Kmita: Ulga i co dalej?

Piłka nożna

Adam Nawałka nie ma łatwego życia. Można motywować, można prosić, można tłumaczyć, a jego piłkarze w najklarowniejszej sytuacji i tak skomplikują sobie życie na boisku. Skomplikują do granic możliwości.

Co ciekawe, najbardziej zmartwiony przebiegiem meczu z Duńczykami wydawał się być Robert Lewandowski. I nic dziwnego. Ile jeszcze meczów reprezentacji może wygrać w pojedynkę? A przecież i tak ma znakomitą średnią, a w sobotę w Warszawie dał koncert jakich mało. Co z tego, skoro przy fenomenalnej dyspozycji Lewego, kompletnie zawiedli absolutnie kluczowi w układance Nawałki - Grzegorz  Krychowiak i Kamil Glik. I nie chodzi nawet o samobójczego gola Glika, bo to akurat w futbolu może się  przydarzyć każdemu i zawsze. Pretensja dotyczy bardziej unikania odpowiedzialności na boisku i zajęcie bezpiecznego miejsca w środku pola karnego.

 

To kunktatorstwo zmusiło w drugiej połowie Łukasza Piszczka i Kubę Błaszczykowskiego do dziwacznego ustawienia w obronie - asekurujących nieobecnych przed Łukaszem Fabiańskim naszych stoperów. Obrazek niecodzienny, ale charakterystyczny dla tego meczu. Niestety podobnie jak w grze z Kazachstanem, nasza drużyna stanęła przy wyniku trzy do zera i oddała pole przeciwnikowi. Nieliczni skupieni wokół Lewandowskiego podjęli walkę wręcz, ale nie było w tym ani ładu, ani składu. Nie spełnił nadziei na kierowanie grą Piotr Zieliński, niczego dobrego nie wniósł Karol Linetty, tym samym więcej zależało od dyspozycji Krychowiaka, także - a może przede wszystkim - tej mentalnej.

 

Nie chcę wierzyć w to, że nasi piłkarze po zdobyciu trzeciej bramki byli już myślami przy meczu z Armenią, albo co gorsza w swoich klubach grających w Lidze Mistrzów, Lidze Europy lub swoich krajowych rozgrywkach, ale coś dziwnego dzieje się z nimi już drugi raz z rzędu. To już zjawisko. Po raz kolejny w naszej drużynie nie ma nikogo, kto uporządkowałby grę w takim momencie, a chodzi tu bardziej o energetyczne pobudzenie kolegów niż celne podanie.

 

A propos tego ostatniego, to szczerze zasmuciła mnie przedmeczowa wypowiedź Arkadiusza Milika, który stwierdził, że asysty nie cieszą go w ogóle, bo przede wszystkim chce zdobywać gole. Biorąc poprawkę na młody wiek pana Arka, można mu wybaczyć takie egocentryczne stwierdzenie, ale jemu też przydałby się dobry trener mentalny, który wytłumaczy istotę gry zespołowej i pozytywne emocje z tego wynikające.

 

Właśnie tej pozytywnej emocji i wspólnoty odpowiedzialności za wynik zabrakło mi w polskiej drużynie w sobotni wieczór. Zbyt wielu grało na tzw. "alibi", a ci którzy nie bali się odpowiedzialności za grę byli w zdecydowanej mniejszości. Nic zatem dziwnego, że wszyscy nasi gracze po meczu powtarzali jak mantrę, że liczy się wynik i trzy – bezcenne – punkty. Mam jednak wrażenie, że jako zawodowcy, mówili to raczej z poczuciem ulgi niż prawdziwej satysfakcji z dobrze wykonanej roboty.    

Marian Kmita/Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie