Rzut za trzy to już nie sztuczka. To fundament gry

Koszykówka
Rzut za trzy to już nie sztuczka. To fundament gry
fot. PAP/EPA

Rzut "za trzy" w koszykarskiej lidze NBA pojawił się w 1979 roku. Długo uważany za nieistotną sztuczkę, obecnie jest fundamentem gry. Jeszcze cztery sezony temu żadna drużyna nie oddawała ich średnio w meczu więcej niż 29, a w obecnym pułap ten przekracza aż 17 ekip.

NBA długo opierała się przed wprowadzeniem rzutów za trzy punkty. Już od sezonu 1967/68 przyjęła je natomiast konkurencyjna liga ABA. Jej ówczesny komisarz, a wcześniej gwiazdor NBA George Mikan, argumentował, że "pozwolą one zdobywać punkty również niższym zawodnikom, rozciągną obronę i uczynią grę atrakcyjniejszą dla widzów".

- Były niczym home runy (w baseballu wybicie piłki poza boisko), po których ludzie podrywali się z krzeseł - wspomina Mikan w jednej z książek poświęconej historii ABA.

Dziś argumenty legendarnego środkowego, który nosił wymowny pseudonim "Mr. Basketball", wydają się oczywiste, ale włodarze NBA potrzebowali ponad 10 lat, aby zaakceptować je w swoich rozgrywkach. Sztaby szkoleniowe natomiast i tak jeszcze długo je lekceważyły.

- Zostawcie naszą grę w spokoju. Nie potrzebujemy tego - powiedział w 1979 roku gazecie "New York Times" Red Auerbach, ówczesny generalny menedżer Boston Celtics, a wcześniej słynny trener.

Jego zdaniem zgoda władz ligi na rzuty "za trzy" była podszyta paniką spowodowaną spadającą oglądalnością telewizyjną meczów.

- Może w końcówkach kwart będą przydatne, ale nie zamierzam przygotowywać regularnych zagrywek dla ciskania bomb z siedmiu metrów. To byłaby nudna koszykówka - wtórował mu ówczesny szkoleniowiec Phoenix Suns John MacLeod.

W inauguracyjnym dla "trójek" w NBA sezonie 1979/80 drużyny średnio w każdym spotkaniu oddały po 2,8 takich rzutów. Statystycznie do celu trafiało 0,8. W kolejnych latach kibice oglądali je jeszcze rzadziej.

W 1986 roku konkurs rzutów za trzy punkty pojawił się przy okazji Meczu Gwiazd. Jego pierwszym zwycięzcą został gwiazdor Celtics Larry Bird, który wygrał go również w dwóch kolejnych edycjach. Od tego momentu ich popularność zaczęła powoli rosnąć, a średnia skuteczność w lidze przekraczać 30 procent. Wciąż jednak długo stanowiły niszę. Bird w swoich najlepszych latach średnio w meczu nie trafiał ich więcej niż 1,3.

Pierwszy skokowy wzrost liczby oddawanych "trójek" nastąpił w sezonie 1994/95 - o ponad 50 procent w stosunku do poprzedniego. To zasługa... zmniejszenia odległości linii na łuku od kosza z 7,24 m do 6,71 m oraz Houston Rockets, którzy w 1994 roku sięgnęli po mistrzostwo, a w tym elemencie byli najlepsi w lidze.

W 1995 roku Teksańczycy obronili tytuł i zostali pierwszą drużyną, której średnia liczba trzypunktowych prób w meczu przekroczyła 20. Inauguracyjny pojedynek finału z Orlando Magic Rockets wygrali po dogrywce 120:118, a ich bohaterem był Kenny Smith. Tego dnia siedmiokrotnie trafił "za trzy", ustanawiając ówczesny rekord finałów. Jednym z tych rzutów na 1,6 s przed końcem regulaminowego czasu gry doprowadził do dogrywki.

"Rakiety" oczywiście nie zdobyły tytułów dzięki "trójkom", ale trener Rudy Tomjanovic pokazał, że warto je mieć w swoim arsenale. W kolejnym sezonie karierę wznowił Michael Jordan i triumfy ponownie święcili koszykarze Chicago Bulls. Według ich szkoleniowca Phila Jacksona bardziej wydajna była podkoszowa penetracja. Na rzutach z dystansu nie polegali również prowadzeni później przez niego Los Angeles Lakers. Także mocni od przełomu wieków San Antonio Spurs trenera Gregga Popovicha woleli grę bliżej kosza.

