Iwańczyk: Spokojnie, to tylko Kazachstan

Piłka nożna
Iwańczyk: Spokojnie, to tylko Kazachstan
fot. PAP

Dziwi mnie asekuranctwo trenera Adama Nawałki. Rozumiem kurtuazyjny szacunek przed najsłabszym nawet rywalem, ale wykazywać nadmierny respekt wobec zespołu, który wygrał siedem meczów w historii eliminacji, to spora przesada. Stanowisko, jakie nie przystoi jednej z czołowych drużyn ostatniego Euro.

Zmieniło się w polskim futbolu przez ostatni rok. I to wiele. Pomijam celowo Roberta Lewandowskiego, powoływać się na jego pozycję w europejskiej piłce, świetny start nowego sezonu, trąciłoby banałem. Nie będę odwoływał się także do świeżego sukcesu Legii Warszawa, jakim jest awans po 20 latach do grupowej fazy Ligi Mistrzów, choć wielu wciąż twierdzi, że to konsekwencja korzystnego losowania. Może więc niech przemówią reprezentacyjne gwiazdy, które stały się przedmiotem klubowych transakcji idących w dziesiątki milionów euro. Milik, Kychowiak, Glik i inni nie są już nadzieją na być może przyzwoity interes inwestujących weń nowych pracodawców. Są filarami, którzy zaraz po transferze mają wejść i odciskać piętno na czołowych zespołach Europy.

A to wszystko w konsekwencji Euro, podczas którego Polska – w opinii nawet największych malkontentów – była prawdziwą rewelacją, ocierając o półfinał w sposób najbliższy z możliwych, jednym niewykorzystanym karnym. Turniej we Francji był zaprzeczeniem wiecznego kompleksu polskiego piłkarza i kibica, któremu sukcesy „się udają”, a niepowodzenia są chlebem powszednim. Był zaplanowaną operacją, w której szefom projektu nie umknął żaden detal, gdzie nie było miejsca na improwizację, przypadek czy charakterystyczne dotąd dla polskiego sportu „jakoś to będzie”. Doświadczyliśmy wspólnie jednej z najlepszych imprez piłkarskich od ponad trzech dekad, nasi piłkarze byli autentycznymi gwiazdami, o których rozpisywały się najpoważniejsze sportowe tytuły kontynentu.

Brzmi więc jak aberracja próba przyjmowania przez naszą reprezentację pozycji nieśmiałego średniaka w mocno średniej – umówmy się – grupie eliminacyjnej mistrzostw świata 2018, w której Polska rozpocznie zmagania wyjazdowym meczem z Kazachstanem. Trener Nawałka przyzwyczaił nas, że mówi rzadko, a jeśli już mówi, to raczej otrzaskane banały o trudnych warunkach, pierwszym golu, który ustawił mecz, etc. Nie spodziewałem się niczego odkrywczego i teraz, w końcu lepiej, żeby Nawałka działał jak dotychczas niż pięknie opowiadał, jednak mocno zaskakujące i nienaturalne jest asekuranctwo przyjęte przez sztab w przededniu pierwszego meczu. Z wypowiadanych przez jego członków słów wieje niepewnością zamiast rozpoznanym przez nas na Euro poczuciem dobrze przepracowanej roboty. Wynika z nich, że sztuczna nawierzchnia, na jakiej przyjdzie grać Polakom w Astanie, to gorsza niedogodność niż ganianie za piłką po usłanym kraterami Księżycu. W ich myśl Kazachstan jawi nam się przynajmniej jak rewelacje Euro, czyli Walia lub Islandia, niebezpieczny rywal, który robi skokowe postępy i niejednemu już napsuł krwi.

No więc boję się zaocznie, ale zaglądam do historii meczów Kazachstanu. I widzę oto, że odkąd reprezentacja ta przystąpiła do rywalizacji o wyjazd na mundial po rozpadzie ZSRR, wygrała siedem meczów z czterema rywalami. Byli to: Nepal, Makau, Andora i Azerbejdżan. Owszem, zdarzyło się też spotkanie, które przeszło do historii kazachskiego futbolu, jakim była sensacyjna wygrana z Serbią 2:1 w eliminacjach Euro 2008. Jak do tego doszło, prowadzący wówczas drużynę z Bałkanów Javier Clemente nie wie do dziś. Pewnie zastanawia się nad tym i pomocnik Lechii Gdańsk Milos Krasić, który grał w tym spotkaniu, ale było to blisko 10 lat temu i zdarzyło się tylko raz.

Sięgam więc do nowszej historii. Z 50 rozegranych ostatnio meczów Kazachowie zanotowali bilans 11-13-26. Wygrywali z Omanem, Azerbejdżanem, Kirgistanem, Mołdawią, Gruzją, Wyspami Owczymi, Tadżykistanem, Łotwą i Chinami. Poza Łotwą, która cudem jakimś zagrała raz na Euro, i Chinami, którzy mają na koncie mundial w 2002 r., jacy byli to rywale, wszyscy widzą. A jeśli coś więcej chcielibyśmy wiedzieć o tamtejszej piłce, można wrócić do meczów Legii z FK Aktobe, w którym grało kilku obecnych kadrowiczów, z eliminacji Ligi Mistrzów 2014.

Wróćmy do Polaków. Nie przypuszczam, by Lewandowski z Milikiem czy Krychowiakiem znali choć trzech graczy, z którymi zmierzą się w niedzielę. Nie sądzę, by z informacją, że gramy groźnym rywalem, dobrze czuł się Glik, który w ostatni weekend zatrzymał PSG. Nie drżą też zapewne i nasi bramkarze, którzy solidarnie bronili karne w ostatniej kolejce.

Można było zrozumieć niepewność przed poprzednimi eliminacjami. Nawałka sam nie wiedział, po jakim gruncie stąpa. Poprzednicy zawodzili notorycznie, mecze towarzyskie i mocno dyskusyjne powołania ligowców kazały przypuszczać, że i jemu nie uda się stworzyć drużyny, która nie przynosiłaby wstydu. Ale powtórzę, zmieniło się wiele. Takiego komfortu, jak teraz, nie miał żaden z selekcjonerów nawet od czasów Antoniego Piechniczka. A i ten przecież nie powoływał graczy europejskich gigantów, bo poza Bońkiem zagranicą grali nieliczni i wcale nie w klubach na topie. Obecni kadrowicze kosztują fortunę, grają regularnie, zbierają najwyższe noty. PZPN-em nie targają żadne kłopoty, wszyscy pod reprezentacyjną banderą mają sielsko-anielsko. Nic tylko wygrywać i nawet nie chodzi już o Kazachstan, ale o całą grupę, w której – nie bójmy się tego – jesteśmy zdecydowanym faworytem.

Słuchając członków naszego sztabu podczas zgrupowania na Kazachstan, mam wrażenie déjà vu licznych szkoleniowców, tak klubowych jak i reprezentacyjnych, którzy po kompromitujących wpadkach zwykli mawiać wiekopomne: „Panie redaktorze, nie ma już słabych”… Dziś Polsce to już nie przystoi.

Przemysław Iwańczyk, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze

Przeczytaj koniecznie