Kowalski: Największym wzmocnieniem Legii będzie… Niezgoda
Legia czeka na napastnika. Już za chwileczkę, już za momencik… Do drużyny mistrza Polski już dołączył reprezentant Albanii Sadiku, który nawet zdążył wbić pięknego gola Górnikowi Zabrze, ale prawdziwy wybuch transferowy dopiero ma nastąpić. Trwają rozmowy i przymiarki. Właściciel Dariusz Mioduski co chwile dementuje spekulacje dziennikarzy, informując na Twitterze, po kolejnym wymienianym nazwisku: pudło!
Tak było ostatnio w przypadku świetnego Holendra Barazite. Teraz bliski Łazienkowskiej ma być Włoch Pasquato. Zabawa jest na całego, bo takie dyskusje to nieodłączny element okresu transferowego, część gry czasem nie mniej ciekawa niż to co na boisku. Nie jest wykluczone, że największym wzmocnieniem Legii okaże się jednak powrót Jarosława Niezgody (dotychczas jeszcze nie zagrał). I mówię o tym bez żadnego szyderczego mrugania okiem.
Legia potrzebuje skutecznego napastnika nie tylko z względów czysto sportowych, ale także wizerunkowych. Po słynnym podziale właścicielskim Dariusz Mioduski, który ewidentnie nie jest takim pupilem kibiców i mediów jak Bogusław Leśnodorski, teoretycznie musi zrobić coś spektakularnego. Mówiąc wprost: nasycić kimś publiczność, w jakiś sposób zamknąć usta (transfer reprezentacyjnego defensywnego pomocnika, 30-letniego Mączyńskiego na pewno nie załatwia tematu). Bo głosy, że teraz pod nową władzą to w Legii będzie dużo gorzej niż dotychczas już krążą. I według stugębnej plotki są przez poprzedni układ podsycane. Jednym zdaniem, marginesu bezpieczeństwa czy też kredytu zaufania Mioduski i spółka nie mają zbyt dużego. Powinie im się noga raz czy drugi i jak mówi młodzież, „zacznie się jazda”.
Porażka z Górnikiem na dzień dobry sezonu 2017/18 to już powinien być sygnał. Pewnie, że to tylko jeden mecz, a poprzednie sezony też rozpoczynały się dla Legii beznadziejnie, a jednak wszystko kończyło się bardzo dobrze. Tyle, że teraz już nie będzie idiotycznego dzielenia punktów na koniec rozgrywek. Każda wpadka niesie za sobą znacznie większy ciężar gatunkowy. Trudniej ją będzie nadrobić.
Jak już właściciel klubu zdążył kilkukrotnie ogłosić, klubowa kasa została wydrenowana. Po Lidze Mistrzów nie ma żadnych nadwyżek i nie jest tak, jak głosiła propaganda w ostatnich latach, że Legia stała się nie wiadomo jakim krezusem. Najprawdopodobniej wszyscy będą szczęśliwi jeśli uda się wypełniać te wszystkie bajońskie kontrakty dla zawodników obecnej kadry. Na tego jednego spektakularnego ofensywnego zawodnika, który przy sporej dozie szczęścia w wyborze dawałby Legii punkty i przyciągał publiczność pewnie jednak udałoby się uciułać. Przecież już sprzedano Odjidję-Ofoe, może odejdzie Pazdan. W razie czego zawsze można zdziałać coś na kredyt.
Pytanie tylko czy Mioduski nie powinien jednak trochę zboczyć z wydeptanych ścieżek? Przez ostatnie lata w klubie z Łazienkowskiej stawiano na napastników z zagranicy. W dziesięciu minionych sezonach, jak spojrzymy na najskuteczniejszych napastników Legii, zawsze byli nimi obcokrajowcy: Chinyama, Radovic, Ljuboja, Orlando Sa, Nikolic… W sezonie 2006/2007 Piotr Włodarczyk, który wbił dziesięć goli był ostatnim najskuteczniejszym polskim napastnikiem w zespole. W jakiś sposób zamknął pewien etap w historii klubu. Czasów, kiedy legijnymi superstrzelcami bywali Saganowski, Kucharski, Kowalczyk, Śliwowski, Dziekanowski, Adamczyk… Symbolem tego jak Legia bardzo nastawiła się na sprowadzanych napastników była słynna historia z Robertem Lewandowskim. W Legii z góry założyli, że Polak nie rozwinie się tak jak Hiszpan Arruabarrena i mu podziękowali.
Jest teraz idealna okazja, aby ten dawny błąd odkupić. Do Legii z wypożyczenia w Ruchu Chorzów wrócił Jarosław Niezgoda. Według fachowców chłopak (był w reprezentacji Polski U-21 podczas niedawnych mistrzostw Europy) jest w najlepszym momencie aby jego talent eksplodował. Potrzebuje tylko stosownego wsparcia. Trochę już nabrał doświadczenia, bazę umiejętności ma ogromną, a jeśli chodzi o odwagę i bezkompromisowość w grze czasem przypomina Wojciecha Kowalczyka. Diament do oszlifowania.
Musiałby jednak dostać prawdziwą szansę. Ale nie taką udawaną polegającą na grywaniu w końcówkach spotkań i noszeniu piłek za Sadiku, czy innym „stranieri” ściągniętym za gruby szmal. Taką szansę dostał w ubiegłym sezonie Odjidja-Ofoe. Mimo tego, że przyjechał do Polski nieprzygotowany i zapasiony był systematycznie wystawiany w pierwszym składzie. Belg schudł i doszedł do wielkiej formy tzw metodą startową. Dzięki cierpliwości i wierze trenerów Legii w jego potencjał.
Jasne, że decyzja o budowaniu siły ofensywnej Legii na Niezgodzie nie byłaby popularna i jednak obarczone sporą dozą ryzyka. Ale wyobraźmy sobie korzyści dla całej polskiej piłki, gdyby pomysł wypalił. Stawiając wyłącznie na Sadików, Nikoliców czy Chinyamów raczej nie wychowamy drugiego Lewandowskiego. Ale może nie mam racji?
Komentarze