(Nie) Przepraszam, widzimy się w Tokio!

Inne
(Nie) Przepraszam, widzimy się w Tokio!
fot. PAP

Wraz z ceremonią zakończenia igrzysk ostatecznie wygasł cykl "Przepraszam, którędy do Rio". Gdybym wiedziała, że tak wielu polskich sportowców po najważniejszej imprezie czterolecia będzie mówiło „przepraszam” serię szczerych wywiadów z naszymi medalowymi nadziejami pewnie nazwałabym inaczej…, ale, umówmy się, dla NAJlepszych i tak nie miało to NAJmniejszego znaczenia. Zapraszam na moje subiektywne poolimpijskie polskie „NAJ”.

Przed igrzyskami w Rio spotkałam się z prawie 50 polskimi sportowcami – najlepszymi przedstawicielami swoich dyscyplin. Z każdym z nich przeprowadziłam szczere – około 15-minutowe wywiady przed kamerą, a z niektórymi jeszcze wielogodzinne rozmowy zakulisowe. Wszyscy wypełnili specjalne ankiety, tzw. Od(s)powiedzi Olimpijczyka lub Nadziei Olimpijskiej. Prawie wszyscy przed wylotem celowali w medal. 16-tka te krążki faktycznie przywiozła, niestety znalazło się też sporo takich, którzy po swoim starcie mówili „Przepraszam.” A po chwili…: ”teraz muszę czekać na Tokio”, jeszcze więcej z nich: „nie wiem”. Wydaje mi się, że przynajmniej kilkoro czołowych polskich sportowców udało mi się poznać trochę bliżej niż jest to dane nawet statystycznemu dziennikarzowi sportowemu, dlatego pozwalam sobie na analizę występu biało-czerwonych swoim okiem. Takie subiektywne „naj”.

Najlepsze z najlepszych

Tu wybór jest oczywisty: Anita Włodaczyk oraz Magdalena Fularczyk- Kozłowska i Natalia Madaj. Zarówno nasza rekordzistka świata w rzucie młotem, jak i złote wioślarki swoje złote krążki wywalczyły w znakomitym stylu. Włodarczyk bijąc rekord świata i pokonując drugą najlepszą zawodniczkę o 5,5 metra, Fularczyk-Kozłowska i Madaj nie dając rywalkom żadnych szans ani w eliminacjach, ani półfinale, ani w wyścigu finałowym. Zupełnie inaczej wypowiadały się jednak przed Rio 2016. Pani Anita otwarcie i to już ponad rok przed igrzyskami mówiła, że w Rio interesuje ją tylko złoty medal i najpiękniej byłoby okrasić go rekordem świata. Fularczyk–Kozłowska i Madaj w deklaracjach były wyjątkowo powściągliwe. Wioślarski laik w życiu by się od nich nie dowiedział, że złoto jest na wyciągnięcie ręki. Łączyła je mordercza praca wykonana na treningach i piorunujący efekt rzecz jasna!

Największa niespodzianka

Dla wielu – Oktawia Nowacka. W swoich prywatnych typowaniach po cichu na nią stawiałam, o niej więc w innej kategorii. Moim zdaniem największą niespodzianką był brąz Moniki Michalik. Nasza zapaśniczka owszem jest dwukrotną brązową medalistką mistrzostw świata, ale ostatni raz na najniższym stopniu podium światowej imprezy stanęła 9 lat temu! Ciężka praca, zaangażowanie i walka do samego końca odpłaciły się olimpijskim medalem. Jak bardzo Polka całą swoją karierą na niego zasłużyła, pokazała radość i serdeczne gratulacje od jej reprezentacyjnych koleżanek.

Najsilniejszy żywioł

Woda. Cztery medale  - złoty, srebrny i dwa brązowe zdobyły polskie wioślarki i kajakarki. Tak naprawdę tych krążków było łącznie aż dziewięć, bo sięgnęły po niego dwie dwójki, czwórka i Marta Walczykiewicz. W tych krążkach przypadków też nie ma. Za sukcesami tych pań, zupełnie w cieniu stoją panowie – niesamowici trenerzy – Marcin Witkowski (wiosła) i Tomasz Kryk, którzy ujarzmili żywioły najsilniejsze  - kobiety.

Najsilniejsza płeć

A jak już o kobietach mowa, to te igrzyska wyjątkowo pokazały, że polska „słaba płeć, a jednak najsilniejsza”. W Rio na podium stało 13 Polek (Anita Włodarczyk, Magdalena Fularczyk-Kozłowska i Natalia Madaj, Marta Walczykiewicz, Maja Włoszczowska, Beata Mikołajczyk i Karolina Naja, Monika Michalik, Oktawia Nowacka oraz Monika Ciaciuch, Agnieszka Kobus, Maria Springwald, Joanna Leszczyńska) panów tylko trzech, ale warto tu jeszcze raz zaznaczyć, że za sukcesami pań kryją się też panowie – trenerzy.

