Pindera: Rio nie dla wszystkich

Sporty walki
Pindera: Rio nie dla wszystkich
fot. PAP

Na zakończonym w Wenezueli ostatnim turnieju kwalifikacyjnym do igrzysk w Rio de Janeiro, zawodowcy nie wysadzili w powietrze rywali.

Kilku z nich awans jednak wywalczyło, ale nie były to występy, które na długo zostaną w pamięci. Najbardziej znani, byli mistrzowie świata, Amnat Ruenroeng (60 kg) z Tajlandii i N’Dam N’Jikam Hassan (81 kg) z Kamerunu przebili się do finałów, ale tam przegrali swoje pojedynki. Ten pierwszy z młodym Meksykaninem Lindolfo Delgado, a drugi z Kolumbijczykiem Juanem Pablo Carrillo, który wcześniej, w półfinale, znokautował w drugiej rundzie Mateusza Tryca i pozbawił go szans na walkę o trzecie miejsce, premiowane olimpijskim awansem. Warto tylko przypomnieć, że Ruenroeng jeszcze w maju bronił tytułu mistrza świata IBF w wadze muszej i przegrał przez nokaut, a Hassan to były mistrz interim kategorii średniej. W wyższych limitach nie prezentują już najwyższej klasy, nie wróżę więc im sukcesów w Rio, gdzie rywale będą o wiele mocniejsi.

 

Turniej w Vargas zawiódł oczekiwania tych, którzy liczyli na wielkie, historyczne wydarzenie z udziałem zawodowców. Wystartowało w nim zaledwie 79 pięściarzy z 40 krajów, którzy tym samym mieli ułatwione zadania walcząc o 26 paszportów olimpijskich. 6-7 zawodników w wagach, gdzie kwalifikowało się trzech bokserów, to komedia. Tak samo jak poziom prezentowany przez niektórych profesjonałów, którzy w starciu ze średniej klasy przedstawicielami boksu olimpijskiego nie mieli nic do powiedzenia. Ale mimo wszystko nie wysnuwałbym z tego zbyt daleko idących wniosków.

 

Szkoda w tej sytuacji, że nie wykorzystaliśmy szans , które dawał tak słabo obsadzony turniej. Nikt tego u nas nie przewidział i nawet nie próbował zareagować na to co wydarzyło się 1 czerwca podczas Kongresu Nadzwyczajnego AIBA, gdy do turnieju WSB/APB dopuszczano zawodowców. A powinien, bo Tomasz Jabłoński (75 kg) oraz Igor Jabłoński (91 kg), którzy kwalifikacje wywalczyli wcześniej, mogliby wystartować na olimpijskim ringu w szerszym gronie.

 

O Mateuszu Trycu pisałem wcześniej. Był jedynym Polakiem w Vargas, miał obok siebie tylko trenera Jerzego Baranieckiego i prawdę mówiąc zrobił co mógł. Wygrał dwie walki i przegrał z lepszym od siebie Kolumbijczykiem Carrillo. Gdyby zamiast KO sędzia z Wietnamu orzekł TKO, walczyłby o trzecie miejsce z Denysem Sołonienką, którego dwa lata temu pokonał na Ukrainie. Nie wiem jaki byłby wynik, ale nie można wykluczyć, że korzystny dla Polaka, co dałoby mu olimpijski awans.

 

Do tych, którzy niemile wspominać będą turniej w Vargas w pierwszym rzędzie należą jednak Amerykanie, którzy stracili w Wenezueli ostatnie, olimpijskie szanse w wagach: półśredniej, półciężkiej, ciężkiej i superciężkiej. Co więcej, mimo więcej niż skromnej obsady tych kwalifikacji, bokserzy z USA odpadli już na początku turnieju.

 

I to wcale nie jest przypadek, szczególnie w dwóch najcięższych kategoriach. Ostatnim Amerykaninem, który zdobył w tych wagach olimpijskie złoto był  Ray Mercer (91 kg) w Seulu (1988). W wadze superciężkiej trzeba cofnąć się jeszcze cztery lata, do igrzysk w Los Angeles (1984), gdzie na najwyższym stopniu podium stanął Tyrell Biggs.

 

W Seulu srebro w najcięższej kategorii wywalczył Riddick Bowe, pokonany przed czasem w finale przez Lennoksa Lewisa. Kolejne igrzyska (Barcelona – 1992, Sydney – 2000, Ateny – 2004 i Londyn -2012) nie przyniosły amerykańskim „ciężkim” sukcesów. W Atenach był wprawdzie złoty „półciężki” Andre Ward, ale po igrzyskach przeniósł się jako zawodowiec do superśredniej.

 

Tylko w Atlancie (1996) i Pekinie (2008) na podium z brązowym medalem stali Nate Jones i Deontay Wilder (obaj 91 kg). Ten drugi jest teraz zawodowym mistrzem świata organizacji WBC. Nic dziwnego, że Amerykanie szukają później na siłę zamienników i mamy takich czempionów w profesjonalnym gronie, jak chociażby ostatnio Charles Martin.

 

Zresztą Rosjanie też nie mają się czym chwalić. Do dziś nie doczekali się następcy Aleksandra Powietkina, który wygrał igrzyska w Atenach (plus 91 kg). Cztery lata temu miał nim być Magomied Omarow, ale przegrał z Azerem Medżidowem i wrócił z Londynu bez medalu. W Rio de Janeiro Rosjanina w najcięższej kategorii zabraknie, bo tenże Omarow przegrał w Vargas z Ukraińcem Rostysławem Archipienką, a tego z kolei pokonał w finale Wenezuelczyk Edgar Ramon Munoz Mata. Ukraińcy w Rio będą więc mogli tylko powspominać chwile, gdy igrzyska wygrywali Władymir Kliczko (plus 91 kg, Atlanta) i Ołeksandr Usyk (91 kg, Londyn).

 

Polacy też czekają od dawna na lepsze czasy w tych wagach. Nasi ciężcy, Andrzej Gołota (91 kg) i Janusz Zarenkiewicz (plus 91 kg) brązowe medale igrzysk olimpijskich zdobyli w 1988 roku, a cztery lata później, w Barcelonie,  ostatnim polskim pięściarzem, który stanął na olimpijskim podium był  „półciężki” (81 kg) Wojciech Bartnik.

 

Kto wie, może w Rio do tego szacownego grona dołączy Igor Jakubowski (91 kg) lub „średniak” Tomasz Jabłoński. Dla nas każdy medal, bez względu na kategorię, będzie historyczny.

Janusz Pindera, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze

Przeczytaj koniecznie