Siedmiu wspaniałych, czyli takiej obsady w Premier League dawno nie było

Piłka nożna
Siedmiu wspaniałych, czyli takiej obsady w Premier League dawno nie było
fot. PAP

Claudio Ranieri, Mauricio Pochettino, Arsene Wenger, Pep Guardiola, Antonio Conte, Jose Mourinho i Jurgen Klopp. Siedem spektakularnych nazwisk na ławkach trenerskich i tylko jeden możliwy zwycięzca. Aż trudno uwierzyć, ale któryś z wymienionych skończy angielskie rozgrywki na… siódmym miejscu. Dwóch z nich to sensacja poprzedniego sezonu, jeden to stary wyjadacz Premier League, a z czterema wiąże się ogromne nadzieje.

Trudno zgadnąć jak potoczą się ich losy i kto w maju będzie przegranym, a kto wygranym. Pewnie jest tylko jedno - czeka nas niesamowicie emocjonujący i dramatyczny sezon w Anglii.

 

Ranieri i Pochettino mają za sobą świetne rozgrywki i nie będą chcieli schodzić poniżej ustalonego poziomu. Wenger, choć bez mistrzostwa jest od 12 lat, przez ten czas nie opuszcza czołowej czwórki. Guardiola, Conte, Mourinho i Klopp to szkoleniowcy, którzy mają być przełomowymi punktami w swoich klubach, powierzono im misję przywrócenia dominacji w Premier League i powrotu do Ligi Mistrzów. Miejsce na szczycie ligowej tabeli jest jednak jedno, a przepustek do Ligi Mistrzów cztery, jak więc się podzielą?

 

Takiej plejady gwiazd na ławkach trenerskich w Anglii nie było od dawna, wystarczy tylko zwrócić uwagę na fakt, że Rafa Benitez i Roberto Di Matteo - obaj zdobywali mistrzostwo ligi - prowadzą zespoły na zapleczu Premier League.

 

Na nich spoczywa najmniejsza presja

 

Leicester i Tottenham to dwa zespoły, które skorzystały na słabszej kondycji największych klubów w minionym sezonie. Nie biłyby się jednak do samego końca - a właściwie do 36. kolejki -  gdyby nie były rozsądnie i pomysłowo prowadzone przez swoich menadżerów.

O tym, że apetyt rośnie w miarę jedzenia pokazuje przykład Ranieriego. Wielu wróżyło, iż po takim sukcesie Włoch powinien odejść na emeryturę i rozstać się z futbolem w przepełnionej sukcesem atmosferze. On jednak nie odmówił sobie przyjemności jaką jest gra w Lidze Mistrzów, a i w Premier League będzie chciał udowodnić, że klub poczynił długofalowy rozwój i nie był tylko sezonową niespodzianką. O obronę tytułu, czy choćby pierwszą trójkę będzie jednak piekielnie trudno, zwłaszcza po stracie N’Golo Kante.

Jeśli Ranieri potrafił uczynić mistrzem drużynę, która miała trzeci najniższy wskaźnik posiadania piłki w lidze i korzystała z mniejszej liczby graczy niż większość zespołów, to zakładając, że znów szczęśliwie nie będą ich nękać urazy oraz zawieszenia, powinni ponownie stanowić poważne wyzwanie dla rywali. Połączenie inteligencji z humorem i doświadczeniem pozwoliło Ranieriemu świetnie zarządzać pracowitym zespołem.

 

Jego przewagą w minionym sezonie był brak presji - no może poza tą, by utrzymać klub w Premier League. To stało się kluczowe i dało mu przewagę nad klubami, które w pogoni za sukcesem wydają ogromne sumy na transfery i zmieniają trenerów jak rękawiczki. Możliwe, że w takim właśnie klubie - wielkim, z presją, fanami obsesyjnie pożądającymi tytułu mistrzowskiego - nie osiągnąłby tego co w Leicester. Tutaj kluczowe było zrozumienie i komfort pracy. Kibice zamiast wymagać „więcej i więcej” po prostu cieszyli się z każdego punktu wywalczonego przez zespół. W nowym sezonie - mimo, że poprzedni ukończyli na pierwszym miejscu, a nie na czternastym - będzie podobnie.

