Legendarny Deyna w poniedziałek skończyłby 70 lat

Piłka nożna
Legendarny Deyna w poniedziałek skończyłby 70 lat
fot. PAP

70 lat temu, 23 października 1947 r., w Starogardzie Gdańskim urodził się Kazimierz Deyna, uznawany za najlepszego polskiego piłkarza XX wieku. Kazik był typem przywódcy o charyzmatycznej, danej przez Opatrzność sile – pisał o nim trener Kazimierz Górski.

"Na jednym z zebrań Gdańskiego Okręgowego Związku Piłki Nożnej Wasz Trener-Koordynator poinformował przedstawiciela naszego Klubu, że w Starogardzie jest utalentowany zawodnik o nazwisku Deyna i może być po odpowiednim przygotowaniu predestynowany do gry w zespole II ligi w linii ataku” – czytamy w liście wysłanym w kwietniu 1965 r. przez działaczy Lechii Gdańsk do miejscowych władz PZPN.

Dokument ten jest jednym z pierwszych świadectw zainteresowania młodym, zaledwie osiemnastoletnim zawodnikiem, występującym w barwach ZKS Włókniarz Starogard Gdański. Miasto to jest stolicą Kociewia, regionu leżącego nieco na uboczu wśród Borów Tucholskich.

Przyszły lider reprezentacji Polski pochodził ze skromnej rodziny, miał trzy siostry i sześciu braci. Jego ojciec pracował w miejscowej mleczarni, a matka zajmowała się domem. Przodkowie Deynów przybyli na Kociewie z Litwy, stąd ich nietypowe nazwisko.

Pierwszy trener Deyny, mimo sprzeciwu swoich kolegów, wystawił czternastoletniego zawodnika do składu seniorskiej drużyny na mecz z lokalnym przeciwnikiem z Chojnic. Deyna strzelił w tym meczu trzy bramki. W ciągu kolejnych trzech sezonów kilkunastoletni Kazimierz stał się gwiazdą ZKS-u i wzbudził zainteresowanie nie tylko wspomnianej już Lechii, ale również Arki Gdynia.

W 1965 r. zagrał w reprezentacji Polski juniorów w meczu z Czechosłowacją. W tym spotkaniu wystąpił również Lesław Ćmikiewicz, późniejszy partner Deyny w Legii i reprezentacji Polski.

Na początku 1966 r. Deyna zamieszkał u swojego starszego brata, milicjanta w Łodzi i podjął treningi w Łódzkim Klubie Sportowym (ŁKS). Nie mógł jednak występować w oficjalnych meczach pierwszoligowej drużyny, ponieważ władze PZPN zdyskwalifikowały go za podpisanie przez jego rodziców kontraktu zawodniczego syna z Arką Gdynia. Młodego piłkarza wciąż wiązała wówczas umowa z klubem z rodzinnego Starogardu.

Po jej wygaśnięciu Deyna zagrał jeden mecz w barwach ŁKS. Przeciwnikiem był mistrz Polski Górnik Zabrze. Spotkanie zakończyło się bezbramkowym remisem.

Nowy trener najważniejszego wojskowego klubu w PRL, Legii Warszawa, Czech Jaroslav Vejvoda borykał się z problemami kadrowymi. Zażądał więc od swoich wojskowych przełożonych powołania do klubu wszystkich zawodników z listy przygotowanej przez jego poprzednika Longina Janeczka. Kazimierz Deyna był na niej. ŁKS próbował zatrzymać u siebie obiecującego zawodnika, a sam Deyna przez kilka miesięcy unikał korespondencji od Wojskowej Komendy Uzupełnień. Ostatecznie, na Łazienkowskiej stawił się w październiku 1966 r.

20 listopada zadebiutował w meczu z Ruchem Chorzów, zakończonym remisem 0:0. „Debiutancka trema paraliżowała ruchy Dejny” – pisał „Przegląd Sportowy, przekręcając przy tym nazwisko debiutanta.

W tym czasie filarem Legii był Lucjan Brychczy. „Kazio zwracał się do mnie per Mistrzu i wielokrotnie wspominał, że jego wielkim marzeniem, było by mógł kiedykolwiek zagrać ze mną w jednej drużynie. Spełniło się to marzenie i nawet w późniejszym okresie pomoc, którą tworzyliśmy ja, Kazik i Bernard Blaut zaliczana była do najsilniejszych formacji w Europie” – wspominał honorowy prezes Legii w książce Wiktora Bołby „Deyna. Geniusz futbolu. Książę nocy”.

