Magiera: Kowale swojego losu...
Andrzej Kowal podziękował za ostatnich sześć lat. Trzy mistrzostwa, dwa srebrne medale, finał Ligi Mistrzów. To osiągnięcia trenera Resovii, w której spędził praktycznie całe swoje sportowe życie. Najpierw jako zawodnik, później jako trener. Resoviak z krwi i kości. Gdyby na meczach stał przy boisku w biało-czerwonej koszulce w pionowe pasy, w jakiej na meczach stoją członkowie Klubu Kibica, zamiast eleganckiej koszuli i dobrze skrojonej marynarki, nikogo nie powinno to dziwić.
Ostatnie tygodnie musiały być wyjątkowo trudne dla trenera Kowala. Szkoleniowiec Resovii atakowany był dosłownie ze wszystkich stron. Także ze strony kibiców swojego klubu, tych najbardziej zagorzałych też. W sporcie liczy się to co teraz, dzisiaj, mało kto patrzy na to, co wydarzyło się dwa czy pięć lat temu. Ten sezon dla Resovii jest jaki jest, oczekiwania były z pewnością większe, ale ocena pracy trenera Kowala w Resovii tylko i wyłącznie przez pryzmat tego jednego sezonu jest mocno niesprawiedliwa. Konstruktywna krytyka jest w porządku, ale zwykły hejt i wszelkiej maści złośliwe komentarze są nie do przyjęcia. Szczególnie wtedy, kiedy chodzi przecież o "swojego" człowieka dla którego Resovia, tak jak dla tych najbardziej zagorzałych, była, jest i pewnie będzie wszystkim.
Idę o zakład, że gdyby trener Kowal miał na imię Andrea, a nie Andrzej, to ocena jego pracy byłaby niewspółmiernie bardziej korzystna i pewnie nikt nie pozwoliłby sobie na tyle śmiałości w komentarzach na ile pozwolił sobie w stosunku do Andrzeja. No właśnie, ale tutaj można, bo to przecież Andrzej. Nasz Andrzej. Można przywalić, klepnąć mocno w plecy, nie odda, bo mu nie wypada. Bo on tu dalej będzie, swój chłop. A taki Andrea, nie wiadomo. Na pewno wyjedzie, ale wcześniej pewnie odda i odklepnie. Na tyle mocno, żeby wszyscy pamiętali ile wygrał, a nie tyle, ile mu się wygrać nie udało.
Nie jestem adwokatem trenera Kowala, ani jego rzecznikiem. Nie zamierzam też oceniać jego pracy, są bardziej kompetentni ode mnie w tej sprawie. Wyniki uzyskane przez drużynę prowadzoną przez trenera Kowala wymieniłem na wstępie. I mam nadzieję, że kibice Resovii, którzy nie raz pokazali swoją mądrość i klasę, przychodząc na mecz z Jastrzębiem będą pamiętali, co przeżyli z Kowalem w ciągu ostatnich kilku lat i podziękują mu za ten czas tak jak na to sobie zasłużył, czyli z pełnym szacunkiem dla prawdziwego Resoviaka.
Nie wiem, jaka przyszłość czeka trenera Kowala. Osobiście chciałbym, żeby popracował w zawodzie w innym miejscu, gdzieś poza Rzeszowem, gdzie pewnie też będzie towarzyszyła mu presja, ale już pewnie nie tak duża jak u siebie w domu.
No cóż, "swoi" zawsze mają trudniej w ocenach. Przykład trenera Kowala to jedno. Drugi przykład z tego sezonu to libero Skry Kacper Piechocki, który od początku swojej kariery musi się zmagać ze złośliwymi komentarzami kibiców, i to chyba tylko dlatego, że nazywa się Piechocki. Każdy, kto ma jako takie pojęcie o siatkówce dostrzeże jak fajnie się rozwinął na przestrzeni trzech ostatnich lat. Dostał od Ferdinando de Giorgiego powołanie do kadry i pewnie gdyby nazywał się np. Zieliński, to zachwytów i pochwał byłoby co nie miara, a że nazywa się Piechocki, to można przywalić. Szanujmy "swoich" ludzi. Wszystkich, ale "swoich" w szczególności.
Przejdź na Polsatsport.pl