Lorek: Spektakl nad rzeką Yarra

Tenis
Lorek: Spektakl nad rzeką Yarra
fot. PAP

29 stycznia 1963 roku na trawiaste korty Kooyong Lawn Tennis Club spadło 108 milimetrów deszczu. To rekordowy płacz niebios podczas Australian Open. Średnia temperatura powietrza podczas ubiegłorocznej edycji Aussie Open wynosiła 29 stopni Celsjusza. Dyrektor turnieju, Craig Tiley, z rozkoszą spogląda na chmury, wszak Melbourne Park posiada aż trzy zadaszone korty… Transmisje z Australian Open w kanałach Tenis Premium.

Statystycy i naskórek byłego dwunastego tenisisty globu, Słowaka Dominika Hrbatego pamiętają słoneczne kąpiele podczas Australian Open’2009. Rafael Nadal uwielbia żar lejący się z niebios, gdyż wygrał wtedy jeden jedyny raz wielkoszlemowy turniej w Australii. Ba, stoczył bodaj najbardziej ekscytujący mecz w półfinale z Fernando Verdasco… 5 godzin i 14 minut kosmicznej bitwy z udziałem dwóch Hiszpanów. W 2009 roku średnia dzienna temperatura wynosiła 34,7 stopni. „Rzecz jasna, nie sposób kontrolować aury, ale Melbourne jest w tym szczęśliwym położeniu, że jako jedyny spośród czterech turniejów Wielkiego Szlema posiada aż trzy zadaszone korty: Rod Laver Arena, Hisense Arena i Margaret Court Arena. W grudniu 2017 roku bywały weekendy kiedy lało jak z cebra w Melbourne, ale nawet gdyby wtedy odbywał się Australian Open jak to miało miejsce w grudniu 1977 roku, bylibyśmy gotowi odeprzeć ataki kapryśnej pogody” – prawił w grudniu Craig Tiley, dyrektor turnieju, który co roku tryska nowymi pomysłami. Wówczas na kortach Kooyong wygrał król rock & rolla – Amerykanin litewskiego pochodzenia: Vitas Gerulaitis, który w porywającym pięciosetowym boju pokonał Brytyjczyka Johna Lloyda. Drabinka turnieju panów była wtedy okrutnie skromna: zaledwie 64 tenisistów przystąpiło do gry, a wśród rozstawionych było siedmiu tenisistów spoza kontynentu australijskiego. Choć w finale zabrakło choćby jednego potomka Aborygenów, trybuny przy Glenferrie Road uginały się pod ciężarem kibiców, choć na duszy było im wyjątkowo lekko, gdyż był to spektakl o niewysłowionym pięknie… Australia kocha ewolucje, dlatego w 2018 roku okolice kortu nr 3 będzie zdobił cudowny mural…

Dzieło ulicznego artysty

Brisbane aż siedmiokrotnie było gospodarzem Australian Open. Po raz pierwszy stolica stanu Queensland ugościła tenisistów w 1907 roku, a po raz ostatni zgasiła latarnie wokół topspinów i slajsów w 1969 roku. Dziś w części Brisbane zwanej Auchenflower, położonej na zachód od centrum biznesowego nikt nie pamięta już o tenisowych, zamierzchłych czasach, gdy wygrywał na trawiastych kortach Horace Rice i Rod Laver, ale Brisbane wraca do świata piłeczki za sprawą artysty. Sofles, uliczny artysta rodem z Brisbane, często odczuwa twórczy jazgot w okolicach szyszynki. Craig Tiley bardzo stara się, aby Australian Open był nie tylko sportowym wydarzeniem, ale zaprasza do wspólnej zabawy muzyków, kucharzy, rzeźbiarzy… Pragnie, aby Wielki Szlem nad rzeką Yarra był wielowymiarowym konglomeratem ludzkich myśli. „Dostrzegam popularność selfie i wierzę, że dzieło Soflesa będzie ulubionym przystankiem fanów tenisa, aby wykonać zdjęcie w trakcie spacerów pomiędzy kortami. Okolice kortu nr 3 to jego wizja świata i Melbourne. Coś porywającego. Praca nad projektem zajęła Soflesowi dwa tygodnie, ale jestem pod wrażeniem jego zdolności plastycznych” – rzekł Craig Tiley.

5 stycznia Sofles ukończył dzieło zdobiące jeden z najbardziej ustronnie położonych kortów w Melbourne Park. W czasie, gdy Łukasz Kubot frunął z warszawskiego Okęcia do stolicy stanu Nowa Południowa Walia – Sydney, Sofles – jeden z najzdolniejszych ulicznych artystów na świecie, walczył z oceanem nieuczesanych myśli.