W pierwszym sezonie w Legii zagrał w 12 meczach i zdobył 6 bramek. Rok później było już 26 meczów i 12 bramek. Deyna poznawał nie tylko ligowe boiska, ale również nocne życie Warszawy drugiej połowy lat 60. Spóźnienia na treningi i zbiórki przed meczami doprowadzały surowego Vejvodę do wściekłości. Po jednym ze spóźnień trener zażądał od przełożonych przesunięcia Deyny do karnej jednostki wojskowej w Czerwonym Borze. Przed „zesłaniem” uratował Kazika starszy kolega, Bernard Blaut. Zaproponował zarządowi Legii, by Deyna na kilka miesięcy zamieszkał u niego.

Niemający wiele wspólnego z „postawą żołnierza ludowego wojska”, styl życia Deyny sprawił, że znalazł się też pod obserwacją Wojskowej Służby Wewnętrznej.

Metody wychowawcze Vejvody i Blauta dały rezultaty - w ciągu kilku miesięcy Deyna stał się podstawowym zawodnikiem drużyny z Łazienkowskiej i ulubieńcem publiczności. W sezonie 1968/69 Legia po dwunastoletniej przerwie zdobyła tytuł mistrza Polski. Zdaniem Vejvody wielką rolę w sukcesie odegrał Deyna. „To doskonały zawodnik. Umie to co potrzebne jest nowocześnie grającemu piłkarzowi. W ciągu mojej pracy w Legii, Deyna zrobił największe postępy” – mówił czechosłowacki trener w rozmowie z „Przeglądem Sportowym”.

Jeszcze przed objęciem drużyny narodowej przez Kazimierza Górskiego, Deyna zagrał kilka meczów w barwach Polski. Debiutował w reprezentacji 24 kwietnia 1968 r. na Stadionie Śląskim w meczu z Turcją, wygranym 8:0.

I już wówczas po raz pierwszy został wygwizdany przez śląską publiczność - jako zawodnik wojskowego klubu z Warszawy, osławionego bezceremonialnym pozyskiwaniem najlepszych polskich graczy metodą „poboru w kamasze”, czyli wezwaniem do odbycia obowiązkowej służby wojskowej.

Kolejny sezon, 1969/70, uważany jest do dziś za najlepszy w historii Legii. Pod wodzą nowego trenera Edmunda Zientary zwyciężyła w lidze, dotarła również do półfinału Pucharu Europejskich Mistrzów Krajowych, czyli poprzednika obecnej Ligi Mistrzów.

Już w drugiej rundzie rozgrywek Legia trafiła na mistrza Francji – AS St. Etienne. Na stadionie w Warszawie padł wynik 2:1. O losach rewanżu przesądził „rogal” Deyny, czyli techniczny, podkręcony strzał, niemal niemożliwy do obrony. „Rozegraliśmy bardzo dobre spotkanie, przede wszystkim jeśli chodzi o dyscyplinę taktyczną. Zwalnialiśmy grę, przetrzymywaliśmy piłkę, a w dogodnych okazjach wypuszczaliśmy szybkie ataki” – wspominał Deyna, cytowany przez Romana Kołtonia w książce „Deyna, czyli obcy”.

Historia dwumeczu z St. Etienne pokazuje jak bardzo zmienił się europejski futbol w ciągu minionych dziesięcioleci. Wystarczy wspomnieć, że Telewizja Polska rozpoczęła transmisję z Warszawy w 47 minucie meczu (w PRL często bowiem pokazywano tylko „drugie połowy” spotkań). Wiedza sztabu szkoleniowego o francuskim przeciwniku był zerowa. Pomoc dla trenera Zientary przyszła z najmniej spodziewanej strony. Stadion na Łazienkowskiej odwiedzali m.in. Gustaw Holoubek, Tadeusz Konwicki i Stanisław Dygat. Ten ostatni otrzymywał z Francji niektóre tamtejsze dzienniki; tłumaczył je trenerowi, a ten skrupulatnie notował opinie francuskich dziennikarzy.

Znakomite występy Legii i Górnika Zabrze na arenach europejskich zapowiedziały „złotą dekadę” polskiej piłki, rozpoczętą we wrześniu 1972 r. na Olimpiadzie w Monachium.

Sukcesy Legii zbiegły się z ukończeniem przez Deynę służby wojskowej pełnionej w CWKS. Oznaczało to usamodzielnienie się piłkarza, który opuścił wojskowy internat i przeprowadził się do przydzielonego przez klub mieszkania. Innym przełomem w jego życiu było poznanie przyszłej żony – Bogumiły Kazimiery, nazywanej Mariolą. Ich ślub odbył się w 1970 r.

