Pindera: Czterech wspaniałych
Takiej drużyny nie mieliśmy nigdy w historii polskich sków narciarskich. Nic dziwnego, że już po pierwszej serii złoty medal był prawie pewny.
Piotr Żyła, Dawid Kubacki, Maciej Kot, Kamil Stoch nie mieli sobie równych w konkursie drużynowym, który kończył rywalizację skoczków podczas mistrzostw świata w Lahti. Potwierdzili tym samym, że pierwsze miejsce w Pucharze Narodów czy pozycja lidera jaką zajmuje Kamil Stoch w walce o Kryształową Kulę nie jest dziełem przypadku.
W konkursie indywidualnym na dużej skoczni cała czwórka była w pierwszej ósemce, a Żyła wskoczył na podium i zdobył brązowy medal. Podliczenie indywidualnych wyników nie pozostawiało wątpliwości: gdyby tego dnia doszło do rywalizacji drużynowej Polska stałaby na najwyższym stopniu podium.
Seria próbna poprzedzająca ostatni konkurs MŚ też potwierdziła wielką formę Polaków i znakomitą wprost dyspozycję Stocha. A w pierwszej kolejce byli już bezkonkurencyjni. Prowadzili od pierwszego skoku Żyły, do ostatniego Stocha i niczego nie zmienił fantastyczny, długi lot Stefana Krafta, podwójnego złotego medalisty tych mistrzostw, który z obniżonego rozbiegu lądował na 134 metrze i wyprowadził Austrię z czwartego na drugie miejsce. Ale strata jego drużyny do Polaków była duża, 17,4 pkt.
Finałowa seria była formalnością, choć swoje trzy grosze próbował dodać wiatr, ale dla naszych skoczków nie było on przeszkodą. Korzystając z pomocy wiatru Johann Andre Forfang pobił rekord z brodą Andreasa Widhoelzla z 2006 roku o 2,5 metra, skacząc 138 metrów. Ale Norwegowie byli daleko, nie byli nam w stanie zagrozić.
Żyła, Kubacki i Kot punktowali spokojnie, nie latali tak daleko jak w pierwszej serii, ale na tyle daleko, by jeszcze powiększyć przewagę nad Austriakami.
Dopingujący ich Adam Małysz, dyrektor sportowy Polskiego Związku Narciarskiego musiał sobie w tym momencie pomyśleć: szkoda, że ja nie miałem kiedyś takiego wsparcia. Ale Małysz ma klasę, nawet ma chwilę nie da nikomu odczuć, że zazdrości młodszym kolegom. Cieszy się szczerze i pomaga jak może, swoim doświadczeniem, mądrymi radami.
Prezes Apoloniusz Tajner też mówi mniej niż zwykle. Widzi, że ma wspaniałych zawodników i mądry sztab szkoleniowy na czele ze Stefanem Horngacherem, który przygotował ich do tych mistrzostw znakomicie.
W ostatnich skokach konkursu drużynowego Kraft skoczył 126 metrów, Niemiec Andreas Wellinger nie najlepiej (119 m), Norweg Andreas Stjernen 125,5 m, a Stoch 124,5 m.
To była złota pieczęć, którą przystawił na mistrzostwie świata, pierwszym w historii naszych skoków, dwukrotny mistrz olimpijski. Srebro dla Norwegii, brąz dla Austrii.
Piękne, wymarzone zakończenie mistrzostw świata w Lahti.
Ale to jeszcze nie koniec. Sezon trwa, tak samo jak walka o Kryształową Kulę pomiędzy Stochem i Kraftem.
Przejdź na Polsatsport.pl