Najpiękniejsza walka

Oktawia Nowacka. I nie, nie chodzi tylko o to, że Oktawia jest piękną, młoda kobietą, ani o to, że po olimpijski krążek sięgnęła wbrew wszystkiemu, walcząc przez większą część sezonu z kontuzją i o to, żeby w ogóle na igrzyskach wystartować. Chodzi o to, że przez całe zmagania w pięcioboju nowoczesnym Oktawia się uśmiechała, cieszyła się rywalizacją i tym, że może tam po prostu być i spełniać swoje marzenia. Widać było, że kocha to, co robi i sprawiała przyjemność nie tylko sobie, ale także oglądającym. Uśmiech nie schodził jej z twarzy nawet na ostatnim okrążeniu biegu, którego ze zmęczenia, jak sama przyznała, nie pamięta.

Największe wzruszenie

Najbardziej wzruszyłam się widząc na drugim stopniu podium Maję Włoszczowską. Srebro w Rio kosztowało ją zdecydowanie więcej niż to wywalczone osiem lat temu w Pekinie. Śmierć trenera, ciężka kontuzja, która wykluczyła ją z igrzysk w Londynie i nieopuszczający jej na każdym kroku pech… Tak, chciała złota i tego nie ukrywała, ale mnie akurat to polskie srebro cieszyło, jak złoto i ją koniec końców chyba też.

Najfajniejsza groźba

„Będziecie się musieli męczyć ze mną kolejne cztery lata” – zapowiedział  dwukrotny wicemistrz olimpijski tuż po wywalczeniu drugiego srebrnego medalu igrzysk. Piotr Małachowski leciał do Rio w roli faworyta. Choć w pierwszej chwili wydawało się, że srebro jest dużym zawodem, to chyba dziś śmiało możemy powiedzieć, że takich „zawodów” w wykonaniu innych naszych wielkich faworytów chcielibyśmy zdecydowanie więcej. I Panie Piotrze, z Panem to nie męka, a sama przyjemność!
 
Takich „gróźb” nie składał co prawda brązowy w Rio Wojciech Nowicki, ale jego złość po wywalczeniu „tylko” brązu, wyraźnie wskazuje na to, że Pawłowi Fajdkowi (o którym za chwilę) w Tokio walczyć o złoto znowu będzie niezwykle trudno.

Najmniejszy, ale heros

Skoro już o panach mowa dużym faux pas byłoby nie wspomnieć o zdobywcy naszego pierwszego medalu w Rio – Rafale Majce. Niesamowity power tkwi w tym drobnym mężczyźnie, a w Rio wykrzesał z siebie jakąś absolutnie nadludzką moc! Rozmawiałam z nim tuż przed wylotem. Wyglądał na bardzo zmęczonego, po piekielnie trudnym Tour de France. Z resztą sam mówił: „jestem zmęczony, nie wiem, na co liczyć w Rio”. Jak on dojechał do mety na Copacabanie, a tym bardziej na trzecim miejscu?! Chyba już tylko siłą woli, nadludzką siłą woli i oczywiście przy wsparciu pracujących wcześniej na trasie kolegów – też bohaterów, w tym wypadku cichych bohaterów.

Najmniej zabrakło

Dwa centymetry, albo jak kto woli – długość paznokcia. Tyle do brązowego medalu zabrakło największemu polskiemu odkryciu tych igrzysk – Marii Andrejczyk. Polska oszczepniczka osiągnęła w Rio najlepszy wynik swojej konkurencji. Pech chciał, że ten fantastyczny rezultat (67,11m) – nowy rekord Polski 20-letnia lekkoatletka osiągnęła w kwalifikacjach. W finale Andrejczyk rzuciła ponad dwa metry bliżej, o… dwa centymetry za blisko, by wywalczyć medal. I wiem, że jest młoda, wiem, że akurat, kto, jak kto, ale ona spokojnie będzie mogła powalczyć o medal igrzysk nie tylko za cztery lata, ale może i osiem, dwanaście, ale kolejny przypadek pokazuje, że wcale nie musi być wtedy tak blisko. Łzy w oczach tej charakternej, młodej dziewczyny są więc jak najbardziej zrozumiałe.

