Trener Ruchu: Patrzyłem na morze... i dzwoni on. Od razu wiedziałem, że pojadę do Chorzowa

Piłka nożna
Trener Ruchu: Patrzyłem na morze... i dzwoni on. Od razu wiedziałem, że pojadę do Chorzowa
fot. PAP

Jest dużo lepszy niż w drugiej lidze argentyńskiej i greckiej. Dlaczego? Bo po pierwsze macie bardzo dobre boiska i bezpieczne stadiony. Praktycznie przemoc tu nie występuje, a to nie jest takie oczywiste w Grecji czy Argentynie, a po drugie gra jest tu czysta - powiedział trener Ruchu Chorzów Juan Ramon Rocha.

Cezary Kowalski: Jak pan ocenia poziom naszej pierwszej ligi?

 

Juan Ramon Rocha: Podoba mi się. Jest dużo lepszy niż w drugiej lidze argentyńskiej i greckiej. Dlaczego? Bo po pierwsze macie bardzo dobre boiska i bezpieczne stadiony. Praktycznie przemoc tu nie występuje, a to nie jest takie oczywiste w Grecji czy Argentynie, a po drugie gra jest tu czysta. Skoro w ostatniej drużynie w tabeli jest wielu dobrych i bardzo dobrych zawodników to o czymś to świadczy. Mówię wszystkim na zewnątrz, mojej rodzinie, moim przyjaciołom, że jestem bardzo zadowolony z pracy w Polsce.

 

Dla nas to była dość duża niespodzianka, że trener, który ma swoim CV półfinał Ligi Mistrzów z Panathinaikosem Ateny zdecydował się pracować z ostatnim klubem w polskiej pierwszej lidze...

 

Tak, dla mnie to też wielka niespodzianka. Do tej pory nie bardzo wiem dlaczego się zdecydowałem na ten ruch (śmiech). A tak serio, jakby to panu dobrze wytłumaczyć... Przyciągnęła mnie tutaj siła znacznie większa niż ja (Rocha wskazuje na niebo - przyp. CK). Tak, to był wybór Boga, on tak chciał. Uznał, że Polska i Ruch Chorzów muszą stanąć na mojej drodze życia. I dziś po paru tygodniach już wiem, że pobyt tutaj to jest piękne doświadczenie i przeżycie. To samo zresztą mówi moja żona, która jest ze mną. A ja jej słucham już od 45 lat. Wie pan, ja przez całą swoją karierę jako piłkarz, trener, dyrektor zawsze kierowałem się zasadą szacunku dla wszystkich, z którymi się stykałem. To bardzo pomaga. Jedziesz gdzieś i jesteś nastawiony do ludzi pozytywnie. I ta energia błyskawicznie wraca. Tak stało się i tym razem. Ten kraj przywitał mnie z otwartymi ramionami.

 

Sądząc po tym w jakiej kondycji finansowej jest Ruch, raczej nie przyjechał pan tu dla pieniędzy...

 

Nie, w żadnym wypadku dla pieniędzy.

 

Dla Gucia Warzychy, który był pana zawodnikiem i asystentem?

 

Także dla niego. Pewnego dnia siedziałem w moim domu pod Atenami. To miejsce bardzo spokojne, komfortowe, Mam tam czterdzieści psów, kocham psy, życie toczyło się bardzo spokojnie, patrzyłem na morze. I dzwoni Warzycha: Chcesz jechać do Polski? Ale natychmiast, jutro. Pytam się: a jaka jest sytuacja twojego klubu, a on: mamy minusy dwa punkty (śmiech). Ja na to: a co się stało, dlaczego minus? Nie jest już źle niedawno mieliśmy minus pięć - usłyszałem i obaj parsknęliśmy śmiechem. Od razu wiedziałem, że pojadę.

 

A co z psami?

 

Mój syn się nimi zajmuje. Ja wierzę w takie znaki, które dostaję w swoim życiu. Od początku tak było. Pochodzę z bardzo niewielkiej miejscowości w prowincji Corrientes tuż przy granicy z Brazylią. To 1200 kilometrów od Buenos Aires. Miałem czternaście lat, grałem w piłkę i ktoś mi powiedział, że będę profesjonalnym zawodnikiem. Tam zatrzymywał się tylko jeden pociąg na cały tydzień. Wsiadłem do niego i pojechałem do Rosario. I tak się zaczęło. Newells Old Boys, mój ukochany klub Boca Juniors, reprezentacja Argentyny, Panathinaikos, Ateny w których osiadłem i okazały się moim przeznaczenie, teraz Chorzów. Jestem głęboko wierzącym katolikiem i wiem, że te miejsca, w których lądowałem to Jego dzieło. No i nieprzypadkowo teraz znalazłem się w najbardziej katolickim kraju w Europie. U mnie w domu zawsze wisiał portret wielkiego Polaka Jana Pawła II, cały czas mam przed oczami tę jego promienną twarz. Było oczywiste, że to święty człowiek.

 

Rytm życia w Polsce w porównaniu z Grecją czy Argentyną chyba jest chyba dla pana lekkim szokiem...