Strzelcy stali się jednak pożądani przez kluby, nawet gdy po trzech latach przywrócono dawną odległość linii od kosza. Niekwestionowaną gwiazdą lat 90. był Reggie Miller z Indiana Pacers, a jego słynnym wyczynem jest zdobycie ośmiu punktów w 8,9 s w końcówce spotkania z New York Knicks.

Natomiast w mistrzowskich składach Bulls, Lakers i Spurs nie brakowało graczy groźnych zza łuku. Zaliczali się do nich m.in.: Steve Kerr, Robert Horry, Derek Fisher, Brent Barry czy grający do dziś 40-letni Argentyńczyk Manu Ginobili.

Jackson i Popovich rozumieli korzyści płynące z obecności w składzie takich zawodników, ale nie zamierzali uczynić z "trójek" głównego oręża. Zaczęli się jednak pojawiać trenerzy, którzy ten element starali się uczynić jak najbardziej efektywnym.

Ich zdaniem rachunek był prosty - skoro trafiając z większej odległości dostanę o 50 procent więcej punktów, to nawet jeśli będę pudłował nieco częściej niż z bliska, powinno się to opłacić. 33-procentowa skuteczność rzutów "za trzy" daje taki sam efekt, co 50-procentowa rzutów dwupunktowych.

Jednym z prekursorów był Mike D'Antoni. Prowadzeni przez niego Phoenix Suns kierowali się zasadą "siedem sekund lub mniej". Zdaniem szkoleniowca rzut należało oddać możliwie szybko, zanim rywale ustawią się w obronie. Napędzane przez rozgrywającego Steve'a Nasha "Słońca" kontrataki wykańczały "trójkami" i w sezonie 2005/06 zostały pierwszą drużyną, która średnio w meczu trafiała więcej niż 10 takich rzutów.

Gra Suns była powszechnie podziwiana, ale mistrzowskich tytułów nie przyniosła. Drużyna z Arizony dwukrotnie odpadła w finale Konferencji Zachodniej w starciach z San Antonio Spurs i Dallas Mavericks. Prawdopodobnie dlatego rewolucji w lidze nie wywołała, ale po 10 latach stagnacji średnia liczba rzutów trzypunktowych znów zaczęła rosnąć.

- Żałuję, że nie poświęciliśmy się temu systemowi bardziej. Nie ściągnęliśmy graczy, którzy bardziej by do niego pasowali. Niezmiernie cieszą mnie ostatnie sukcesy Golden State Warriors, bo pokazują, że to jest właśnie kierunek, w którym należy podążać - przyznał D'Antoni.

To właśnie ekipie Warriors "trójki" zawdzięczają najnowszy rozkwit. W latach 2015-17 "Wojownicy" zawsze grali w finale, a dwukrotnie cieszyli się z mistrzostwa. W sezonie 2014/15 ich statystyki w tym elemencie były niemal takie same, jak Suns dziewięć lat wcześniej. Do niewyobrażalnego poziomu rzuty z dystansu wynieśli w kolejnym cyklu. W rozgrywkach zasadniczych 2015/16 ustanowili rekord, wygrywając 73 z 82 meczów. Trafili w nim 1077 "trójek", co także było rekordem - ligowa średnia wynosiła 698.

Inżynierem tych sukcesów jest trener Steve Kerr - wspomniany już wcześniej specjalista od "trójek", który z Bulls i Spurs zdobył pięć tytułów mistrzowskich, a w przeszłości także generalny menedżer Suns, kiedy prowadził ich D'Antoni.

Na parkiecie za realizację jego pomysłów odpowiada natomiast przede wszystkim Stephen Curry. W sezonie 2015/16 ustanowił rekord trafiając 402 próby "za trzy". W internecie można obejrzeć filmy, na których w trakcie treningu trafia 77 z rzędu, a także 94 na 100 rzutów zza łuku albo z... korytarza prowadzącego do szatni.

- Moim atutem jest to, że w momencie przekroczenia linii środkowej już stanowię zagrożenie. Potrafię też celnie rzucać bezpośrednio po dryblingu - ocenił Curry, który 4 grudnia osiągnął pułap 2000 trafionych "trójek" w karierze.

Potrzebował na to tylko 597 meczów. Jeśli będzie zdrowy, należący do niegrającego już Raya Allena rekord 2973 trafionych takich rzutów pobije bez większego trudu. Allen 2000 osiągnął w 824. spotkaniu.

W ekipie z Oakland, oprócz Curry'ego, postrach dalej od kosza sieje też Klay Thompson. Niespełna dwa lata temu w trakcie tylko jednej kwarty meczu z Sacramento Kings sam zdobył aż 37 punktów, trafiając m.in. dziewięć "trójek". Rzuty z dystansu nie są także obce innej wielkiej gwieździe tego zespołu i ligi - Kevinowi Durantowi.