Kiedy w 2005 roku zadecydowano, że finał singla panów po raz pierwszy zostanie rozegrany wieczorem, widownia z utęsknieniem przyjęła nowe spojrzenie na porę rozgrywania spotkań. Marat Safin pokonał wówczas króla kontry, mistrza US Open’2001 oraz Wimbledonu’2002 – Lleytona Hewitta. Jednakowoż, ci spośród fanów, którzy nie popadali w stan omdlenia na widok charyzmatycznego Rosjanina i walecznego Australijczyka, mogli nasycić uszy muzyką kapeli Killing Heidi. Solidna rockowa nuta rozgrzewała kibiców zgromadzonych w Garden Square, trunki obmywały zmysły kibiców, a wokalistka Ella Hooper sprawiała, że Fred Stolle, były świetny singlista i deblista oraz trener Gerulaitisa, zapominał o bożym świecie wpatrując się w jej klucz wiolinowy…

Gdy w Melbourne Park triumfował Rafa Nadal, miłośników zgrabnej nuty rozpalała zodiakalna Waga, Gabriella Cilmi, wokalistka zakochana w funk, soul i muzyce pop. Jej popisowy numer „Sweet about me” musiał długo śnić się po nocy Rogerowi Federerowi, który płakał jak bóbr po porażce z Rafą. Osiem lat później Szwajcar frunął z radości na Rod Laver Arena, a przed finałowym starciem Rogera z Rafą, kibiców rozmasowywał brytyjski muzyk Nigel Kennedy.

Tym razem w Melbourne zabraknie mistrza suchego żartu, Szkota Andy’ego Murraya, który po jednym z przegranych finałów AO, w 2010 roku, gdy uległ Rogerowi z Bazylei,  potrafił rozbawić i wzruszyć widownię tekstem pt. „Potrafię płakać jak Roger Federer, szkoda tylko, że nie potrafię grać tak jak on”.

50 lat temu wielka mistrzyni, niestrudzona wojowniczka o prawa kobiet, Amerykanka Billie Jean King, wygrała finał Australian Open pokonując fenomenalną Australijkę Margaret Court 6-1, 6-2. Wtedy turniej rozgrywano na kortach Kooyong. W tym roku Billie Jean King otrzyma tytuł kobiety roku podczas Australian Open za wytrwałość w dążeniu do ustanowienia ponadczasowych wartości. „Ktokolwiek chce ująć w dłoń tenisową rakietę, niech to uczyni i napełni nasze serca radością. Nieważne jaką religię wyznaje, nieistotna jest płeć, orientacja seksualna, kolor skóry czy wiek – ważne, aby radować się grą. To zaszczyt, że Billie Jean King poprowadzi sympozjum, którego temat będzie inspiracja młodych ludzi ikonami sportu. W przerwie pomiędzy półfinałami kobiet, Billie Jean King otrzyma od nas trofeum za wybitne osiągnięcia na korcie, ale nade wszystko za projekty pachnące pozytywnymi emocjami, nad którymi wciąż się pochyla” – rzekł Craig Tiley.

Ba, Billie Jean King nie będzie osamotniona w przemówieniach podczas sympozjum. Amerykankę będzie dzielnie wspierać legendarna Aborygenka, wielka tenisowa mistrzyni Evonne Goolagong Cawley, która cudnie gra na didgeridoo, równie uroczo jak David Hudson, król gry na tym oryginalnym instrumencie. Evonne Goolagong Cawley wygrała aż cztery razy finał gry pojedynczej podczas Australian Open, dwa razy Wimbledon, raz Roland Garros. Ponadto posiada w kolekcji sześć tytułów deblowych i jeden w mikście. Jest wyjątkowo wrażliwą kobietą, z którą można rozmawiać dłużej niż trwa rejs z Melbourne na Tasmanię (circa 10 godzin). Trzecią panią, która wcieli się w rolę czułego wykładowcy będzie Jelena Dokić.

Osiągnięcia urodzonej w chorwackim Osijek tenisistki (czwarta rakieta globu w sierpniu 2002 roku) nijak mają się do King czy Goolagong Cawley, ale historia jest na tyle poruszająca, że książka pod szyldem „Unbreakable” pióra Dokić i Jessicy Halloran stała się bestsellerem w jej nowej ojczyźnie – czyli Australii. Wielki Szlem to idealne miejsce, aby dodatkowo wypromować literackie umiejętności Dokić…

W drabince turnieju deblowego nie zabraknie potomka Maorysów – przesympatycznego mistrza debla Roland Garros’2017 – Michaela Venusa. Co intrygujące, Michael urodził się w tym samym kraju co Anthony Wilding – pierwszy tenisista w dziejach Australian Open, który nie będąc Australijczykiem zdobył tytuł w singlu. Działo się to w 1906 roku. Wówczas Wilding wygrał finał gry pojedynczej podczas AO oraz triumfował w deblu. Co intrygujący, tylko dwukrotnie AO rozgrywano poza granicami Australii. W 1906 roku wielkoszlemowy turniej odbył się w nowozelandzkim Christchurch (rodzinnym mieście Wildinga), a na przełomie 1912 i 1913 roku AO rozegrano w Hastings, uroczym miasteczku na północnej wyspie Nowej Zelandii. Kto ukochał kameralne obiekty, niechaj obejrzy sobie korty w Hastings. Łezka się zakręci w oku…

Komu przyniesie szczęście australijski duet specjalizujący się w muzyce elektronicznej Peking Duk? Przekonamy się 26, 27 i 28 stycznia kiedy zostaną rozegrane finały debla pań, singla pań, debla panów, miksta oraz singla panów. Kto zasiądzie na magicznym stołku sędziowskim, którego wysokość będzie można regulować poprzez naciśnięcie guzika? Tego Wayne McKewen, szef sędziów nie zamierza zdradzać…

Australian Open bez Radka? Niemożliwe!

