Iwańczyk: Poszukajmy dziury w całym

Piłka nożna
Iwańczyk: Poszukajmy dziury w całym
fot.Cyfrasport

Stworzyliśmy obraz reprezentacji idealnej. Z piłkarzy zrobiliśmy geniuszy absolutnych, z drużyny ciało doskonałe, z trenera nieomylnego stratega. Zabrzmi jak świętokradztwo, ale może warto zawczasu uświadomić sobie, że to dopiero eliminacje do mundialu, rankingi sukcesów nie dają, a wtopy przyjdą, bo przyjść muszą.

Piłkarze załatwiają wiele spraw. Sobie splendory i przywileje należne gwiazdom, działaczom nimi zarządzającym przyjazną koniunkturę, telewizji oglądalność, kibicom wreszcie poprawiają samopoczucie, pozwalają zapomnieć o dwubiegunowo politycznie podzielonym kraju, a i osobiste frustracje łatwiej znosi się, kiedy Lewandowski łupie gola za golem.

 

Jakże znacząco inaczej niż jeszcze dekadę czy dwie temu, prawda? Wtedy to na piłkarzy psioczyliśmy, oglądali ich tylko Janusze żądni rozrywki nie najwyższych lotów, a eksperci i dziennikarze raczej na kadrę ze wzajemnością ujadali niż dostrzegali w niej jakikolwiek potencjał. Proces przeobrażenia naszej reprezentacji w wartościowy pod wieloma względami towar trwał długo, ale prawdziwego kopa drużyna dostała dopiero za trenera Nawałki. I to, że tak szybko z piłkarskich gołodupców staliśmy się milionerami, może być powodem do sporego niepokoju.

 

Słyszeliście pewnie o nieszczęśnikach, na których fortuny spływają niespodziewanie. To najczęściej ci, którzy grają w rozmaite loterie, a spośród nich z kolei najwytrwalej wyczekują szczęścia ci, co na co dzień tego szczęścia nie mają. Wyobrażenia o obrzydliwym bogactwie stają się sensem ich życia, uda się jednemu na milion, ale i tak wszystkich kręcą te igraszki z losem. A później totalna degrengolada na każdym polu. Czytałem kiedyś historie nagłych krezusów. Jednego zamordowali zawistni najbliżsi, inny się rozszedł z żoną, trzeci popełnił samobójstwo, bo jak już wygrał, to nic go przy życiu nie trzymało. Niemal regułą jest, że w kilka lat każdy zapłacił pokaźny podatek od marzeń, najczęściej niespodziani krezusi wracali do punktu zero. Bez kasy, bez przyjaciół, bez pomysłu co dalej.

 

Nie zamierzam okradać Polaków z radości, jaką daje im piłkarska drużyna, ale dla większości z nas to stan zupełnie nieoczywisty. Wprawdzie jest jeszcze wielu takich, co sukcesy drużyny Górskiego pamiętają detalicznie, ale umówmy się, że przymierzanie ich do jakichkolwiek piłkarskich zaszczytów nastałych czasów jest jak zrównywanie fiata mirafiori (dla młodzieży, symbol luksusu czasów słusznie minionych) z wypasionym maserati. Nie wiemy, co to futbolowe szczęście, odkąd sportowym światem zaczęła rządzić wielka kasa, przyglądamy się tym wielkim balom zza szyby. Kiedy nas już zapraszali, ubieraliśmy niegustowny garnitur, już w przedsionku popełnialiśmy same gafy, a kiedy już kompromitowaliśmy się ostatecznie, w poczuciu obciachu opuszczaliśmy wielki świat bogatsi najwyżej o kilka wątpliwych doświadczeń.

 

Przejdźmy do konkretów. Po sobotnim meczu z Rumunią nieodwołalnie ogłoszono, że jesteśmy potęgą. Może nie ze względu na rzucające na kolana widowisko, ale bezkompromisowość i bezczelność, z jaką nasi piłkarze rozwalcowali kolejnego przeciwnika. Fakty są bezprecedensowo korzystne: mamy piłkarza, którego chce każdy klub na świecie, razem z Ronaldo jest on królem strzelców eliminacji, w walce o punkty drużyna nie przegrała u siebie od ponad czterech lat. Co się z tym wiąże, też doskonale wiemy: w światowej hierarchii papier, ołówek i kalkulator wynoszą nas na siódme miejsce, pół miliona Polaków bezskutecznie dobija się o bilet na mecz, a sponsorzy za logotyp przy zdjęciu z Lewandowskim gotowi są położyć na stół fortunę. Tylko to wszystko wcale nie oznacza, że nasi piłkarze to geniusze absolutni, z drużyny powstało ciało doskonałe, a trener to nieomylny strateg.

 

Stworzyliśmy obraz reprezentacji idealnej i jakoś tak nie ma nikogo, kto odważyłby się powiedzieć: „uważajcie, bo stąd droga do szaleństwa”. Wiem, zabrzmi jak świętokradztwo, ale może warto zawczasu uświadomić sobie, że to dopiero eliminacje do mundialu, rankingi sukcesów nie dają, a wtopy przyjdą, bo przyjść muszą. Do tej refleksji nie skłoniła mnie wcale naturalna pokusa szukania dziury w całym, zaniepokoiło mnie, że oczywiste w sporcie niedostatki zaczynamy wyliczać półgębkiem. A to, że Nawałka oszalał wpuszczając dwóch napastników, że niezasadne było zmieniać bramkarza, bo dotychczasowy wcale nie zawinił, etc.

 

Pomijam, czy obiekcje te, pretensje, czy nawet zwykła troska o przyszłość są zasadne, rzecz w tym, że nie wolno nam ich artykułować. Wprawdzie nikt nie dekretował nakazu mówienia o piłkarzach tylko najwspanialej, ale w imię czci dla dobra narodowego, jakim jest bez wątpienia piłkarska kadra, jesteśmy w stanie wyprzeć każdy niedostatek. Mam wrażenie, że z każdym zwycięstwem biało-czerwonych nie wolno mieć żadnych wątpliwości. Piłkarzy mamy kochać bezwarunkowo i dozgonnie.

 

Wiem, naraziłem się wielu, ale ja naprawdę się z tej reprezentacji cieszę. Wolę to jednak robić z rozsądkiem. Kiedyś na pewno drużyna Nawałki się wyłoży, być może w najmniej oczekiwanym momencie, ale w stanie takiego upojenia my wszyscy razem z piłkarzami i trenerem przydzwonimy łbem o framugę. Zupełnie jak ten milioner, co to właśnie niespodziewanie wygrał w totolotka.

Przemysław Iwańczyk, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze

Przeczytaj koniecznie