Największa niewiadoma

Pływacy. Co się stało z polskimi pływakami w Rio, tego nie wie, chyba nikt. A jak wie, to nie mówi tego głośno. W reprezentacji mieliśmy trzech medalistów ostatnich mistrzostw świata, żaden z nich nie awansował do finału. Multimedalista mistrzostw świata, aktualny wicemistrz - Radosław Kawęcki na swoim koronnym dystansie nie przeszedł eliminacji! Co się stało? „Nie wiem. Nie wiem. Nie mam pojęcia” – powtarzał załamany dopytującym dziennikarzom. Aha, cztery lata temu w Londynie, jako młody, obiecujący zawodnik był czwarty, teraz 17-ty… Może i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby na basenie nie popisał się tylko on, albo gdyby cała kadra pływacka trenowała razem i formy nie miał żaden. Ale najwięksi z reprezentacji trenują indywidualnie, z osobistymi trenerami, dlaczego więc poniżej możliwości spisali się wszyscy? Na to pytanie państwo odpowiedzialni w Polsce za pływanie powinni znaleźć odpowiedź, jak najszybciej. Bo potencjał w wodzie mamy i w Tokio dobrze by było wykorzystać go trochę lepiej.

Największa porażka

Zaznaczam tu od razu, że porażka w jej osobistym wymiarze. Bo kim jestem i co osiągnęłam, żeby tak nazywać fatalne niepowodzenie jednego z największych polskich sportowców. Porażka w postaci braku awansu do finału konkursu rzutu młotem największego faworyta – Pawła Fajdka – jestem pewna, że jego zabolała najbardziej i boleć będzie jeszcze bardzo, bardzo długo. Obawiam się, że otrząśnięcie się po niej dla dwukrotnego mistrza świata i mistrza Europy może okazać się trudniejsze niż po trzech spalonych próbach w eliminacjach w Londynie. Mam tylko nadzieję, że Paweł podniesie się silniejszy, przede wszystkim psychicznie i w Tokio nie przegra już z nikim, a przede wszystkim nie przegra z samym sobą.

Największy szok
 
Muszę przyznać, że niepowodzenie żadnego z naszych reprezentantów przymierzanych do medali (ani Fajdka, ani Kawęckiego, ani kulomiotów), nie zaskoczyło mnie tak bardzo, jak brak awansu do finału biegu na 800m - Adama Kszczota. Dlaczego akurat jego? Bo przykład choćby Pawła Fajdka dobitnie pokazuje, jak wielką, a w przypadku takiej imprezy, jaką są igrzyska, wręcz kluczową rolę odgrywa głowa. Z Kszczotem rozmawiałam tuż przed wylotem. Emanował taką pewnością siebie, taka moc od niego biła, że przyznaję, że w tamtym momencie, poczułam się dosłownie malutka i za żadne skarby świata nie chciałabym stanąć z nim na linii startu, bo przegrałabym już „w blokach”. Fantastyczny bieg eliminacyjny, wygrany na ogromnym luzie potwierdził, że forma fizyczna też była w jego wypadku znakomita. Co więc się stało w półfinale? Kszczot też… „nie wiedział”. Potencjalna diagnoza… - znowu głowa, ale w tym przypadku klasyczny przykład przemotywowania. Adam Kszczot mówiąc otwarcie o świetnej formie i celowaniu w medal - złoty medal, sam nałożył na siebie olbrzymią presję, która przygniotła go i odebrała moc w półfinale. Czy tak było rzeczywiście? Jestem przekonana, że akurat „Profesor Kszczot” odpowiedź na pytanie, co kryje się pod tym „nie wiem” odgadnie dość szybko i zrobi wszystko, by w Tokio na takie pytanie nie trzeba było odpowiadać.

Największy upadek/wstyd

Wpadki dopingowe braci Zielińskich. Im większa wysokość, tym upadek boli bardziej. Gdy upada mistrz olimpijski, ból jest największy. Gdy upada w taki sposób, do bólu dochodzi wstyd. Chciałabym wierzyć, że to wszystko, to jakaś farsa, czarny humor i kiepski żart. I choć bardzo wierzę w ludzi i ich dobre i czyste zamiary, to w tym wypadku jakoś sił na te wiarę powoli brak.

Najbardziej żal

I tylko tych utytułowanych, najbardziej doświadczonych, medalistów wielkich imprez, ale nieolimpijskich najbardziej żal: piłkarzy ręcznych, którzy otarli się o finał, Piotra Myszki, który do ostatniego wyścigu utrzymywał się na medalowej pozycji, Roberta Mateusiaka, który piąte igrzyska, a trzecie w mikście z Nadią Ziębą po pięknej walce zakończył na ćwierćfinale i Aleksandry Sochy, która w czwartych igrzyskach tak bardzo o medalu marzyła, a tak niewiele w zmaganiach drużynowych znowu zabrakło… Im powalczyć o Tokio i już w Tokio będzie niezwykle ciężko…


Ale reszta…(Fajdek, Kszczot, Kawęcki, Andrejczyk i wielu, wielu innych…) Przede wszystkim nie przepraszajcie! Nie macie za co. Odpocznijcie, wyczyśćcie głowy i… do roboty. Widzimy się w Tokio!

Aleksandra Szutenberg, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze

Przeczytaj koniecznie