Wiecznie drugi, który został pierwszym

Piłka nożna
Wiecznie drugi, który został pierwszym
fot.
Claudio Ranieri

Claudio Ranieri dostał łatkę zawodowego przegrywacza. Kto chciał zdobywać tytuły, ten od razu powinien wyrzucać do kosza jego CV. Włoch dokonał jednak rzeczy niemożliwej, przekroczył samego siebie.

Zostać uznanym za najlepszego trenera na świecie w roku, w którym Zinedine Zidane po raz pierwszy wygrał Ligę Mistrzów jako szkoleniowiec, w roku, w którym Ricardo Santos przełamał wieczną niemoc Portugalii i uszczęśliwił Cristiano Ronaldo? Ale jeśli wprowadza się krasnoludki na szczyt najwyższej góry, to się zasługuje na nagrodę. Tym bardziej, jeśli się przekracza samego siebie i burzy własną legendę przy okazji. Tak, tak Ranieri dokonał tego wszystkiego za jednym zamachem. Wystarczyło, że poprowadził Leicester do pierwszego mistrzostwa Anglii. To się wydawało trudniejsze niż potwierdzeni istnienia cywilizacji pozaziemskiej.

 

Na początku sezonu, zanim piłkarze wybiegli na boisko, zakłady na to, że Leicester zdobędzie mistrzostwo Anglii, wynosiły 5000:1. To już bardziej wierzono w to, że Elvis Presley żyje. Byli tacy, którzy obstawiali taką ewentualność, ale byli wtedy nietrzeźwi, albo dobrze się bawili, albo jedno i drugie. Nie dość, że Leicester to ligowy średniak w lidze najeżonej bogaczami i najlepszymi zawodnikami na świecie, to jeszcze miał trenera, który NIE WYGRYWA. Po prostu i już. Tak było zawsze, tak się wszyscy nauczyli i chyba nawet zaakceptował to sam Ranieri. Kiedy obejmował posadę trenera Leicester to słychać było głosy, że to nieodpowiedni człowiek, żeby utrzymać drużynę w Premier League. A on z nią zdobył mistrzostwo Anglii!

 

Kiedy Jose Mourinho obejmował posadę trenera Chelsea po tym, jak Ranieri doprowadził drużynę do drugiego (jakżeby inaczej) miejsca w Premier League, Portugalczyk zażartował "Wzięli mnie, bo wreszcie chcieli coś wygrać". Potem historia zażartowała z Mourinho, bo chociaż zdobywał tytuły w Premier League, to tego najważniejszego w Lidze Mistrzów, o którym marzył Roman Abramowicz, nie zdobył. Na Stamford Bridge sprowadził je dopiero Roberto di Matteo. Kpił z Ranieriego za to, że motywował swoich piłkarzy seansem "Gladiatora", podczas gdy on używał programów komputerowych do analizy gry przeciwnika.

 

Ranieri powiedział później, że Mourinho ciągle go podszczypuje, bo najwyraźniej się go boi i to jego stała metoda, a skoro Ranieri powiedział coś takiego, to musiał się bardzo zdenerwować, bo on się raczej w pyskówki nie wdaje. Jest gentlemanem, aż do przesady, kulturalnym, lubianym, zakochanym w antykach. Czy w czasach, kiedy w futbolu liczy się przede wszystkim skuteczność i rozpychanie się łokciami, ktoś taki mógłby być uznany za zwycięzcę?

 

Piłkarze go szanują i kochają, ale przecież nie o to w futbolu chodzi, bo za to nagród nikt nie przyznaje. Może ich zabrać na pizzę, pozwolić utytłać ręce w mące, dać się najeść niezdrowym posiłkiem, ale czy od tego przybędzie punktów? Może nie przeklinać, może czytać książki, może być uroczym partnerem do rozmowy, ale to wszystko jest zaletą, kiedy wygrywa i zdobywa punkty. Kiedy przegrywa, staje się w najlepszym razie nieprzydatne.

 

Prowadzić tyle wielkich klubów i nigdy nie zdobyć mistrzostwa? Z Chelsea? Drugi. Z Valencią? Drugi. Z AS Monaco? Drugi. Z Juventusem? Drugi. W tym ostatnim klubie tak się bali jego łatki przegrywacza, że zwolnili go na dwie kolejki przed końcem sezonu po serii siedmiu meczów bez zwycięstwa, w obawie o to, że jeszcze zdąży wypaść poza podium. We Francji nie zdołał wygrać mistrzostwa, chociaż prezes klubu sprowadził mu: Radamela Falcao, Jamesa Rodrigueza czy Joao Moutinho.

 

Zastanawiano się nad "fenomenem" Ranieriego i pojawiły się pomysły, że może chodziło o to, że uwielbia majstrować przy składzie i rzadko wystawia dwa razy tę samą jedenastkę, nawet jeśli wygra spotkanie? Przyglnęła do niego łatka "Majsterkowicza", z której nawet potrafił się śmiać. Zawsze to lepiej niż być posądzanym o pecha.

 

I jeszcze, prawie na koniec trenerskiej kariery, przykra wpadka z reprezentacją Grecji, z której wyleciał po porażce z Wyspami Owczymi. Można się załamać. Nikt wielki nie chciał mu już powierzyć drużyny i dzisiaj w Leicester mogą powiedzieć "na szczęście".

 

Teraz został doceniony - w samą porę, bo drugiej okazji może już nie być.

 

 

Łukasz Majchrzyk, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze

Przeczytaj koniecznie