Tajemniczy Ogród z Wenezueli, czyli wszystkie przypadki trenera Monaco

Piłka nożna
Tajemniczy Ogród z Wenezueli, czyli wszystkie przypadki trenera Monaco
fot. PAP/EPA

Do finału Pucharu Francji nie awansował, ale wciąż walczy o podwójną koronę - mistrzostwo kraju i tryumf w Lidze Mistrzów. Działaczom Monaco opłaciło się ryzyko zatrudnienia Leonardo Jardima. Ryzyko? Tak, bo choć od kilku lat wiadomo, że Portugalczyk to jeden z najzdolniejszych trenerów w Europie, z poprzednich klubów odchodził w atmosferze co najmniej konfliktu, a bywało, że skandalu. Jak choćby z Olympiakosu, który mimo znakomitych wyników opuścił podejrzewany o romans z żoną prezesa...

Jardim po portugalsku znaczy ogród. Analizując karierę Leonardo Jardima można powiedzieć, że to - niczym w tytule książki i filmu - tajemniczy ogród. Losy portugalskiego szkoleniowca pełne są bowiem zagadkowych zwrotów akcji...

Zaczęło się na Maderze, gdzie jako dzieciak trenował piłkę ręczną i nożną. Po kilku latach postawił zdecydowanie na futbol, zagrał nawet sezon w drużynie seniorów, ale już wtedy wiedział... - Zawsze chciałem być trenerem. Wszyscy chłopcy marzą o karierze piłkarza, ale ja marzyłem o byciu trenerem - podkreślał wielokrotnie.

 

Wygrał i odszedł


Grubo przed trzydziestką zaczął trenerską przygodę w lokalnym klubiku A.D. Camacha. Ale jako początek kariery w poważnym futbolu możemy traktować rok 2008 i angaż w zespole Chaves. Po kilku miesiącach rundy wiosennej rozpoczął swój pierwszy pełny sezon w drugiej lidze (trzeci poziom rozgrywek). I od razu cieszył się z pierwszego awansu - na zaplecze portugalskiej ekstraklasy. I jak to później w jego karierze się zdarzało - po osiągnięciu dobrego wyniku, odszedł.

Co ciekawe, odszedł do zespołu z tej samej ligi, skorzystał z oferty Beira-Mar. Do Aveiro zabrał ze sobą asystentów Antonio Vieirę i Miguela Moitę. Tych samych, którzy kilka lat później razem z nim zameldują się w Monaco. Czas spędzony w Beira-Mar był bardzo charakterystyczny dla kariery Jardima.

 

W pierwszym sezonie: awans z pierwszego miejsca w tabeli do portugalskiej ekstraklasy. W drugim: nadspodziewanie dobre wyniki i cel - czyli utrzymanie - osiągnięty na długo przed końcem sezonu. I właśnie wtedy, kilka kolejek po starcie rundy wiosennej, chwalony przez wszystkich Lenardo Jardim ...składa wypowiedzenie!

 

Przecież i tak chciałem odejść


- Przecież mówimy jedynie o przyspieszeniu wydarzeń, które i tak miałyby miejsce po zakończeniu sezonu - tłumaczył zdumionym dziennikarzom. - Zdecydowałem już, że po sezonie nie przedłużę kontraktu z Beira-Mar. Dzięki temu, że odejdę już teraz, będę miał więcej czasu, żeby zastanowić się, co dalej - wyjaśniał tak spokojnie, jakby jego zachowanie nie było niczym niecodziennym.

 

Klub jeszcze o krnąbrnego szkoleniowca walczył, ale w końcu skapitulował. - Nie dało się znaleźć innego wyjścia z sytuacji. Rozstajemy się teraz w zgodzie, nie chcąc ryzykować, że w przyszłości nasze relacje mogłyby ulec pogorszeniu. Musimy poszukać nowego trenera, który dokończy sezon - mówił na konferencji prasowej ówczesny prezes Beira-Mar, Antonio Regala.