Wiosną 1971 r. PZPN wybrał nowego selekcjonera pierwszej reprezentacji. Został nim trzykrotny trener Legii Warszawa Kazimierz Górski. Początek jego pracy nie zwiastował późniejszych sukcesów. 10 października 1971 r. Polska przegrała w eliminacjach Mistrzostw Europy z bardzo silną reprezentacją RFN 1:3 - być może dlatego, że na Stadionie Dziesięciolecia zabrakło wówczas Deyny. Ale już wiosną 1972 r., po pokonaniu amatorskiej reprezentacji Hiszpanii i dramatycznym dwumeczu z Bułgarią, Polska awansowała do turnieju olimpijskiego w Monachium. W czym zawodnik Legii miał spory udział.

Już w pierwszym meczu olimpijskiego turnieju, z Kolumbią, Deyna strzelił dwa gole i zaliczył asystę. Ogółem zdobył 9 bramek w 7 meczach. Te najważniejsze padły w meczu finałowym z Węgrami 10 września 1972 r. Spotkanie z faworytami turnieju miało dramatyczny przebieg. Pod koniec pierwszej połowy, właśnie po błędzie Deyny Węgrzy zdobyli prowadzenie. Już w 47. minucie Deyna wyrównał. A w 68. minucie przesądził wynik - odebrał węgierskim obrońcom piłkę i skierował ją do bramki strzałem, który komentujący mecz Jan Ciszewski określił jako „cudowny”.

Zwycięstwo w turnieju olimpijskim wywołało w Polsce wielki entuzjazm i propagandową kampanię władz, choć rzeczywista ranga piłkarskich turniejów olimpijskich była niska. Kraje zachodnie mogły w nich wystawiać reprezentacje złożone z graczy, którzy nie posiadali zawodowego kontraktu. W krajach Bloku Wschodniego oficjalnie wszyscy sportowcy byli amatorami co sprawiało, że olimpijski turniej piłkarski zamieniał się w wewnętrzne rozgrywki krajów komunistycznych.

W eliminacjach do Mistrzostw Świata (MŚ) w 1974 r. Polacy mieli zmierzyć się z dwoma znacznie silniejszymi drużynami – Walią i Anglią. Zaczęli od porażki z Walią w Cardiff 0:2. 6 czerwca 1973 r. na Stadionie Śląskim zagrali z Anglią - mistrzem świata z 1966 r. Polska wygrała 2:0. Zwycięstwo okupione zostało jednak kontuzją Włodzimierza Lubańskiego.

Losy awansu rozstrzygnąć miał październikowy mecz na Wembley. „Co się kryje pod maską spokoju, który ma Deyna. Pytam go o to. Mówi, że poczucie satysfakcji i sukcesu oraz niepokój o to, by owego poczucia nie stracić” – pisał towarzyszący reprezentacji dziennikarz Wiktor Osiatyński w książce „Przez Wembley do Monachium”. Obawy Deyny były słuszne. Po turnieju olimpijskim w Europie znano jego nazwisko. Angielscy dziennikarze drogi do zwycięstwa upatrywali w wyłączeniu Deyny - nazywanego już wówczas „generałem futbolu” - z gry. Mimo wysiłków angielskich obrońców zawodnik Legii był architektem gry w środku pola. „Z rywalami bawiłem się w ciuciubabkę” – stwierdził w jednym z pomeczowych wywiadów cytowanych w książce „Deyna. Geniusz futbolu. Książę nocy”. 17 października minęło 40 lat od „zwycięskiego remisu” na Wembley, który był przepustką na MŚ w RFN.

Mistrzostwa Świata w 1974 r. są szczytowym momentem kariery Kazimierza Deyny oraz formy reprezentacji Polski, która zajęła 3 miejsce. „Nie bacząc na ostateczne wyniki turnieju, dla mnie największą gwiazdą mistrzostw świata jest Deyna. Znaliśmy przed turniejem wielu świetnych piłkarzy z Cruyffem na czele, których potem zobaczyliśmy na boiskach RFN, ale to co pokazał nam dwudziestosiedmioletni polski zawodnik, było najwyższej marki” – stwierdził wówczas Pele, jeden z największych piłkarzy w historii futbolu.