Stepec… Tak zwracają się do niego najbliżsi oraz kumple z reprezentacji Czech. Rok temu Radek Stepanek, mistrz Australian Open w deblu w 2012 roku w parze z Hindusem Leanderem Paesem, po raz ostatni wystąpił w Melbourne w roli czynnego tenisisty. Jeszcze wówczas Radek wierzył, że zdrowie pozwoli mu na kontynuowanie sportowej kariery. Ba, w 2017 roku showman rodem z Karviny, wybrał się do kina w centrum Melbourne w towarzystwie Novaka Djokovicia. Na korcie toczyli znakomite pojedynki, a z dala od korytarza deblowego ich dusze znajdują wspólny mianownik. Bodaj najpiękniejszy mecz Stepanek i Djoković stoczyli w drugiej rundzie US Open’2007. Serb wygrał w pięciu setach: 6-7, 7-6, 5-7, 7-5, 7-6. Mecz w Nowym Jorku trwał 4 godziny i 41 minut… W Australii panowie pojedynkowali się dwa razy. Zawsze górą był Nole, ale kibice do dziś pamiętają jak Radek udawał snajpera mierząc na żarty z pistoletu do Serba. Czynił to wytwornie, klęcząc tuż za linią końcową. Naboi nie posiadał, ale rozbrajał publiczność. Z taką grą aktorską Stepanek bez trudu znalazłby zatrudnienie w Narodnim Divadle w Pradze.

Jeden raz Radek znalazł receptę na Novaka. W 2006 roku w hali w Rotterdamie, Stepanek pokonał Djokovicia w trzech setach. Ostatni epicki mecz stoczyli na kortach Wimbledonu. W drugiej rundzie turnieju u zbiegu Church i Somerset Road, Novak drżał o życie, Stepanek modlił się do Hawk-Eye, ale bezduszna maszyna nie raczyła wysłuchać próśb Czecha. Na 14 prób, tylko jedną spalił Novak. Trzynaście razy pokonał Czecha na korcie, ale Radek nie zamyka kręgu zainteresowań do kortu.

Znakomitość w świecie czeskiej medycyny, profesor Pavel Kolar, który troszczył się o zdrowie Vaclava Havla, Radka Stepanka, Romana Sebrle, Tomasa Dvoraka, Jana Żeleznego i Jaromira Jagra, w grudniu 2017 roku, zwołał konferencję prasową. Profesor ma poczucie humoru, gdyż zasiadając za stołem, wskazał na smutne oblicze Radka i rzekł do dziennikarzy: „panowie, tak wygląda stary człowiek”. Stepec uśmiechnął się niczym Bazyliszek i szepnął: „cóż, ze zdaniem profesora nie sposób się kłócić. Wszak to wybitny specjalista. Na szczęście dziewczyny z różnych stron świata są odmiennego zdania” – wypalił Stepec i sala wypełniła się bąbelkami śmiechu. Radek ujawnił, że w styczniu wzmocni sztab szkoleniowy Novaka Djokovicia. Przy okazji podzielił się wrażeniami z seansu filmowego w Melbourne. „Novak to beczka śmiechu, ale nie podobał mu się film, na który się wybraliśmy. Było sporo przemocy, lała się krew, a on jest wegetarianinem” – rzekł finalista Australian Open w deblu z 2016 roku. Wówczas para: Daniel Nestor / Radek Stepanek uległa duetowi: Jamie Murray / Bruno Soares.

Stepec wie jak smakuje zwycięstwo nad braćmi Bryanami w finale Aussie Open. W 2012 roku promieniał z radości, gdy podniósł trofeum późnym wieczorem w Melbourne Park. Któż mógł przypuszczać, że ból pleców przekreśli jego marzenia o dalszej grze w tenisa. W 2017 roku Radek przebrnął przez eliminacje AO, w pierwszej rundzie uległ Dimie Tursunowowi, a w drugiej pokonał go David Goffin. Pożegnał się z Melbourne, a teraz powraca w roli trenera. Ach, ten Novak… Gołym okiem widać, że ma słabość do Słowaków i Czechów. Jak nie Marian Vajda, to Radek Stepanek…

Hoady biegnie przez ulice Paryża

Dziś Australia z utęsknieniem spogląda na czarno-białe fotografie Franka Sedgmana, Roya Emersona, Lew Hoada, Ashley Coopera czy Roda Lavera… Genialny Nick Kyrgios wciąż zastanawia się czy nie lepiej łamać obręcze na parkietach NBA, ratować ginące gatunki zwierząt czy imponować returnem z forhendu. Australijczycy głęboko wierzą, że Nick nie będzie już tak często włóczył się o trzeciej ranem po China Town i zamawiał czystą z Red Bullem, choć Nick udowadnia, że można łączyć rock & roll i wygrywać turniej ATP w Brisbane. Czy ktokolwiek okiełznał emocje genialnego człowieka? Nie, bo geniusz ze swej natury nagina granice. Urodził się, aby je łamać, a nie kłaniać się w pas światu i być obrzydliwie miłym, że aż nienaturalnym…

