał z parą: Ilija Bozoljac – Nenad Zimonjić, a Nole Djoković wygrał oba single…

Wiara w return i … córkę

Murray jest zbudowany zwycięstwem na kortach Queen’s Clubu. Wygrana smakuje tym lepiej, że pokonał jednego z najlepiej serwujących graczy na trawie. „Uważam, że Milos Raonić serwował bardzo dobrze podczas niedzielnego finału. Ubiegłoroczny Wimbledon pokazał mi jak bezradnym mogę być w obliczu znakomicie serwującego rywala. W półfinałowym starciu z Rogerem Federerem, który znakomicie czuje się w grze na trawie, nie miałem zbyt wielu szans, choć nie zagrałem źle. Od dawna uważam, że return jest moim najlepszym zagraniem. Co prawda nie przełamuję rywala w każdym meczu, ale w 99 na 100 przypadków udaje mi się wykreować breakpointa. Inna sprawa czy potrafię go wykorzystać… Muszę sobie powtarzać, że uda mi się skwapliwie skorzystać z okazji. Łatwiej powiedzieć i rozrysować to zagadnienie w teorii... Co innego czuję gdy Milos posyła piłkę, która leci z prędkością 135 mil na godzinę. Jednak moja praca sprowadza się do tego, że mam dosięgnąć piłkę zaserwowaną przez przeciwnika i zaskoczyć go returnem tudzież udaną akcją przy siatce” – zauważa Andy.


W dniu finału na kortach Queen’s Clubu Murray widział się ze swoją córeczką przez 30 minut… Spory sukces jak na nawarstwiające się obowiązki profesjonalnego tenisisty. „Zmieniłem przyzwyczajenia. Kiedy nie byłem tatą, zazwyczaj kładłem się do łóżka w okolicach północy, a budziłem się o dziewiątej rano. Odkąd mamy z Kim córeczkę, idę spać o 22.30, a najpóźniej o 23.00, przy czym wstaję już o 7.30. bo chcę z nią trochę pobyć zanim opuszczę dom i podążę na korty… Gdybym zaspał, nie byłoby opcji, abym ją ujrzał. Nie ukrywam, że bardzo ucieszyłem się, gdy Sophia Olivia, nasza maleńka córka (niespełna 5 miesięcy) przybyła w niedzielę na teren Queen’s Clubu. Oczywiście nie przebywała na korcie, bo jest jeszcze zbyt mała, ale w specjalnym pokoju, gdzie mogła bawić się do woli… Otrzymałem wspaniały prezent na Dzień Ojca: wygrałem swój 37 turniej w karierze i mogłem spędzić czas z rodziną. Po raz pierwszy przystępuję do Wimbledonu w roli ojca. To będzie dla mnie nowe wyzwanie. Mam nadzieję, że będę miał powody do radości w trakcie najbliższych dwóch tygodni…” – Andy stąpa twardo po ziemi, ale warto marzyć, bo sportowiec, który nie ma wielkich aspiracji, nie może sięgać po śnieg na szczycie Manaslu…


Kopiec Murraya (Murray Mound) zastyga niczym skąpany w ciszy. Jeszcze nie ma uroczego rwetesu, nie czuć jak cząsteczki kwantowe spacerują wesoło po naskórku w oczekiwaniu na mecz pierwszej rundy Wimbledonu. Ileż czasu minęło odkąd młody, nieopierzony Andy Murray pokonał George’a Bastla i Radka Stepanka, a w trzeciej rundzie prowadził 2-0 w setach z Davidem Nalbandianem…? Magiczny debiut Murraya podczas Wimbledonu’2005. Andy miał już wtedy juniorski tytuł Wielkiego Szlema zdobyty w Nowym Jorku po zwycięstwie nad Sierhijem Stachowskim. „Wyglądałem wtedy jak uczeń, który zerwał się z lekcji i zauroczony kortami zapomniał języka w buzi. Mój ranking nie był imponujący: zajmowałem 317 miejsce. Awansowałem do trzeciej rundy i oma nie oszalałem z radości. Trafiłem na Argentyńczyka Davida Nalbandiana, który trzy lata wcześniej grał w finale Wimbledonu z Lleytonem Hewittem. Nalbandian, który w Cordobie jest tak sławny, że ma nawet przystanek autobusowy noszący jego imię i budkę z hot-dogami o szyldzie Nalbandian… Nie udało mi się wygrać tego meczu, ale ta porażka sporo mnie nauczyła. Potknięcia to kopalnia wiedzy o samym sobie. Gdy w 2004 roku przegrałem z Jimmym Wangiem podczas challengera w Surbiton, wiedziałem co należy zrobić, aby uniknąć kolejnych wpadek. W meczu z Nalbandianem zrozumiałem, że gram na najcichszym korcie świata. Akustyka tego miejsca jest niezwykła. Idealnie słychać czy piłka została czysto uderzona… Gdy ktoś otwiera paczkę chipsów, odgłos można usłyszeć po przeciwnej stronie trybun… Pamiętam, że mecz z Nalbandianem oglądał z trybun mój tata” – uśmiecha się Murray.


Pojedynkowi Nalbandiana z Murrayem przyglądał się znakomity aktor, Sean Connery. „Nie wiedziałem, że Sean siedział w loży królewskiej. Dowiedziałem się o tym z gazet, a potem od niego, gdyż sam do mnie zadzwonił. Pomyślałem: chyba jest nieźle, bo James Bond nie dzwoniłby do mnie, gdybym wygrał challengera w Argentynie” – twierdzi Andy.


Wimbledon otwiera wrota do nieśmiertelności. Finałowy mecz Murraya z Djokoviciem w 2013 roku śledziło przed telewizorami 17 milionów i 300 tysięcy widzów na Wyspach…

Tomasz Lorek, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze

Przeczytaj koniecznie