 

Choć „Lisy” są teraz mistrzem Anglii, presja i oczekiwania nadal są nieporównywalnie mniejsze niż w City, United, czy Chelsea. Faktem jest jednak, że po zawojowaniu ligi angielskiej zespół Ranieriego będzie chciał coś udowodnić również w Lidze Mistrzów i to walka na scenie europejskiej może być jego głównym celem. Trudno będzie zachować optymalną formę na tylu frontach, ale kto wie, może to właśnie Leicester - niewykluczone, że kosztem ligi - sprawi kolejną niespodziankę, tym razem w Europie. Rokowania, zwłaszcza po przedsezonowych meczach z Barceloną i PSG nie są najlepsze, ale pamiętajmy, że tak samo kosmicznym scenariuszem był dla wielu fakt, że w ciągu roku z 14. miejsca wskoczyli na fotel mistrza Anglii.

 

Młodość i perspektywiczność

 

Jednym z głównych rywali, z którym bił się o mistrzostwo Ranieri był o 20 lat od niego młodszy Pochettino. Argentyńczyk to 44-letni trener, który zapoczątkował dobrą passę Southampton (co później kontynuował Ronald Koeman). Następnie, w 2014 roku, jak każdy kto zdąży tylko zabłysnąć w Southampton odszedł do nieco większej marki, czyli Tottenhamu. Mimo, iż klub przed przyjściem Pochettino pięć kolejnych sezonów kończył w najlepszej szóstce, a dwukrotnie w czwórce, to ambicje mają znacznie większe i razem z Argentyńczykiem chcą się bić regularnie o miejsce na podium.

 

Jest to jeden z najlepiej prosperujących zespołów ligi, którym zarządza młody trener stawiający na nowoczesne technologie i szczegółowe analizy. Futbol, który preferuje nie polega na sztywnym trzymaniu się wyznaczonych pozycji, ale na elastyczności i wszechstronności zawodników. Właśnie między innymi dlatego z klubem pożegnał się Andros Townsend, który zdaniem trenera przywiązany był do jednej flanki.

 

Wielkim plusem jest to, że największe gwiazdy - a zwłaszcza Harry Kane, najlepszy strzelec ligi - pozostały w zespole. To świadczy o stabilizacji i stałości pracy jaką wykonuje Pochettino i jego drużyna oraz daje przewagę nad innymi klubami, w których dochodzi do wielu zmian i rotacji.

 

Zgraniem zespołu Pochettino najwyraźniej zauroczony był też Roy Hodgson, który skład na Euro 2016 budował w oparciu o graczy Spurs. W podstawowej jedenastce na mecz z Rosją wyszło aż pięciu ich zawodników. Może Anglicy nie zawojowali Euro, ale jeśli trener na nich stawiał znaczy, że widział w nich zgraną grupę.

 

 

Dodatkowo Totteham w tym oknie transferowym przeprowadził mądre, przemyślane transfery. Nie wpadł w szał zakupów, ale zakontraktował w miarę  sprawdzonych i pewnych graczy za stosunkowo rozsądne pieniądze. Udało się pozyskać godnego partnera w ataku dla Kane’a (lub jeśli dojdzie do transferu - zmiennika), którym jest 22-letni Vincent Jenssen, zdobywca 27 bramek w 34 meczach Eredivisie.

 

Oprócz tego sprowadzono Victora Wanyamę dla zabezpieczenia tyłów, którego już raz Pochettino pozyskał... dla Southampton. A teraz z Southampton zagarnął do Londynu.

 

Kreowanie gwiazd zamiast ich kupowania, przy tym dbałość o szczegóły i szukanie nowoczesnych rozwiązań cechują pracę Pochettino. – Na nagraniach rozpracowuje każdą minutę wraz ze swoim sztabem. Nic nie umyka jego uwadze – mówią o Pochettino pracownicy klubu.

 

Nauka wyciągnięta z minionego sezonu, zgranie godne pozazdroszczenia przez wiele innych klubów, komfort kontynuowania pracy z najlepszymi piłkarzami drużyny (o ile nic niespodziewanego się nie wydarzy do końca okna transferowego), a na dodatek świetna baza treningowa, sukcesy akademii i największy klubowy stadion w Londynie, który ma powstać w przeciągu dwóch lat. Perspektywy są ogromne.

