Kandydat na prezesa PZT: Musimy dążyć do zunifikowania środowiska tenisowego

Tenis

- Ja na pewno nie będę używał haseł dewaluujących swoich kontrkandydatów. Wręcz przeciwnie, uważam że w tej obecnie sytuacji, w której związek się znajduje, wszystkie ręce powinny znaleźć się na pokładzie. Musimy bezwzględnie dążyć do zunifikowania środowiska tenisowego. Musimy ustabilizować sytuację finansową w związku - mówi jeden z kandydatów na prezesa Polskiego Związku Tenisowego Maciej Stańczuk w rozmowie z Tomaszem Tomaszewskim.

W siedzibie Polskiego Związku Tenisowego na Stadionie Narodowym odbył się briefing prasowy z udziałem członka Zarządu PZT - kandydata na prezesa Związku. Wybory odbędą się 20 maja bieżącego roku. Kontrkandydatem Macieja Stańczuka jest były członek Zarządu PZT Mirosław Skrzypczyński, wspierany przez Piotra Radwańskiego. Stawką jest nie tylko odzyskanie wizerunku, ale także przyszłość polskiego tenisa. Roczna dotacja Ministerstwa Sportu została zredukowana z pięciu do dwóch milionów złotych.

Tomasz Tomaszewski: Z tego co wiem to nie ma pan dziecka, które gra w tenisa, nie jest pan trenerem tenisa, nie jest pan prezesem klubu tenisowego, zatem co pana skłania do kandydowania na prezesa Polskiego Związku Tenisowego?

 

Maciej Stańczuk: Skłoniło mnie przede wszystkim to, że ze środowiskiem tenisowym jestem związany od kilku lat. Miałem taki epizod, że cztery lata temu, będąc pierwszy raz w zarządzie Polskiego Związku Tenisowego, kandydowałem na stanowisko prezesa. Tamta kampania zakończyła się niepowodzeniem. Wygrał wówczas inny kandydat. Nieskromnie powiem, że nie miałem satysfakcji, ponieważ wszystko to co przewidywałem ziściło się w ciągu krótkiego okresu czasu – poprzedni prezes działał zaledwie rok czasu w tenisie. Widać było wyraźnie, że nie chodziło tutaj o to, żeby coś dobrego dla tenisa zrobić.

 

Mówi pan o prezesie Suskim?

 

Mówię o prezesie Suskim, który w brawurowy sposób wygrał wybory, ale czym to się skończyło dla środowiska, to wszyscy wiemy. Po roku czasu prezesa Suskiego nie było, a zostały problemy.

 

Pan cztery lata temu kandydował z poparciem Piotra Radwańskiego przeciwko Krzysztofowi Suskiemu i przegrał pan te wybory. Jako członek zarządu dostrzegł pan jakieś nieprawidłowości w funkcjonowaniu Polskiego Związku Tenisowego w tym okresie?

 

To jest jedna z tych rzeczy, którymi się zajmowałem. Bardzo mi zależało, żeby przejrzeć dokumenty finansowe związku, prześledzić ruch gotówki i przepływy finansowe w związku. Zrobiliśmy pełny audyt, zarówno samego PZT jak i spółki Tenis Polski. Żadnych takich historii nie stwierdziliśmy. Oczywiście można mówić, że wiele rzeczy nie udało się zrobić. Chociaż z drugiej strony w takiej atmosferze, w której zarząd działał przez ostatnie praktycznie dwa lata, z rujnowaną reputacją poprzez kolejne ataki związane z rzekomymi nieprawidłowościami, no to trudno wychodzić na rynek i pozyskiwać sponsorów. Jeżeli ktoś myśli, że jedynym panaceum na uzdrowienie PZT jest pozyskanie sponsora ze spółek Skarbu Państwa, to ja gwarantuję, że to się źle skończy, bo ta opcja nie jest po prostu możliwa do osiągnięcia.

 

Skoro niemożliwe jest pozyskanie strategicznych sponsorów długofalowych, pozostaje zatem dotacja z ministerstwa sportu, która została obcięta, więc jaki ma pan plan, aby wyjść z tego impasu?

 

Jeśli chodzi o plany co można byłoby zrobić, żeby ten związek odzyskał należną mu reputację, bo przecież poza piłką nożną, jest to najbardziej globalna dyscyplina sportu o gigantycznej wartości marketingowej, to my musimy to wykorzystać. W jaki sposób? Jeżeli udałoby się pozyskać sponsora, chociaż bardziej wierzyłbym w sponsora prywatnego, a nie publicznego, to byłoby bardzo dobrze i w tym kierunku musimy działać, sprofesjonalizować naszą działalność, organizację wewnętrzną, funkcjonowanie biura, bo z tym mamy spore problemy do tej pory. Struktura przychodów PZT na dzień dzisiejszy jest taka, że w 90% jesteśmy zależni od subwencji publicznych z ministerstwa sportu, a zaledwie 10% to są przychody własne związku. Celem, który stawiałbym sobie na następną kadencję, to jest odwrócenie tej relacji. Może nie w tych proporcjach, tylko 70% powinny stanowić przychody własne, a 30% subwencja. Jeżeli to się nam uda zrobić i w istotny sposób zwiększyć budżet związku, to wydaję mi się, że to jest ten cel do którego powinniśmy dążyć.

 

Jakie są trzy punkty w pana programie, z którymi chce pan rywalizować z kontrkandydatem Mirosławem Skrzypczyńskim?

 

Przede wszystkim ustabilizowanie sytuacji w związku. Ja na pewno nie będę używał haseł dewaluujących swoich kontrkandydatów. Wręcz przeciwnie, uważam że w tej obecnie sytuacji, w której związek się znajduje, wszystkie ręce powinny znaleźć się na pokładzie. Musimy bezwzględnie dążyć do zunifikowania środowiska tenisowego. Musimy ustabilizować sytuację finansową w związku. Jakakolwiek zależność finansowa jest zła, a tym bardziej zależność od czynnika publicznego takiej dyscypliny jaką jest tenis, która powinna mieć własne źródła przychodu. Budżet jest bardzo skromny. W tej chwili to jest ok. dwóch milionów złotych.

 

Czy będzie miał pan wsparcie od ministra sportu? Bo wydaje się, że kto będzie miał takie wsparcie, wówczas wygra wybory.

 

Nie przesadzałbym akurat z takim stwierdzeniem. Nie sądzę, żeby pan minister sportu bezpośrednio wspierał jakiegokolwiek kandydata. Znam pana ministra i jestem przekonany, że po demokratycznych wyborach powinniśmy usiąść do stołu i zastanowić się jak polepszyć sytuację w związku i ulepszyć klimat wokół tenisa. Jest to też w interesie ministerstwa sportu, natomiast absolutnie nie kupuję argumentów, że minister sportu wspiera jakiegokolwiek kandydata. Powinien wspierać takiego kandydata, który wygra demokratycznie wybory.    

Tomasz Tomaszewski, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze

Przeczytaj koniecznie