 

Historyczny wynik i konflikt z prezesem

 

Jardim, zgodnie z zapowiedzią, spędził kilka miesięcy na ukochanej Maderze, po czym został zaprezentowany jako nowy trener Sportingu Braga. I wszystko potoczyło się według znanego już scenariusza: świetne wyniki, sezon zakończony na trzecim miejscu w tabeli (tylko raz w 90-letniej historii klubu Braga zajęła wyższą lokatę), wywalczone prawo gry w kwalifikacjach Ligi Mistrzów i... odejście. Tym razem opinia publiczna poznała powód zaskakującej decyzji - konflikt z prezesem.

Jardim kontrakt z Bragą podpisał na trzy lata, ale pod koniec pierwszego roku pracy w głośnym wywiadzie udzielonym gazecie O Jogo narzekał na współpracę z prezesem klubu Antonio Salvadorem, a przede wszystkim stwierdził, że obowiązująca polityka finansowa i transferowa klubu uniemożliwia nawiązanie skutecznej walki z "wielką trójką" (Benfiką, Porto, Sportingiem). Nie minęło wiele czasu, a mającego własne zdanie trenera w Bradze już nie było.

Warto w tym miejscu zaznaczyć, że Jardim bywa wprawdzie krnąbrny, ale nie jest pamiętliwy. Dziś utrzymuje z byłym przełożonym znakomite stosunki. Pozostający za sterami klubu z Bragi Salvador w marcu obejrzał z trybun mecz ligi francuskiej Monaco - Nantes, a po spotkaniu zjadł kolację w towarzystwie trenerów obu francuskich klubów, którzy wcześniej prowadzili "jego" Bragę - Sergio Conceicao i Leonardo Jardima właśnie.

 

Gorące pół roku w Grecji


Po odejściu z Bragi Jardim postanowił spróbować sił za granicą. Trafił do Olympiakosu Pireus, gdzie przez kilka miesięcy pokazał Grekom wszystkie swoje oblicza. Pod jego ręką Olympiakos zdominował rozgrywki ligowe, już w styczniu mógł się pochwalić bilansem czternastu wygranych i trzech remisów w siedemnastu kolejkach oraz dziesięcioma punktami przewagi nad wiceliderem. I właśnie wtedy Jardim został zwolniony.

Oficjalnie powodem był brak awansu do 1/8 finału Ligi Mistrzów. Ale to się, za przeproszeniem, kupy nie trzyma. Olympiakos w Europie prezentował się bardzo solidnie, w tabeli grupy B ustąpił Schalke o trzy punkty i Arsenalowi o jeden (!); zajął trzecie miejsce i trafił do fazy pucharowej Ligi Europy.

Dla każdego kibica w Grecji i Portugalii było jasne, że za zwolnieniem trenera kryje się coś innego, jakaś tajemnica. Jaka? Grecka prasa zasugerowała, a portugalskie media tę sugestię podchwyciły i rozpowszechniły, że Jardim... wdał się w romans z żoną prezesa klubu Evangelosa Marikanisa. Czy ponętna blondynka Athanasia Marikanis jest kluczem do wyjaśnienia największej chyba zagadki w karierze Jardima?

 

Jardim i pani Marikanis. Ile jest prawdy w plotkach o ich romansie?

Sam szkoleniowiec kilka dni po odejściu z greckiego klubu napisał na Facebooku lakonicznie: "Nie warto zajmować się spekulacjami, które podważają profesjonalizm klubu i godzą w moje dobre imię".

Rok później, w rozmowie z opiniotwórczym tygodnikiem Visao, od tematu już nie uciekał. Choć oczywiście nadal zaprzeczał. - Pomijając wszystko inne, rodzina Marikanisów jest pod nieustającą opieką ochroniarzy. Dwadzieścia cztery godziny na dobę. Nie ma fizycznej możliwości, by takie historie się zdarzały - wyjaśniał. Wielu portugalskich kibiców jednak nie przekonał. I do dziś historia domniemanego romansu pozostaje jedną z najczęściej przytaczanych w kontekście Jardima.