 

Wyczekany lider

 

Na Guardiolę w City czekano bardzo długo, bo o pozyskanie go starano się mocno już gdy odchodził z Barcelony. To trener, który sam rozdaje karty i którego się nie zwalnia, bo po prostu żegna się z klubami na własne życzenie.

 

Za to co zrobił w Barcelonie, ile osiągnął sukcesów, jak poukładał drużynę i jak efektowny styl jej narzucił ma zapewniony dożywotni respekt. Czują go wszyscy – klubowi właściciele, piłkarze, kibice. Pracował już z najlepszymi i do najlepszych potrafił dotrzeć, co nie zawsze zdarza się nawet najwybitniejszym trenerom. Jeśli jakiemuś piłkarzowi zaufa, ten odpłaca mu się ciężką pracą. Święcił triumfy jako piłkarz i jako trener, więc szatnia go nie pożera, tylko podziwia.

 

Gdyby kogoś z wymienionej siódemki wskazać jako faworyta do podboju Premier League byłby to właśnie on. Zawojował ligę hiszpańską, potem niemiecką, teraz zrobi wszystko, by zaistnieć w Anglii. Przychodząc miał już swój pomysł na drużynę, o czym świadczy chociażby odsunięcie od składu Joe Harta, który w City był 10 lat. Coraz głośniej mówi się natomiast o Claudio Bravo jako jego następcy.

 

 

Oczekiwania i ambicje Mancheteru City są kolosalne i Guardiola świetnie to rozumie. Mając do dyspozycji i tak bardzo dobrych na poziomie całej ligi piłkarzy, jeszcze przed startem rozgrywek zrobił widowiskowe transfery. Są to chociażby John Stones, na którego od kliku sezonów polowały wielkie kluby oraz młody Leroy Sane, nieco przepłacony, ale pokazujący, że City i Guardiola chcą wszystko i wszystkich bez obawy ryzyka. Pozyskany został również İlkay Gündoğan, na którego przez kilka sezonów czaili się działacze United. Do tego Oleksandr Zinchenko, Gabrierl Jesus i Nolito. Przychodząc miał już dokładny plan, całą wizję. – Już jako zawodnik chciał wszystko kontrolować – mówi o nim Xavi. – Ci z nas, którzy dorastali w Barcelonie, w której funkcjonowały idee Johana Cruyffa’a mają jasno sprecyzowany sposób w jaki chcą grać, zwłaszcza Pep. To idealista, który nie boi się przy tym być radykalny – ocenił nowego szkoleniowca City.

 

Jasno sprecyzowany cel i styl gry to jednak nie wszystko, bo podobnie chciałoby grać wielu trenerów, ale nie każdy potrafi przekazać piłkarzom to, co chce osiągnąć. On to potrafi zrobić idealnie, bo ma osobowość i cechy przywódcze, które przejawiał już jako zawodnik. Mieć wizję idealnej gry to jedno, ale potrafić ją zaszczepić w piłkarzach i ich jej nauczyć to drugie. Nie zmienia taktyki pod zawodników, tylko uczy ich jej, bądź pozyskuje takich, by spełniali jego wymagania.

 

City miało do tej pory kuszące dla zawodników pieniądze, ale mają je również w Chelsea, w Manchesterze United i wielu innych europejskich klubach. Teraz The Citizens zyskali jeszcze dodatkowy, być może kluczowy dla zawodników magnes – Pepa Gaurdiolę. Piłkarze po prostu wierzą, że pod jego okiem mogą się niebywale rozwinąć i sięgać po najważniejsze trofea.

 

Poprzedni trenerzy City także byli utytułowani i mieli pomysł na drużynę, ale po wielkim progresie i sukcesach przychodzi marazm i znudzenie, a piłkarze nie potrafili już pracować dla nich na najwyższych obrotach. Wątpliwe, żeby zafascynowanie Guardiolą zmalało tak szybko jak w przypadku Pellegriniego czy Manciniego, a nawet jeśli tak by się stało, Guardiola zauważy to szybciej niż jego przełożeni i po prostu odejdzie.

 

Poza oczywistymi umiejętnościami taktycznymi, profesjonalizmem i dobrym okiem do piłkarzy, niesamowicie ważny będzie tu aspekt psychologiczny jaki Guardiola może wywrzeć na graczach zarówno swojej drużyny, jak i przeciwnej. Hiszpan to marka sama w sobie budząca chyba największe poważanie w całej stawce.