 

Wszystko jest inne, ale mogą mówić same dobre rzeczy. Przede wszystkim rzuca się w oczy wasz spokój i bezpieczeństwo dnia codziennego. Pamiętam swój pierwszy wieczór, zaraz po tym jak zameldowałem się w swoim domu w Katowicach. Umówiliśmy się z Krzysztofem, że pójdziemy coś zjeść. Spotkaliśmy się pod centrum handlowym i ruszyliśmy w miasto.... Wszystko było zamknięte (śmiech). W końcu znaleźliśmy restaurację meksykańską, ale posiedzieliśmy ledwie chwilę, bo o 23.00 zamykali i nie było tłumaczenia. Przyjmuję to z pokorą, to ja tu muszę się przystosować. Poza tym jestem domatorem, lubię posiedzieć w domu, nie muszę chodzić po mieście.

 

Dlaczego Argentyna tak długo musiała się męczyć, aby awansować na mistrzostwa świata? Macie Messiego, ale ciągle ostatnio coś szwankowało...

 

Musisz wiedzieć, że futbol w Argentynie jest teraz w momencie kryzysu. Przemoc przeważa teraz nad piłką nożną. Podam przykład sprzed kilku dni. Dyrektor sportowy wielkiego klubu Independiente został brutalnie zaatakowany. Zajechały mu drogę dwa auta. Szef grupy kibicowskiej przyłożył mu rewolwer do głowy i powiedział, że do jutra ma zapłacić 50 tysięcy dolarów. Jeśli nie zapłaci, zginie. I to nie jest wcale coś wyjątkowego. Futbol jest źle zarządzany, nasze reprezentacje młodzieżowe dołują, bo żąda się od nich tylko zwycięstw, a nie myśli się o przyszłości i jak to przełożyć na pierwszą drużynę. W Brazylii, która jest teraz na fali wznoszącej działają odwrotnie. Sądzę jednak, że obecny selekcjoner Jorge Sampaoli to zmieni. Wyjątkowo łebski facet, lepszego nie mogli wybrać, jest szalony na punkcie pracy. Sądzę, że w Rosji zrobimy jeden kroczek naprzód w porównaniu z ostatnim mundialem i Argentyna zostanie mistrzem świata. Niezdobyte tytułu z Messim w takiej formie byłoby strasznym marnotrawstwem.

 

To prawda, że Messi rządzi tą reprezentacją, a nie kolejni selekcjonerzy?

 

Chciałbym powiedzieć, że nie rządzi, ale... Nie oszukujmy się. Rządzi! (Śmiech). Ale mówiąc poważnie to światowy futbol potrzebuje tego mistrzostwa dla Argentyny i Messiego. Żeby nie smakował jak jedzenie bez soli.

 

Wygrał pan prestiżowe derby Śląska z GKS Katowice, to już czwarte zwycięstwo Ruchu pod pana wodzą. Powoli zaczynacie się wygrzebywać...

 

Dla tych, którzy nie wierzyli, to może być jakiś powód, że zaczną wierzyć. Kiedy zobaczyłem naszych pierwszych rywali w tunelu na boisko, wielkich facetów z zarostem, to moi gracze prezentowali się na ich tle jak chłopaczki. Przecież niektórzy są tak młodzi, że jeszcze się nie muszą golić (śmiech). Ale kiedy przekonałem się jaki oni mają charakter, jak bardzo są z tym klubem związani, jak zależy im aby go uratować, to od razu wiedziałem, że będzie dobrze. Ja im staram się zaszczepić miłość do atakowania. Proszę zwrócić uwagę, że w siedmiu meczach, w których prowadzę zespół zawsze gramy do przodu, zawsze strzelamy gole, jesteśmy ofensywni.

 

Wciąż jednak utrzymanie to zadanie bardzo trudne, wciąż jesteście czerwoną latarnią...

 

Jesteśmy zobligowani, aby ten klub uratować sportowo. W tym czasie działacze muszą myśleć jak ratować klub ekonomicznie. To nie jest ot takie małe wyzwanie, jak się uda to dobrze, a jak nie to nic się nie stanie. Widzę jak wielu kibiców czeka tutaj na ten cud, jak wielka jest potrzeba, aby Ruch nie spadł.

 

Pamięta pan mecze z Legią Warszawa, które toczył pan jako trener Panathinaikosu?

 

No pewnie, doskonale. Pierwszy dwumecz w ćwierćfinale Lidze Mistrzów był dla mnie radosny, a drugi w Pucharze UEFA bardzo smutny. W tym deszczu w Warszawie przegraliśmy 0:2. Mięciel i Kucharski strzelali gole Wandzikowi. Ta druga bramka dobiła nas w ostatniej minucie. Dla nas Argentyńczyków wbrew pozorom Polacy są bardzo bliskim narodem. Po drugiej wojnie światowej mnóstwo Polaków osiadło w Argentynie, mamy całe regiony zamieszkałe przez potomków Polaków. Kowalewski, Czajkowski to są nazwiska, które się przewijają.

 

Dla Argentyńczyków Diego Maradona wciąż jest bogiem?

 

Wciąż. I wszystko co źle powie, albo źle zrobi jest mu natychmiast wybaczanie. Bo to facet, który sprawił, że przez długi czas miliony Argentyńczyków było dumnych, że są Argentyńczykami. Dla mnie też oczywiście jest bohaterem. Ale i moim kolegą. Graliśmy razem w reprezentacji. Tak naprawdę to jest lepszy człowiek niż ludzie myślą. Nie wszyscy jednak o tym wiedzą. W regionie z którego pochodzę „El Diez” pobudował szkoły dla dzieci i płaci nauczycielom. W 1986 roku podobnie jak wszyscy moi rodacy płakałem ze szczęścia dzięki niemu. Tak, Diego jest wielki.

Cezary Kowalski, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze

Przeczytaj koniecznie