Życie Deyny po MŚ nie zmieniło się bardzo. Premia za medal pozwoliła na zakup BMW, ale wciąż mieszkał w bloku przy Świętokrzyskiej. Mówiło się o jego transferze do wielkiego zachodniego klubu – Realu Madryt, Milanu, Interu Mediolan czy Bayernu Monachium. Ale w kraju, który wykorzystywał sukcesy sportowe do politycznych celów propagandowych, władze łaskawie pozwalały wyjechać na zarobek do zawodowych klubów zachodnich tylko tym piłkarzom, którzy skończyli już 30 lat - Deyna był wciąż „za młody”.

Rok później reprezentacja Polski z Kazimierzem Deyną na czele po raz kolejny wzniosła się na wyżyny swoich umiejętności wygrywając 4:1 z Holandią w eliminacjach Euro 1976. „Wielki strateg, jednym nieszablonowym podaniem często dezorganizował holenderską obroną” – pisał komentator „Przeglądu Sportowego”.

Był to jeden z ostatnich wielkich meczów Kazimierza Deyny w czasie, gdy trenerem reprezentacji był Kazimierz Górski. Słabsza gra reprezentacji w 1976 r. i „tylko” srebrny medal na Igrzyskach Olimpijskich w Montrealu przyniosły zmianę na stanowisku selekcjonera. Nowym trenerem został asystent Górskiego, Jacek Gmoch.

Dobijający trzydziestki Deyna nie rezygnował z myśli o grze w zawodowym zachodnim klubie. Zdziwił się zapewne, gdy 4 czerwca 1977 r. w jednej z najbardziej propagandowych komunistycznych gazet, „Żołnierzu Wolności”, przeczytał wywiad ze sobą, zatytułowany: „Chcę bronić barw CWKS Legia i Polski”, w którym porucznik Deyna stwierdzał: „Moje życiowe losy związałem z Ludowym Wojskiem Polskim i jemu zamierzam dochować wierności… W życiu sportowca są przecież są sprawy znacznie więcej warte, niż dolary”.

Oczywiście, te kojarzące się z partyjną nowomową słowa, nigdy nie padły z ust Deyny, ale na potrzeby propagandy nie takie wypowiedzi i rzeczy wówczas fałszowano. Władze wciąż nie chciały się zgodzić na transfer piłkarza Legii.

29 października 1977 r. reprezentacja Polski zmierzyła się z na Stadionie Śląskim z Portugalią w eliminacjach do argentyńskiego mundialu. Na niemal każdy kontakt Deyny z piłką śląska publiczność reagowała gwizdami. Również strzelony przezeń w 38. minucie gol wprost z rzutu rożnego został przyjęty gwizdami. Gdy w 84. minucie opuszczał boisko gwizdał chyba cały stadion - 80 tys. widzów. Na pomeczowej konferencji trener Gmoch stwierdził, że gdyby nie takie reakcje publiczności Deyna strzeliłby więcej goli i Polska wygrałaby ten mecz zamiast tylko zremisować 1:1. Kilka tygodni później sam piłkarz zadeklarował, że nigdy więcej nie zagra na Śląskim.

Po latach od tego wydarzenia biografowie Deyny piszą o „fenomenie nienawiści”. W tym czasie Deyną coraz mocniej interesowała się bezpieka. Z dokumentów SB wynika, że jego inwigilacja trwała od pierwszego wielkiego turnieju, czyli od 1972 r. Szczyt zainteresowania esbeków przypadł na rok 1978. „Por. Kazimierz Deyna nie cieszy się autorytetem i szacunkiem wśród piłkarzy Legii. Zachowuje się arogancko w stosunku do przełożonych i zawodników młodszych wiekiem. Cechuje go wyjątkowa dążność do wzbogacenia się. Większość wolnego czasu spędza w środowisku o ujemnej opinii politycznej i moralnej” – pisał w raporcie jeden z oficerów SB.

Mistrzostwa Świata w Argentynie były starciem dwóch wielkich indywidualności – weterana, grającego w kadrze od dekady Kazimierza Deyny i młodego, przebojem wchodzącego do drużyny, Zbigniewa Bońka. Szczytowym momentem rywalizacji piłkarzy był mecz z Argentyną 14 czerwca 1978 r. - reklamowany głośno jako setny oficjalny mecz Deyny w reprezentacji. W tym przegranym przez Polskę 0:2 spotkaniu Deyna nie wykorzystał rzutu karnego podyktowanego przy stanie 0:1.

Był to przedostatni mecz Deyny w reprezentacji Polski. Nigdy nie został oficjalnie pożegnany. Po mistrzostwach w Argentynie władze zgodziły się wreszcie na odejście niepotrzebnego już, „starego” - miał już prawie 31 lat - Deyny. Manchester City, dziś kojarzony jest z najwyższej klasy nowoczesnym futbolem i wielkimi transferami, pod koniec lat 70. był dość przeciętną angielską drużyną, grającą prosty, fizyczny futbol. Nie było to miejsce dobre dla zawodnika o tak wielkich umiejętnościach technicznych - którym wcześniej interesował się m.in. Real czy Inter - jak Kazimierz Deyna.

