Pindera: Jeden cios od wielkości
Tak piszą na Wyspach Brytyjskich przed pojedynkiem Kell Brooka z Giennadijem Gołowkinem wierząc, że w Londynie może dojść do wielkiej sensacji.
W sobotni wieczór faworytem będzie jednak Gołowkin, król kategorii średniej, a Brook, co warto pamiętać, choć na oficjalnym ważeniu był cięższy od Kazacha, do tej pory występował w wadze półśredniej, a to spora różnica.
Obaj są niepokonani, więc opinie, że Brook jest w stanie sprawić sensację nie są pozbawione podstaw, choć wydaje mi się że więcej w tym teatru niż realnej oceny sytuacji. 30 letni Brook jest bardzo dobrym pięściarzem, ale jak czytam, że jest lepszym technikiem od cztery lata starszego Gołowkina i w ogóle ma po swojej stronie więcej argumentów czysto bokserskich, to wiem, że niewiele ma to wspólnego z logiką.
Kiedy Gołowkin wygrywał w karierze amatorskiej siła ciosu nie była jego największym atutem, tylko umiejętności. To zawodnik świetnie wyszkolony pod każdym względem, doświadczony i umiejący walczyć z przeciwnikami prezentującymi najróżniejsze style. Zabrakło mu tylko olimpijskiego złota, przegrał finałowy pojedynek w Atenach (2004) ze znakomitym Rosjaninem, Gajdarbekiem Gajdarbekowem, po bardzo wyrównanej walce.
Ale na zawodowym ringu, szczególnie po przeprowadzce do USA, to jednak już inny Gołowkin. Nokautuje jednego rywala za drugim, od 2008 roku nikt nie wytrzymał z nim pełnego dystansu. Rekordowy współczynnik nokautów (91 procent) też robi wrażenie, nikt w tej wadze nie miał lepszego.
Dlatego uciekł przed nim Saul Alvarez, dlatego unikają go inni, czołowi pięściarze kategorii średniej. Kell Brook przyjął propozycję, bo był zdesperowany, nie mógł się doczekać wielkiej walki, choć jest przecież mistrzem IBF w wadze półśredniej. Tytuł ten zdobył na obcym terenie, w USA, odbierając go Shawnowi Porterowi, po wygranej dwa do remisu. Teraz zarobi, jak obliczają około 5 mln dolarów. A gdyby nawet przegrał po dobrej walce z „Triple G” to jego wartość z pewnością wzrośnie.
On sam na każdym kroku powtarza, że stać go na sprawienie sensacji i pokonanie Gołowkina, w czym wspierają go znani pięściarze w Wysp Brytyjskich, ale to scenariusz życzeniowy. Moim zdaniem prawdopodobieństwo, że Brook nie zostanie znokautowany jest znikome. Wszystko zależy od taktyki: jeśli pójdzie na wymianę z Kazachem, to nie dotrwa do końcowego gongu, ale jeśli będzie ostrożny, to kto wie, może wytrzyma pełen dystans, choć ja w taki scenariusz nie wierzę.
I nie przekonują mnie argumenty dowodzące, że mistrzowie niższych wag wygrywali przecież z wielkimi czempionami wyższych kategorii. Ostatnio obejrzałem film „Kamienne pięści”, biografię Roberto Durana, mistrza wagi lekkiej, który pokonał Raya „Sugara” Leonarda i odebrał mu pas WBC w wadze półśredniej. Shane Mosley zrobił później to samo z wygrywając z Oscarem De La Hoyą. Takich przykładów jest oczywiście więcej. Floyd Mayweather Jr i Manny Pacquiao przeskakiwali z kategorii do kategorii odnosząc kolejne zwycięstwa, ale trzeba mieć na uwadze, że tacy jak „Money” czy „Pacman” nie rodzą się na kamieniu.
Kell Brook jest bardzo dobrym pięściarzem, ale do miana wybitnego trochę mu jednak brakuje. Chyba, że zaskoczy świat, pokona Gołowkina i przebojem wskoczy na listę wyjątkowych mistrzów pięści. Taki szalony wyczyn byłby doskonałą przepustką, by się na niej znaleźć. Nic jednak tego nie zapowiada.
Przejdź na Polsatsport.pl
Komentarze