Wyniki Warriors spowodowały, że letnie miesiące na ćwiczeniu tego elementu zaczęli spędzać nawet ci, którzy wcześniej nie podejmowali takich prób, czyli środkowi. Do tego czasu trafiający "za trzy" wysocy zawodnicy, jak Niemic Dirk Nowitzki czy Kevin Love, należeli do wyjątków. Obecnie na "trójki" decydują się m.in. Hiszpan Marc Gasol, DeMarcus Cousins, Al Horford i Blake Griffin. Problemów z nimi nie mają też mierzący 221 cm 22-letni Łotysz Kristaps Porzingis oraz tegoroczny debiutant Fin Lauri Markkanen.

Rzuty "za trzy" przeszły długą drogę. W sezonie 1979/80 najwięcej - 90 - trafił ich Brian Taylor z San Diego Clippers. Natomiast w poprzednich rozgrywkach co najmniej 90 miało na koncie 106 zawodników. Wciąż są jednak osoby, które szczerze ich nienawidzą.

- Nie zmieniam zdania. Uważam, że +trójki+ to nie jest koszykówka, tylko jakaś cyrkowa sztuczka. Nie mogę być jednak uparty i muszę odkładać na bok swoje preferencje. Prawda jest taka, że zawsze, kiedy zdobywaliśmy tytuł, ten element miał duże znaczenie. Teraz po prostu nikt nie wykonuje ich lepiej niż Warriors - w jednym z wywiadów w 2015 roku powiedział Popovich, który szkoleniowcem Spurs jest od 1996 roku, a w dorobku ma pięć mistrzowskich pierścieni.

Kolejny rozdział "Trzypunktowej Rewolucji" chcą napisać Houston Rockets. Od 1 czerwca 2016 roku prowadzi ich D'Antoni, który za poprzednie rozgrywki odebrał nagrodę dla najlepszego trenera. Jego podopieczni wynikiem 1181 poprawili rekord Warriors w liczbie trafionych "trójek" w sezonie. W maju przegrali jednak w półfinale Konferencji Zachodniej z San Antonio Spurs 2-4.

Teraz ma być lepiej, a w zdetronizowaniu Warriors ma pomóc grający wcześniej w Los Angeles Clippers Chris Paul. Razem z Jamesem Hardenem stanowią odpowiedź na duet Curry-Thompson. Z dystansu w szeregach Rockets bardzo dobrze rzucają także Eric Gordon, Trevor Ariza i Ryan Anderson.

Na razie wszystko idzie po myśli Teksańczyków. Mają obecnie najlepszy bilans w lidze, a "za trzy" trafiają jeszcze częściej niż w poprzednim sezonie; średnio w meczu 15,9 razy wobec 14,4 przed rokiem.

Wiele wskazuje na to, że popularność "trójek" nadal będzie rosła. Obecne rozgrywki są rekordowe - kończy się nimi co trzecia akcja. Wszystkie drużyny oddają ich średnio w meczu więcej niż 22, a jeszcze sześć lat temu pułap ten przekroczyły zaledwie cztery ekipy.

To wszystko powoduje, że pojawiają się dyskusje o wprowadzeniu rzutu za... cztery punkty. Choć w najbliższym czasie na pewno to się nie zdarzy, a zawodnicy i trenerzy o pomyśle wypowiadają się z rezerwą, to warto pamiętać, jak wyglądały początki "trójek", bez których trudno sobie dziś wyobrazić koszykówkę.

 

Wybrane rekordy NBA związane z rzutami za trzy punkty:
 
 Najwięcej trafionych "trójek" w karierze: 2973 - Ray Allen
 Najwięcej trafionych "trójek" w sezonie: 402 - Stephen Curry (2015/16) 
 Najwięcej trafionych "trójek" w meczu: 13 - Stephen Curry (07.11.2016) 
 Najwięcej trafionych "trójek" w jednej kwarcie: 9 - Klay Thompson (23.01.2015)
 Najwięcej trafionych "trójek" w sezonie przez drużynę: 1181 - Houston Rockets (2016/17)
 Najwięcej oddanych "trójek" w meczu przez drużynę: 61 - Houston Rockets (16.12.2016) 
 Najwięcej trafionych "trójek" w meczu przez drużynę: 25 - Cleveland Cavaliers (03.03.2017) 
CM, PAP
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze

Przeczytaj koniecznie