Lleyton Hewitt, kapitan reprezentacji Australii w Pucharze Davisa ma jeszcze jednego asa w talii – Alexa de Minaura, który rozwija się bardzo prawidłowo. Hewitt to ostatni wybitny Australijczyk, który wychował się w poczuciu ogromnego szacunku dla dawnych mistrzów. Takich jak Hoady, który w 1956 roku omal nie zdobył klasycznego, kalendarzowego Wielkiego Szlema…


„Wydam ostatnią hiszpańską pesetę, ale muszę tu zamieszkać” – mówił Lew Hoad o swoim nieludzko baśniowym domku w Andaluzji. Hoady, urodzony w Sydney pielęgnował w sobie wyjątkową słabość do hiszpańskich pejzaży. Wraz z żoną Jenny, zauroczył się widokiem Castellar de la Frontera, maleńkiego miasteczka wiszącego pod średniowiecznym zamczyskiem. Bywały tak ujmująco słoneczne dni, że z okien posiadłości państwa Hoad w Andaluzji, można było dostrzec Gibraltar i afrykański ląd…

Lew miał piekielnie silne nadgarstki, ale nie znalazł remedium na chroniczny ból pleców. Grał jak Bóg. Znakomity brytyjski dziennikarz piszący o tenisie, Richard Evans, uważa, że do czasów pojawienia się Rogera Federera, sądził, że Hoad jest tenisistą z innej planety. Lew wygrał Australian Open w 1956 roku (turniej rozgrywano wówczas w Brisbane). Pokonał wówczas swojego rodaka Kena Rosewalla. W Paryżu okazał się lepszym od Szweda Svena Davidsona, a na wimbledońskiej trawie nie dał szans Rosewallowi. Presja spoczywająca na barkach Hoada podczas US Open była przygniatająca. Na Forest Hills okazało się, że pościg za wyczynem Dona Budge’a, który jako pierwszy tenisista skompletował Wielkiego Szlema na przestrzeni jednego sezonu (1938), to gra, która nie wybacza błędów. Ken Rosewall znów stanął po drugiej stronie siatki. Ken przegrał pierwszego seta i zmienił taktykę. Zaczął posyłać precyzyjne loby, a gdy Lew Hoad zjawiał się przy sieci, zręcznie mijał swojego rodaka. 6-2, 6-3, 6-3 i koniec marzeń o Wielkim Szlemie…

Hoady był pogodnym człowiekiem do ostatnich swoich dni. Nie analizował porażek i zwycięstw. Fascynowała go architektura, świat wina, sztuki i malarstwa. Walczył z chorobą, która nie stosuje taryfy ulgowej. Zmarł na białaczkę 3 lipca 1994 roku w dniu, w którym Pete Sampras pokonał Gorana Ivanisevicia w finale Wimbledonu…

Był tenisistą, który chciał smakować życie pełnymi garściami. W 1956 roku, zgłosił się do turnieju Roland Garros zarówno w singlu jak i w deblu. W sobotnim półfinale debla para: Hoad / Cooper grała jak z nut. W niedzielę na Hoada czekała obfita porcja emocji: finał singla i debla. Po sobotnim deblu Hoad zabrał małżonkę Jenny na uroczystą kolację. Przy sąsiednim stoliku usiedli radzieccy dyplomaci. Hoad lubił towarzystwo, więc błyskawicznie nawiązał nić konwersacji. Wznoszono toasty. Panowie znad Wołgi zaproponowali, aby impreza przeniosła się do ich hotelu. Musiało być godnie, bo Lew Hoad wylądował w swoim łóżku o szóstej nad ranem. „Gdy położyłem się w czystej pościeli, poczułem, że sufit mi wiruje i ucieka sprzed oczu. Pomyślałem, co u licha? Założyłem strój sportowy i pobiegłem w stronę kortów Roland Garros. Ładnych kilkanaście mil dzieliło mój hotel od obiektów Roland Garros. Gdy dotarłem na miejsce, korty świeciły pustkami. Zdrzemnąłem się w szatni. Obudziłem się, z wielkim bólem zjadłem śniadanie i natknąłem się na Roda Lavera. Rod, który traktował mnie jak bożyszcze, choć nie mam nic wspólnego z Bogiem, zaproponował mi, abyśmy poodbijali piłkę. Przystałem na propozycję, ale to była totalna katastrofa. Zamiast jednej piłki, widziałem trzy! Poszedłem znów drzemać, przebudziłem się, coś przekąsiłem i poszedłem potrenować z Laverem. Było lepiej, ale wciąż daleko do ideału” – wyznał przed laty Hoad.