Anglicy zapłacili za niego 100 tys. funtów, zobowiązali się rozegrać dwa mecze z Legią i przekazać jej komplet strojów piłkarskich. Deyna opuścił Legię, ale nie odnalazł się w City. „Największym problemem okazało się to, że Kazikowi brakowało cech typowych dla angielskiego futbolisty, miał natomiast takie, jakich nie znali Anglicy, a przynajmniej zdecydowaną większość klubowych partnerów. Deyna nie był szybki, nie wdawał się niepotrzebnie w walkę, raczej słabo grał głową” – pisał Stefan Szczepłek w biografii Deyny.

Sytuacja w drużynie przekładała się na coraz większe problemy osobiste. „2:30 nad ranem awantura: pobicie i kopanie, połamanie stolika, pijany” – pisała we wrześniu 1980 r. w swoim dzienniczku Mariola Deyna. W tym samym czasie Deyna stracił miejsce w składzie Manchesteru i prawo jazdy za spowodowanie wypadku po spożyciu alkoholu.

Jednym z niewielu jaśniejszych momentów ostatniego okresu kariery Deyny był występ w fabularnym filmie „Ucieczka do zwycięstwa” u boku doskonałych aktorów takich jak Max von Sydow, Sylvester Stallone, Michael Caine; i byłych piłkarzy: Pelego i Bobby'ego Moore’a, Paula van Himsta, Osvaldo Ardilesa.

Wiosną 1981 r. Deyna odszedł z Manchesteru do amerykańskiego San Diego Sockers. W jego barwach rozegrał 105 spotkań. Liga północnoamerykańska była wówczas miejscem dla piłkarzy szykujących się do zakończenia kariery. „Grał bo musiał, nie umiał robić nic innego i stanowiło to jego jedyne źródło utrzymania” – pisał Stefan Szczepłek. Ostatni mecz w San Diego zagrał w 1987 r.

Niestety, niemal wszystkie pieniądze zarobione na amerykańskich boiskach stracił oszukany przez swojego menedżera. Problemy finansowe przełożyły się na życie, nadużywanie alkoholu i uzależnienie od hazardu, separacja od żony.

W lipcu 1989 r. przyleciał do Europy na organizowany w Danii turniej oldbojów. Namawiany przez kolegów z drużyny Górskiego do powrotu do zmieniającej się Polski - odmówił. Ukrywał przed nimi problemy z alkoholem i finansowe.

W Kalifornii próbował stworzyć szkółkę piłkarską. Miał nadzieję, że zostanie zaangażowany do promocji organizowanego w USA w 1994 r. mundialu.

1 września 1989 r. prowadzony przez niego Dodge Colt wbił się w zaparkowaną na poboczu kalifornijskiej autostrady ciężarówkę. Deyna zginął na miejscu. W jego krwi policja stwierdziła ślady alkoholu. Prawdopodobną przyczyną wypadku było zaśnięcie, ale nie wykluczano również samobójstwa. Pogrzeb odbył się w San Diego 9 września 1989 r., dzień przed 17. rocznicą zdobycia olimpijskiego złota w Monachium.

6 czerwca 2012 r. po wielu staraniach sprowadzono z USA prochy Kazimierza Deyny by pochować je na Wojskowych Powązkach. Uwieńczeniem tego powrotu piłkarza do Warszawy było odsłonięcie jego pomnika usytowanego przed wejściem na, nazwaną jego imieniem, trybunę nowego stadionu Legii. Zebrani na uroczystości kibice zaintonowali powstałą w 1973 r. pieśń: „Kazimierz Deyna naszym przyjacielem jest, jego duch żyje pośród nas”.

W 2006 r. na wniosek kibiców numer 10. z którym Deyna występował w Legii został zastrzeżony - od 11 lat żaden zawodnik Legii nie gra z dziesiątką na plecach.

Jeden z największych polskich piłkarzy XX wieku w XXI stuleciu stał się autentyczną ikoną popkultury - twarz Kazimierza Deyny, wykonana przy pomocy szablonu i farby w spreju, widnieje na murach wielu polskich miast i osiedli. Malują ją młodzi ludzie, których nie było jeszcze na świecie, gdy on odchodził.

CM, PAP
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze

Przeczytaj koniecznie