 

W szatni Chelsea znów zagrzmi

 

Drugim szkoleniowcem, który zadebiutuje w Premier League jest Włoch Antonio Conte. Żywiołowy i nieobliczalny. Pod względem charyzmy przypomina nieco Jose Mourinho. Potrafi iść po trupach do celu, nie mieć litości dla klubowych gwiazd, a nawet wdać się w poważną awanturę z kibicami.

 

Nie obchodzi go opinia publiczna, stawia ta tych, którzy mu akurat podpasują, a napastnika, który regularnie strzela gole może wymienić na tego, który od kilku miesięcy trafił do bramki. Tak było chociażby na Euro we Francji, gdzie szanse dawał Ederowi, napastnikowi, który od lutego drogę do bramki znalazł raz. Na turniej nie zabrał natomiast faworyzowanego przez włoskie media Leonardo Pavolettiego, a Lorenzo Insigne grzał u niego ławę. Za czasów Juventusu natomiast za porażki najczęściej obrywało się... Gianluigiemu Buffonowi.

 

 

Jednak jak pokazał, w tym szaleństwie jest metoda. Skoro nawet kłótnie i rzucanie wszystkim co jest pod ręką przynoszą efekty, to piłkarze nie powinni mu długo pamiętać ekscentrycznych zachowań. – Conte to bestia. Gdy po meczu jest wściekły, szatnia staje się najbardziej niebezpiecznym miejscem, w jakim możesz być - opisał charyzmatycznego trenera Andrea Pirlo.

 

Przy całej tej żywiołowości jest przede wszystkim maniakiem futbolu i świetnym taktykiem, co widać po tym jak dyrygował drużyną Włochów, którą wielu, ze względu na brak spektakularnych nazwisk spisywało na straty. Tymczasem on sprawił, że już po pierwszym meczu marudzenie przycichło, a włoska reprezentacja rozgrywała emocjonujący turniej aż do końca rzutów karnych z Niemcami.

 

Tak jak lubi stawiać na konkretnych graczy, tak też uwielbia trzymać się swojego 3-5-2. Dodatkowo stawia sobie i piłkarzom coraz wyżej poprzeczkę i gdy już zapewni klubowi mistrzostwo z uporem dąży do pobicia rekordu punktowego.

 

Teraz w nowej lidze, która niebywale sprzyja włoskim trenerom (może być czwartym Włochem, który sięgnie po mistrzostwo) ma komfort braku europejskich pucharów. To był najgorszy sezon Chelsea odkąd klub przeszedł w posiadanie Romana Abramowicza, dlatego nikt nie powinien sprzeciwiać się szalonym pomysłom Conte. Jest niebywale barwnym elementem w tej wybuchowej mieszance trenerskiej Premier League.

 

Mistrz “mind games” będzie miał pole do popisu

 

Poprzednikiem Conte, a teraz rywalem będzie Jose Mourinho, który ma zdecydowanie więcej doświadczenia na Wyspach niż Włoch i Guardiola. Szczególnie mocno kibice wyczekują starć Portugalczyka z tym drugim i ze względu na ich pojedynki w Hiszpanii i ze względu na to, który z nich będzie królem Manchesteru.

 

Gdy Mourinho trzy lata temu wracał do Chelsea mówił, że drugie miejsce będzie sukcesem i że jego celem jest poukładać drużynę. Teraz również takie usprawiedliwianie nie byłoby niczym dziwnym z jego strony, jednak wszyscy wiemy, że gdyby tytuł przypadł w tym sezonie Guardioli ambicja mocno zabolałaby menadżera United. Tym bardziej, że dla jego rywala z czasów La Ligi będzie to nie tylko pierwszy rok w Manchesterze City, ale również w Premier League, która jest natomiast dobrze znana Mourinho. Dodatkowo Portugalczyk w przeciwieństwie do Hiszpana nie musi sobie zawracać głowy Ligą Mistrzów, tylko mniej prestiżową Ligą Europy.