Lew wygrał finał singla. Sven Davidson był znakomitym specem od gry na kortach ziemnych. Dość powiedzieć, że rok później, Sven pokonał w finale Roland Garros Amerykanina Herbie Flama. Jednak Hoad był zbyt trudną przeszkodą dla Svena w 1956 roku. Lew nie był jednak człowiekiem z żelaza. W finale debla Roland Garros’1956 nie miał sił, aby tańczyć w ramionach korytarza deblowego i przegrał bitwę z parą: Don Candy / Robert Perry.

W Andaluzji, w Sydney ani w Moskwie nikt mu nie czynił wyrzutów z tego tytułu…

Polacy w Melbourne

Wojciech Fibak i Australijczyk Kim Warwick zagrali znakomicie na kortach Kooyong w 1978 roku i sięgnęli po tytuł. Paul Kronk i Cliff Letcher przegrali finał w dwóch setach: 6-7, 5-7. Trzech Australijczyków i jeden Polak na legendarnych kortach Kooyong. Cóż za układ sił…
W 2014 roku osiągnięcie Fibaka, tyle że w Melbourne Park powtórzył Łukasz Kubot. Polak grał fenomenalnie w duecie ze Szwedem Robertem Lindstedtem. W finale w dwóch setach Kubot i Lindstedt pokonali Ravena Klaasena (RPA) i Erica Butoraca (USA) 6-3, 6-3.

Zacną kartę w dziejach występów podczas Aussie Open zapisali również znakomicie polscy debliści: Mariusz Fyrstenberg i Marcin Matkowski. W 2006 roku Fryta z Matką dotarli do półfinału, w którym ulegli parze: Leander Paes / Martin Damm 2-6, 4-6. To był drugi występ Mariusza i Marcina w AO. W 2005 roku w pierwszej rundzie ulegli amerykańskiemu duetowi: Mardy Fish / James Blake.

Było kilka „polskich” pojedynków deblowych w Melbourne. Ćwierćfinał w 2009 roku: Kubot / Marach – Fyrstenberg / Matkowski. Pierwsza runda w 2014 roku: Fyrstenberg / Matkowski – Tomasz Bednarek / Ivo Karlović. A przed dwoma laty para: Mariusz Fyrstenberg / Jerzy Janowicz przegrała w drugiej rundzie debla z późniejszymi mistrzami: Szkotem Jamiem Murrayem i Bruno Soaresem.

W juniorskim deblowym AO nie zabrakło polskiego skalpu. W 2006 roku para: Błażej Koniusz / Grzegorz Panfil wygrała w Melbourne finał gry podwójnej. Hubert Hurkacz w parze ze Słowakiem Alexem Molcanem dotarli do finału juniorskiego debla w 2015 roku.  

Krakowianka Agnieszka Radwańska przed dwoma laty po horrorze w IV rundzie na Hisense Arena z Niemką Anną – Leną Friedsam i trudnym pojedynku z Hiszpanką Carlą Suarez Navarro w ćwierćfinale, zameldowała się na Rod Laver Arena. Półfinał z arcymistrzynią Sereną Williams był pokazem siły Amerykanki.

Śmiem twierdzić, że najlepszy mecz Agnieszki Radwańskiej w Melbourne Park to pojedynek z Białorusinką Victorią Azarenką. W trzecim secie Polka grała tenis, o jakim wprost trudno marzyć. 6-0, rozsądna taktycznie gra i awans do półfinału. Niestety, kiedy mecz rozgrywa się dzień po dniu, trudno o właściwą regenerację sił. Słowaczka Dominika Cibulkova zatrzasnęła drzwi przed krakowianką do pierwszego finału na półkuli południowej.

Z pewnością na uwagę zasługuje awans Marty Domachowskiej do IV rundy Aussie Open w 2008 roku oraz dwie wizyty Magdaleny Grzybowskiej w III rundzie w 1997 oraz 1998 roku. W finale juniorskiego AO w 2017 roku zagrały: Maja Chwalińska i Iga Świątek.
 
Nie ulega wątpliwości, że największą polską nadzieją na sukces nad rzeką Yarra jest wielki fan osteopatii, przyjaciel Marcina Ganowskiego, mistrz Wimbledonu’2017 w deblu – Łukasz Kubot. Tytuł zdobyty w Sydney to 21 skalp Polaka w profesjonalnym tenisie. W Melbourne nie zabraknie jednak innych znakomitych par deblowych, więc konkurencja nie śpi. Obrońcami tytułu są dwukrotni mistrzowie Masters: Fin Henri Kontinen i Australijczyk John Peers…
 
Mekka artystów

Rozsuwany dach nad Rod Laver Arena ważący 700 ton zamyka się w ciągu 20 minut. Margaret Court Arena, piękny kameralny obiekt posiada technologię z XXI wieku. Dach zasuwa się w 5 minut. Korty w Melbourne Park położone są zaledwie jeden kilometr od ścisłego centrum miasta. Kiedy nie słychać szelestu dostojnych kroków Rogera Federera i Sereny Williams, na Rod Laver Arena wkraczają muzycy, artyści, przywódcy duchowi, pływacy i kowboje ujeżdżający byki. Jeszcze nikt nie słyszał o tym, aby wynająć Margaret Court Arena na huczne wesele, ale gospodarze Melbourne & Olympic Parks Trust (firmy zarządzającej obiektem w Melbourne Park) są przygotowani i na taką okoliczność. Już niebawem niebanalni nowożeńcy będą bawić się do białego rana na korcie, na którym przed laty do ostatniego tchu walczyli Fernando Gonzalez i Richard Gasquet.
 