 

Podniósł Sporting z ruiny


Kolejny sezon to angaż w Sportingu Lizbona. Leonardo Jardim podpisał dwuletni kontrakt i dostał trudne zadanie. A właściwie zadania. Miał przywrócić Sporting na należne mu miejsce w hierarchii portugalskiej piłki, jednocześnie przywracając drużynie Lwów jej tradycyjny charakter: klubu odważnie stawiającego na młodzież, opartego w dużej mierze na wychowankach.

 

A warto przypomnieć, że Jardim trafił do Sportingu, który miał za sobą katastrofalny sezon. Drużyna, w której kadrze byli przedstawiciele aż siedemnastu krajów, pośród których Portugalczycy byli w mniejszości, zajęła kompromitujące dla Sportingu siódme miejsce w tabeli, ustępując takim tuzom, jak Rio Ave, Estoril, Pacos Ferreira.

Jardim z właściwym sobie entuzjazmem i nieodłącznymi asystentami Antonio Vieirą i Miguelem Moitą zabrał się do pracy. Efekt? Świetna gra, wicemistrzostwo kraju i - co wcale nie zaskakuje - pożegnanie z klubem. A jeszcze jesienią prezydent Sportingu Bruno de Carvalho zapewniał, że Jardim zostanie w Sportingu co najmniej dwa sezony; zimą i wiosną komplementował trenera za przywrócenie ducha Sportingu; latem pozostało mu tylko ogłosić rozstanie.

 

Monaco za niego zapłaciło i... nadal płaci


- Byliśmy umówieni z trenerem, że zostanie, chyba, że pojawi się oferta z mocnego zagranicznego klubu - tłumaczył szef Sportingu. Tak był zresztą skonstruowany kontrakt szkoleniowca. Gdyby chciał odejść do innego portugalskiego zespołu - klauzula odejścia wynosiła aż 15 milionów euro; klub zagraniczny musiał zapłacić "tylko" trzy miliony. AS Monaco zapłaciło.

W finansowych rozliczeniach na linii Monte Carlo - Lizbona najciekawsze jest jednak to, że one... wcale nie są zamknięte. Jak donieśli ostatnio dziennikarze O Jogo Monaco pozyskując Jardima zobowiązało się - oprócz wypłaconych od ręki trzech milionów - przelewać na konto Sportingu milion euro za każde trofeum wywalczone przez francuski klub pod wodzą Portugalczyka. Ten zapis ma dotyczyć rozgrywek o mistrzostwo Francji, Ligi Mistrzów i Ligi Europejskiej.

Kolejna tajemnica Jardima została zatem wyjaśniona. Dlaczego działacze Sportingu tak mocno ściskają kciuki za Monaco? Mistrzostwo kraju i tryumf w Lidze Mistrzów oznaczałby dodatkowe dwa miliony euro w budżecie klubu ze stadionu Jose Alvalade.

Leonardo Jardim od początku poważnej kariery trenerskiej nigdzie jeszcze nie pracował tak długo. Na ławce Monaco kończy właśnie trzeci sezon. Najlepszy z dotychczasowych. - Niczego jeszcze nie wygraliśmy - tonuje nastroje Jardim, ale grą Monaco już zachwyca się cała Europa. I pracą trenera Jardima również.

 

Od Barcelony do Barcelony?


Pojawiły się nawet pogłoski, że może zostać następcą Luisa Enrique w Barcelonie. Byłaby to zabawna puenta jego dotychczasowych losów. Skończyłby tam, gdzie zaczął - w Barcelonie. Bo w nieoczywistej biografii Jardima kryje się i taka niespodzianka.

Choć sam swoim miejscem na ziemi nazywa Maderę, to trafił na nią z rodzicami jako 3-latek, a urodził się przecież w Barcelonie. Ale nie, nie w tej katalońskiej. To byłoby zbyt banalne i zupełnie pozbawione aury tajemniczości. Leonardo Jardim, syn Portugalczyka i Portugalki, na świat przyszedł 1 sierpnia 1974 roku w Barcelonie położonej dwieście kilometrów od... Caracas, w Wenezueli, nad Morzem Karaibskim. Ot, jeszcze jedna niebanalna historia...

Szymon Rojek, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze

Przeczytaj koniecznie