 

Mourinho będzie chciał też oczywiście zmazać porażkę, jaką niewątpliwie był jego ostatni sezon w Chelsea, więc Manchester, który w ostatnich latach doskonale wie co znaczy słowo “kryzys” to idealne miejsce dla Portugalczyka. Ta dwójka - klub i Mourinho – trafiła na siebie idealnie. Po odejściu Fergusona na Old Trafford potrzebują silnej ręki, a to, że portugalski menadżer uwielbia rządzić i prowadzić zespół we wręcz autorytarnym stylu jest niepodważalne.

 

Można mu zarzucić, że jest kłótliwy, arogancki i węszy spiski. Nawet w Chelsea, gdzie uchodził za boga zepsuł atmosferę i zraził do siebie piłkarzy zaledwie parę miesięcy po wywalczeniu mistrzostwa. To miała być współpraca na długie lata, a zakończyła się o wiele szybciej niż ktokolwiek byłby w stanie przypuszczać. Co by o nim nie powiedzieć i jakich argumentów by przeciw niemu nie użyć, jedno jest niepodważalne - wszędzie, gdzie się pojawiał odnosił sukcesy i od 2003 roku nie ma klubu, który pod jego wodzą nie zdobyłby mistrzostwa kraju. To jego wielka psychologiczna przewaga i argument, który sam lubi wyciągać w swojej obronie dogryzając rywalom lun dziennikarzom.„Słaby styl gry? Wywalczyłem mistrzostwo. Nie stawiam na młodzież? Ale wygrałem ligę. Sprzedałem największą gwiazdę klubu? Co z tego, skoro zdobyłem tytuł? Wenger mnie skrytykował? Powiedzcie mi, kiedy ostatnio Wenger wygrał coś poważnego?!” I tak bez końca…

 

Właśnie ten spryt, arogancja, pewność siebie, którą emanuje podczas meczów i na konferencjach sprawiają, że Mourinho ma tyle samo wrogów, co wielbicieli. Nie ma chyba bardziej oryginalnej i budzącej skrajne emocje postaci na scenie trenerskiej niż on. Teraz będzie miał spore pole do popisu, bo do swoich „mind games” będzie mógł wciągnąć niebywale elitarne i silne grono rywali.

 

Czy nowi trenerzy zakończą długoletnią kampanię Wengera?

 

Największym wyjadaczem Premier League w całej stawce jest Arsene Wenger. Jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że trener Arsenalu w momencie, gdy rywale się zbroją, wydają ogromne sumy na transfery, stoi w miejscu, tłumacząc to swoim idealistycznym podejściem do futbolu. Zgodnie z jego przekonaniem nie pieniądze, a wyławianie talentów ma być znakiem rozpoznawczym jego zespołu.

 

Nie może wydawać, czy nie chce, do końca nie wiadomo, jednak od 2013 roku Arsenal zrobił tylko trzy poważne, kasowe transfery. Kupiono Mesuta Özila, Alexisa Sancheza i ostatnio, za ok. 45 milionów euro, Granita Xhakę.

 

Romantyzm Wengera i wiara w nieoszlifowane diamenty są jak najbardziej godne pochwały, jednak brak klasowego playmakera angielskie media wytykały mu całe lato. W oczy rzuca się również brak prawdziwego lidera, w szatni jest Wenger, ale na boisku nie ma kogoś, kto będzie trzymał zespół w garści. - Bogactwo wyboru wcale nie oznacza, że będziesz wygrywać mecze - broni się Wenger, co w sumie jest zgodne z prawdą patrząc na to jak często pieniądze wydawane na transfery, nie przynoszą skutków. -  To co sprawia, że wygrywasz mecze to jakość. Na niej się skupiamy - tłumaczył po ostatnim zaciętym boju z Liverpoolem przegranym 3:4. - To trudne w nowoczesnym futbolu, zawsze jest zapotrzebowanie na nowe, ale nowe jest tylko… nowe - wyjaśniał. Natomiast na pytania odnośnie partnera w ataku dla Oliviera Giroud odpowiadał - „Mamy Sancheza, mamy Walcotta” - nie dając pożywki angielskim mediom na plotki transferowe.

 

Jakkolwiek oryginalnie mogą brzmieć te tłumaczenia w czasach, gdy kupuje się koty w worku za największe pieniądze, trzeba przyznać Wengerowi rację. Mimo, iż od 12 lat nie zdobył mistrzostwa, konsekwentnie kwalifikuje się do Ligi Mistrzów i nie schodzi poniżej czwartego miejsca, co zdarza się innym, mimo iż właśnie mają za sobą rekordowe pod względem transferów lato.