Szerokiej europejskiej publiczności Rod Laver Arena kojarzy się głównie z wielkoszlemowym Australian Open, ale mieszkańcy Melbourne doskonale wiedzą, że nie ma lepszego miejsca na koncert Deep Purple niż kort centralny. W 2012 roku fani Pink Floyd nie przegapili okazji, aby obejrzeć „The Wall” Rogera Watersa. Nie było najmniejszych kłopotów ze  sprzedażą biletów na trzy koncerty jakie Waters dał na Rod Laver Arena. Kultowy australijski zespół AC/DC grający hard rocka i heavy metal gościł na RLA, a fani byli skłonni zapłacić każde pieniądze, byleby ujrzeć na żywo braci Angusa i Malcolma Youngów. Zresztą, plejada muzycznych sław goszczących na Rod Laver Arena przyprawia o zawrót głowy: Beach Boys, Bon Jovi, INXS, Pearl Jam, Sting, Andrea Bocelli, Celine Dion, Fleetwood Mac, Leonard Cohen, Metallica, Robbie Williams, The Who, David Bowie, Rod Stewart, Placido Domingo, Frank Sinatra, U2, Bob Dylan, Dire Straits, George Michael, Green Day, Rolling Stones, Prince, Stevie Wonder, Whitney Houston…

Jeff Dowsing, ekspert od marketingu w Melbourne & Olympic Parks Trust twierdzi, że Rod Laver Arena zajmuje trzecie miejsce na świecie na liście najchętniej odwiedzanych aren o przeznaczeniu sportowo – widowiskowym.  
„W 2012 roku sprzedaliśmy 2 mln 300 tysięcy biletów na rozmaite widowiska sportowo – kulturalne odbywające się na terenie Melbourne Park. Obiekt żył aktywnie przez 233 dni. W porównaniu w rokiem 2011 odnotowaliśmy minimalny spadek imprez: z 238 na 233, ale wciąż zanotowaliśmy imponujący zysk netto: 5 milionów 345 tysięcy dolarów australijskich. Rekordowy był 2009 rok. Wówczas na Rod Laver Arena odbyły się 94 koncerty. Absolutnym bożyszczem mieszkańców Melbourne jest piosenkarka Pink, która dała aż 17 koncertów od maja do sierpnia 2009 roku. W kawiarni położonej na obiekcie Melbourne Park można nawet zjeść specjalny sernik o nazwie Pink. To hołd dla amerykańskiej wokalistki. W lipcu i w sierpniu 2013 roku Pink zaplanowała 16 koncertów na Rod Laver Arena” – mówi Jeff Dowsing.
   
O ile Pink jest dziś najjaśniejszą gwiazdą muzyki na antypodach, o tyle najczęściej na RLA występował John Farnham. Ten wokalista, gitarzysta i perkusista otrzymał tytuł Australijczyka Roku’1987. Jako jedyny artysta posiada w podziemiach RLA garderobę nazwaną własnym imieniem.


Miłośnicy mocnych wrażeń szczelnie wypełniają obiekt i wykupują wejściówki na długo przed pierwszą akrobacją „Mad Doga” Robbie Maddisona, bo Rod Laver Arena to wspaniałe miejsce dla podniebnych artystów, mistrzów freestyle motocrossu. Crusty Demons Tour to impreza, która przyciąga fanów ekstremalnych sportów. Starannie zaplanowany spektakl wzbogacony fenomenalnym pokazem laserów, grą światła i dźwięku jest corocznym hitem. Supercross i Monster Truck również przyciągają tłumy na Rod Laver Arena.  

Pięć minut uroczego spaceru wystarczy, aby spod Rod Laver Arena przenieść się do przepięknej, wielofunkcyjnej Hisense Arena. Przed laty ta hala nazywała się Vodafone Arena. Miłośnicy tenisa wiedzą, że podczas Australian Open ten obiekt pełni rolę drugiego co do wielkości kortu. W 2008 roku strugi deszczu dudniły o dach Vodafone Arena, a Agnieszka Radwańska pokonała Rosjankę Swietłanę Kuzniecową. Hisense Arena służy również mistrzom welodromu. Australia od lat jest potęgą w kolarstwie torowym. I choć najlepszy trener kolarzy torowych, pochodzący z Nowej Południowej Walii, Shane Sutton, przeszedł do obozu Brytyjczyków przed letnimi igrzyskami w Pekinie w 2008 roku, a były kierowca Formuły 1, Mark Webber, jął żartować, że za zdradę korzeni, należy uczynić z nim to samo co z Benito Mussolinim, to welodrom wciąż przyciąga uzdolnionych sportowców. Zawody na welodromie może oglądać maksymalnie 4 380 widzów, z kolei podczas meczu koszykówki czy bardzo popularnego w Australii netballu (kobieca koszykówka, rzuca się do kosza bez tablic), Hisense Arena może zaoferować już 10 401 miejsc. Z rzadka widuje się puste miejsca na meczach drużyny koszykarzy Melbourne Tigers, legendarnego klubu założonego w 1931 roku.
 
