Majewski: Każdy wielki mistrz chciałby skończyć na szczycie

Inne

Dwukrotny mistrz olimpijski Tomasz Majewski szóstym miejscem i wynikiem 20,72 w Rio de Janeiro zakończył swoją przygodę z igrzyskami. To jego ostatni sezon w karierze. - Każdy wielki mistrz chciałby skończyć na szczycie – przyznał.

Zawodnik AZS AWF Warszawa wystąpił w słynnej żółtej bandamce. Stała się ona jego znakiem rozpoznawczym po igrzyskach w Pekinie, kiedy po raz pierwszy wywalczył złoty medal olimpijski. Od tego czasu, była z nim na wszystkich ważnych imprezach. - Już wiem, że oddam ją do Muzeum Sportu w Warszawie. Cieszę się z tego konkursu, ale inaczej to wszystko miało wyglądać, wyszło jak wyszło. Wspaniałe zawody, nie spodziewałem się, że to wszystko tak się potoczy i Amerykanin Ryan Crouser tak tu wspaniale wybuchnie. Poprawił rekord olimpijski – 22,52, mimo że to jego pierwszy profesjonalny sezon. Został nowym królem kuli. Amerykanie wrócili na tron – ocenił Majewski.

 

Jedyną radością podopiecznego Henryka Olszewskiego było, że po raz kolejny wielką imprezę kończy przed Niemcem Davidem Storlem. - Mam nadzieję, że David wyleczy kolano i będzie dominował, bo powinien. Jestem wielkim fanem jego talentu i wierzę, że jeśli będzie zdrowy, to będzie w stanie walczyć z Amerykanami na tych naprawdę dalekich odległościach - dodał.

 

Srebro w czwartek wywalczył inny Amerykanin Joe Kovacs (21,78), a brąz Nowozelandczyk Tomas Walsh (21,36). - Pewnie brąz był w zasięgu, ale szybciej Konrada Bukowieckiego, niż w moim. To koniec mojej olimpijskiej przygody - podkreślił.

 

Początki tego konkursu nie były jednak łatwe. Dwie pierwsze próby, zarówno on, jak i Bukowiecki spalili. Majewski stanął na nogi i w trzeciej uzyskał 20,72. Młody Bukowiecki nie zaliczył także trzeciego podejścia i odpadł z rywalizacji. - Nie mogłem skończyć na trzech spalonych. Trener na mnie krzyczał, żebym się ogarnął. Na stojąco jakoś te 20,72 ukręciłem, ale noga dalej nie działała - podkreślił.

 

Po raz kolejny Majewski udowodnił, że należy do ścisłej światowej czołówki, ale na przedłużenie kariery nie da się namówić. - Byłem w Rio o siedem lat starszy od najstarszego zawodnika w konkursie. Młodość, młodość, młodość. Era tych wielkich kulomiotów, z którymi miałem przyjemność i zaszczyt walczyć przez lata, gdzieś tam się kończy. Pchałem w świetnych czasach, kiedy poziom kuli był niesamowity. Brałem udział w setkach wspaniałych konkursów. Mogę się tylko z tego cieszyć. Udawało mi się przez kilkanaście lat być na szczycie, w światowej czołówce. Miałem piękne osiem lat kariery, może te ostatnie sezony nie były wspaniałe, bo zdrowie zaczęło się sypać, ale w tym ostatnim udało się jakoś wszystko wyprostować i był całkiem niezły – podsumował.

 

Do zakończenia kariery pozostały mu cztery konkursy. Z polską publicznością pożegna się 28 sierpnia w trakcie Memoriału Kamili Skolimowskiej w Warszawie, a po raz ostatni stanie w kole 5 lub 6 września w Zagrzebiu. - Chciałbym jeszcze pchnąć 21 metrów. Nie jestem taki, by się bardzo wzruszać. Dla mnie sport zawsze był radosną rzeczą, cieszyłem się i miałem z tego wielką frajdę, a z igrzysk największą i tak zostaje. Rzadko komu udało się być w trzech finałach olimpijskich – przypomniał.

 

34-letni lekkoatleta przyznał, że każdy z wielkich mistrzów chciałby skończyć na szczycie. - Najgorsze co może być to rozmienianie się na drobne. Cieszę się, że ten mój ostatni sezon był dobry, byłem zdrowy i mogłem ze światową czołówką nawiązać walkę. W moim wieku to jest kwestia jednej chwili, kiedy forma może się rozlecieć. Nie mam ciągot, żeby zostać w pchnięciu kulą. Mam wspaniałych następców, którzy już pchają daleko i mam nadzieję, że będą walczyć o najwyższe laury w światowym sporcie. To jest ich czas – Konrada i Michała Haratyka. Oni mają przed sobą wielką przyszłość i niech oni to teraz ciągną - uznał.

 

Wicemistrz świata z Berlina (2009) nie podchodzi do swojego pożegnania z wyczynowym uprawianiem sportu w sposób sentymentalny. -To jest wspaniały okres mojego życia, który teraz będę zamykał i było świetnie. Na rozpamiętywanie będę miał resztę życia, ale teraz chcę skończyć fajnie, żeby mieć z tego radość. Swoje marzenia w sporcie zrealizowałem, a pozostałe mam jak każdy inny człowiek. Szczęśliwa rodzina, zdrowe, fajne życie; tak zamierzam to dalej sobie klecić - zapowiedział.

 

Mistrz Europy z Barcelony (2010) bardzo krótko mógł streścić swoje olimpijskie występy. - Pierwsze igrzyska w Atenach to nauka, drugie w Pekinie to super niespodzianka, wspaniały, chyba najlepszy w moim życiu start, po czterech latach w Londynie wielki powrót i kolejne złoto, a teraz pożegnanie co najmniej godne - ocenił.

 

Teraz Majewski ma zamiar zrobić karierę... działacza. Polityka go wprawdzie nie obchodzi, ale jesienią będzie kandydować na prezesa wojewódzkiego związku. A później chciałby się dostać do zarządu PZLA. - Są trudniejsze sprawy niż zostanie mistrzem olimpijskim, chociażby postawienie na nogi Skry Warszawa. Wielu próbowało, to jest ciężki, ciężki temat. Jak coś się kocha, trzeba jednak brać za to odpowiedzialność. Pozycja Polski w strukturach światowych i europejskich jest słaba. Niestety bierze się to z tego, że moi bardzo utytułowani koledzy i koleżanki z przeszłości nie brali tego na siebie. Ktoś to musi robić - zaznaczył.

AP, PAP
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze

Przeczytaj koniecznie