 

 

Wenger ze swoją wizją miał szansę osiągnąć sukces w zeszłym sezonie, gdy największych dopadły kryzysy. Nie pomogły kasowe transfery Louisa van Gaala, w Chelsea wypaliła się miłość między piłkarzami a Mourinho, a w Liverpoolu przeprowadzano rewolucję. „Jak nie teraz, to kiedy?” - mógł pytać siebie Wenger. Bywało, że będąc w ogniu krytyki bronił się argumentami, że nie może konkurować z finansami innych klubów, jednak w minionym sezonie dzięki sukcesowi Leicester ten argument nie przeszedł.

 

Czy jest możliwość, że nowi trenerzy w Premier League zakończą długoletnią kampanię Wengera? Jeśli nie dał rady zdobyć mistrzostwa z minionym sezonem trudno, by zrobił to teraz. Jednak jak sam zauważył - „w tych rozgrywkach walka będzie się toczyć o Ligę Mistrzów, a zajęcie miejsca w TOP 4 będzie jak wygranie tytułu mistrzowskiego”. Typowe tłumaczenie Wengera, który woli znaleźć wymówkę niż wyłożyć 60 milionów na transfer. Jednak kupować mistrzostwa po prostu nie chce, woli je wywalczyć jako idealista stawiając czoła arabskim szejkom i oligarchom z Rosji.

 

W tym jednak konkretnym pościgu o czołową czwórkę ma przewagę. Zawsze znajdzie sposób, by znaleźć się w czołówce, nawet grając zespołem, z którym wielu klasowych trenerów mogłoby mieć problem z kwalifikacją do Ligi Europy. Wcale byśmy się nie dziwili, gdyby czas nowych twarzy w Premier League przeminął, a Wenger nadal trzymał stery w Arsenalu…

 

Przywrócić dobre imię angielskich zespołów w Europie

 

Do romantyków piłki można zaliczyć też Jurgena Kloppa, który wyłapując perełki w Dortmundzie dzielnie stawiał czoła Bayernowi Monachium, który te perełki mu bezwstydnie podkradał.

 

On też tego lata nie wydał sum przyprawiających o zawrót głowy, ale kogo nie kupi to nadrobi swoją charyzmą. Tej nie pozyska się za żadne pieniądze. On po prostu kopie każdą piłkę ze swoim zespołem i jest uczestnikiem każdego strzału na bramkę. W pierwszym meczu nowego sezonu w zasadzie asystował przy każdym z czterech goli Liverpoolu. Z zaciśniętymi pięściami i spadającymi z nosa okularami przeżywa każde podanie swoich piłkarzy. W trakcie meczu zostawia przy linii boiska tyle serca i energii, co niejeden zespół nie potrafi w ciągu sezonu na murawie. To właśnie sprawia, że swoją charyzmę przenosi również na podopiecznych.

 

Liverpool żadnego meczu w tym sezonie łatwo nie odpuści, tym bardziej, że piłkarze Kloppa nie będą walczyć na arenie europejskiej. Jego ambicja i upór nie pozwolą, by mając komfort walki jedynie na krajowym podwórku, podarować rywalom choćby punkt.

 

O mistrzostwo będzie trudno, ale wywalczenie startu w pucharach nie powinno sprawić problemów. Tym bardziej, że to Liverpool Kloppa może być tym, który przywróci dobre imię angielskim klubom w Europie. Niemieckiemu trenerowi walka na arenie europejskiej nigdy nie sprawiała problemów. Pierwszą próbę podjął już w swoim debiutanckim sezonie w Liverpoolu, kiedy spektakularnie pokonując swój były klub, Borussię Dortmund, dotarł do finału Ligi Europy, gdzie uległ dominatorowi tych rozgrywek, Sevilli.