Hisense Arena została zbudowana przez Thiess Constructions. Inwestycja zamknęła się kwotą 65 mln dolarów australijskich. Hala została oficjalnie otwarta w 2000 roku. Posiada zasuwany dach (operacja zajmuje zaledwie 12 minut), niezwykle elastyczną konfigurację miejsc, a powierzchnia użytkowa jest większa aniżeli na Rod Laver Arena. Klimatyzowane garderoby, pralnia, restauracje, superboxes (salony VIP dla tych, którzy komfortowo chcą oglądać widowiska), specjalnie wydzielone miejsca dla niepełnosprawnych, parking. W 2012 roku na Hisense Arena zorganizowano 53 widowiska. Frekwencja była zachwycająca: sprzedano 232 139 biletów.
Hokej na lodzie na Hisense Arena? To nie sen paranoika ani fantasty, ale realia. W Australii są wysokie góry, Alpy Australijskie, zimą można swobodnie pojeździć na nartach lub na desce snowboardowej, ale żeby organizować mecz hokeja w centrum Melbourne, trzeba być szaleńcem! Niekoniecznie – uważają gospodarze obiektu. W czerwcu 2017 roku na Hisense Arena rozegrano mecz: Kanada – USA z udziałem największych gwiazd hokeja.
 
Rachunek ekonomiczny

Szefostwo Melbourne & Olympic Parks Trust doskonale zarządza finansami. W 2012 roku Melbourne & Olympic Parks Trust wystawił Tennis Australia rachunek za wynajęcie obiektu na czas turnieju Wielkiego Szlema: 26 107 031 dolarów. Rok wcześniej Tennis Australia musiała wysupłać 25 534 055 dolarów. Federacja tenisowa czerpie zyski z turnieju (wzrost o 11% w stosunku do 2011 roku), więc gospodarze obiektu pozwolili sobie na ponad półmilionową podwyżkę za wynajem. Tennis Australia płaci również za korzystanie z biur umieszczonych w Melbourne Park przez cały rok kalendarzowy, ale zarabia na udostępnianiu kortów tym, którzy chcą rekreacyjnie pograć w tenisa. Za godzinę gry na korcie trzeba zapłacić 28 dolarów, co nie jest wygórowaną ceną. Tyle samo kosztuje bilet wstępu na mecz koszykarzy Melbourne Tigers…

Przyjrzyjmy się magii liczb. W 2012 roku całkowity przychód Melbourne & Olympic Parks Trust wyniósł 103 625 000 dolarów (w 2011 roku przychód zamknął się kwotą 101 534 000). Wydatki w 2012 roku osiągnęły pułap 98 434 000 (w 2011 roku wydatki zamknęły się kwotą 94 419 000). Zysk netto w 2011 roku był wyższy niż w 2012 roku – 7 024 000 dolarów w 2011 roku, 5 345 000 dolarów w 2012 roku. Oczywiście nie obyło się bez subwencji udzielonych przez stan Victoria – burmistrz Melbourne, Robert Doyle, wyasygnował aż 91 300 000 dolarów dla Melbourne & Olympic Parks Trust. 

 
Mieszkańcy Melbourne uwielbiają uprawiać sport, ale kochają też oglądać sportowe widowiska. Melbourne jest przepiękną metropolią, w której można swobodnie oddychać. Miasto nie przytłacza drapaczami chmur. Przeważa zabudowa w stylu wiktoriańskiej Anglii: niskie domy z ogrodem to klasyka Melbourne. Miasto rozciąga się na ogromnej przestrzeni, ale nie zabudowuje się jej tylko centrami handlowymi i domami. Obiekty sportowe to oczko w głowie władz miasta. „Melbourne od lat uznawane jest za sportową stolicę Australii. Australian Open, finał ligi futbolu australijskiego, międzynarodowe mecze krykieta, rugby, netball, koszykówka, wyścig konny Melbourne Cup, wielkie walki bokserskie, motocyklowe mistrzostwa świata na Phillip Island, wyścig Formuły 1 w Albert Park – to wizytówka miasta” – mówi Russell Caplan, dyrektor zarządzający Melbourne & Olympic Parks Trust.