 

Oni mogą namieszać

 

Jeśli w ten tłum nazwisk da się jeszcze wcisnąć choćby palec, to z pewnością będzie to palec Ronalda Koemana. Nowy szkoleniowiec Evertonu w poprzednim sezonie wykręcił porządny wynik z Southampton (gdzie wcześniej zastąpił Pochettino). Koeman zajął z zespołem 6. miejsce w tabeli wyprzedzając takie marki jak Liverpool, czy Chelsea, mimo iż przed sezonem z klubem pożegnali się Morgan Schneiderlin i Nathaniel Clyne, a sezon wcześniej Luke Shaw, Adam Lallana, Dejan Lovren, Calum Chambers i Ricky Lambert. Mimo tylu nazwisk, które odeszły z Southampton zasilając mocniejsze kluby, 6. miejsce w sezonie 15/16 to najlepszy wynik w historii klubu.

 

Ambicje Evertonu, który dwa ostatnie sezony był na 11. miejscu są znacznie wyższe, więc Southampton w typowych dla tego klubu wyprzedażach tym razem musiało pożegnać trenera.

 

Co prawda defensywa nowego klubu Koemana ucierpiała po odejściu do Manchesteru City Johna Stonesa, ale w jego miejsce wskoczył doświadczony Ashley Williams, były kapitan Swansea. Z nim, Philem Jagielką, Seamusem Colemanem, Romelu Lukaku i Rossem Barkleyem oraz odpowiednim człowiekiem na ławce, jedenaste miejsce Evertonowi nie grozi. Everton i Koeman mogą napsuć krwi wielkim, ukraść parę znaczących punktów, a nawet namieszać w czołówce bijącej się o puchary.

 

Nieco podobnie ma się sprawa ze Slavenem Biliciem. Mimo, iż siła rażenia nazwisk West Hamu jest znacznie mniejsza, to poprzedni sezon, który zakończyli o krok od europejskich pucharów  oznacza, że również on może być tzw. „mąci wodą”. Pokazał to również ostatni mecz w Premier League - mimo iż podopieczni Bilicia przegrali, to gwiazdorzy z Chelsea musieli się z nimi bić o zwycięstwo do ostatniej minuty i niewykluczone, że taki los czeka również pozostałe kluby. W zeszłym sezonie dwukrotnie przegrywał z nimi Liverpool, a porażkę i remis musieli zaakceptować piłkarze Arsenalu, Manchesteru City, Manchesteru United i Chelsea. Najgorszą zmorą piłkarzy Bilicia są jednak gole w końcówkach.Gdyby jego piłkarze zachowywali większą koncentrację w ostatnich minutach, punktów na ich koncie mogłoby być znacznie więcej. Już w nowym sezonie stracili remis z Chelsea w 89. minucie, a w poprzednich rozgrywkach po 80. minutach punkty tracili w meczach z Leicester, Chelsea, Manchesterem United, Manchesterem City, Stoke i Astrą Giurgiu.

 

Tak więc do siedmiu wymienionych na wstępie nazwisk możemy dodać na pewno jeszcze te dwa… Kto wie, czy w obliczu porażki niektórych z tych głośniejszych właśnie oni nie zastąpią po nich miejsc.

 

Świetny scenariusz z doborową obsadą

 

Dawno nie było w lidze angielskiej takiej śmietanki towarzyskiej. Tu zawsze byli wielcy trenerzy i nawet najbardziej utytułowanych ciągnęło, by sprawdzić swoje siły właśnie na Wyspach. Może i liga hiszpańska uchodzi za najmocniejszą, bo w ostatnich latach zdominowała europejskie rozgrywki, ale nie można polemizować z tym, że największe emocje niesie ze sobą wewnętrzna rywalizacja właśnie w Anglii. Może Europy dawno nie zawojowali, ale popularność ligi i jej intensywność sprawiają, że swoich sił chce spróbować prawie każdy, czy to trener czy wielki piłkarz. Wygrać te rozgrywki to dla wielu większe wyzwanie niż walka w Europie. Ogromne sumy, głośne nazwiska, wielkie doświadczenie, a i tak ktoś obejdzie się smakiem.


Ten sezon może być najdramatyczniejszy i najbardziej ekscytujący od lat. Kto wie, czy nie przyczyni się także do renesansu angielskich zespołów na scenie europejskiej. Rozgrywki w Anglii zawsze były emocjonujące, ale w tym roku walka o mistrzostwo będzie jak scenariusz świetnego filmu, który zyskuje jeszcze bardziej na doborowej obsadzie.

Aleksandra Pika, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze

Przeczytaj koniecznie