Melbourne Cup to prawdziwe święto dla mieszkańców całego stanu Victoria. Co roku pierwszy wtorek listopada jest dniem wolnym od pracy. Kto żyw, podąża na tor wyścigów konnych, Flemington Racecourse położony w północno – zachodniej części Melbourne. „To istne szaleństwo. Wyścig ma bogatą tradycję, rozgrywany jest od 1861 roku. Mawia się, że cały australijski naród wstrzymuje oddech kiedy rozgrywa się pasjonujący wyścig koni na dystansie 3200 metrów. Na starcie stają konie, które nie mogą być młodsze niż trzylatki. Lista zgłoszeń jest zamykana już na początku sierpnia. Wyścig na żywo ogląda corocznie około 120 tysięcy osób. W 2012 roku pula nagród dla dżokejów biorących udział w Melbourne Cup wynosiła ponad 6 milionów dolarów australijskich. Dla porównania: zwycięzca pierwszego Melbourne Cup w 1861 roku otrzymał złoty zegarek. To co dzieje się podczas finałowego wyścigu porównałbym do ekscytacji jaką Australia przeżywała podczas biegu na 400 metrów na igrzyskach w Sydney w 2000 roku. Wtedy wszyscy patrzyliśmy na Cathy Freeman. Australijka o aborygeńskich korzeniach zdobyła złoty medal po fenomenalnym biegu. Na Flemington Racecourse wszyscy wstrzymują oddech kiedy dżokeje szykują się do najważniejszego wyścigu w sezonie. To trzeba zobaczyć na własne oczy” – mówi Bob Dyer, na co dzień kierowca ciężarówki w Melbourne.
 
Inwestycje w sport to ważna pozycja w budżecie miasta. Jeszcze 10 lat temu teren pomiędzy stacją kolejową Richmond a Melbourne Park porastała trawa, a dziś w tym miejscu nie można już wylegiwać się na kocu, bo za kwotę 363 mln dolarów wybudowano przepiękne tenisowe centrum. 8 krytych kortów i 13 kortów ziemnych pod niebem, luksusowe szatnie, wspaniałe sale gimnastyczne i parking mogący pomieścić 1000 aut i 28 autokarów.


„W ciągu roku kalendarzowego wiele grup szkolnych czy też turystów przyjeżdża do nas, bo każdy jest ciekaw jak wygląda szatnia, w której przebiera się Roger Federer czy Maria Szarapowa. Ludzie, którzy wykupują wejściówkę (15 dolarów) i chcą odbyć tournee po Melbourne Park są w lekkim szoku kiedy zamiast pięknej, niebieskiej nawierzchni kortu widzą szary beton. Większość sądzi, że kort istnieje tu przez 12 miesięcy, tymczasem robiliśmy tak ekstrawaganckie przedsięwzięcia jak pogłębianie Rod Laver Arena, po to, aby zamontować basen zgodny z regulaminem światowej federacji pływania kiedy w 2007 roku organizowaliśmy pływackie MŚ” – przyznaje Jeff Dowsing.

MŚ w gimnastyce artystycznej, finał Pucharu Davisa w 2003 roku, igrzyska państw Commonwealthu, rewia lodowa „Disney on the Ice”, lacrosse, walki bokserskie, amerykański wrestling z udziałem największych gwiazd, a nawet pokaz japońskiego sumo – to wszystko rozgrywa się na Rod Laver Arena, która w najszerszym miejscu ma 32,1 metra, przy długości 48,3 metra.

Ludzie zakochani w sporcie
 
Ile osób zapewnia sprawne funkcjonowanie obiektu? „Na stałe zatrudniamy 107 pracowników, ale w skali roku korzystamy z 1091 wolnych strzelców. W administracji pracuje 91 osób, mamy 15 osób w kadrze kierowniczej i 1 księgowego. Zachowujemy równowagę jeśli chodzi o płeć zatrudnionych. W 2012 roku w Melbourne & Olympic Parks Trust pracowało 58 mężczyzn i 49 kobiet” – twierdzi Jeff Dowsing.
 
Po drugiej stronie drogi, vis a visa Melbourne Park, powstał przepiękny obiekt o sportowym przeznaczeniu – AAMI Park.  W lutym 2012 roku na AAMI Park rozegrano mecz: Australia – Arabia Saudyjska (4:2) w ramach eliminacji do MŚ’2014. Frekwencja była zadowalająca: 24 214 widzów. Również mecz towarzyski pomiędzy Celtic Glasgow a Melbourne Victory FC (13 lipca 2011 roku) zakończony wygraną Szkotów 1 – 0 cieszył się sporym zainteresowaniem.

Stadion AAMI Park budowano w latach 2007 – 2010. Koszt operacji wyniósł 267,5 mln dolarów. Obiekt jest przyjazny środowisku. Użyto 40 km kwadratowych aluminium przy budowie fantazyjnego dachu, specjalny system odprowadzania wody, naturalna wentylacja. Ponadto zastosowano materiał, który może być poddany recyklingowi. Fasadę zbudowano ze szkła i metalu. Pojawił się nowoczesny system żaluzji. Rozmieszczono 1544 żarówek typu LED, które używają zaledwie 10% prądu jakie „pożerało” tradycyjne oświetlenie. Murawa została uznana na najlepszą w sezonie 2011/2012 przez Professional Footballers Association. Nagroda dla publiczności za najlepszą atmosferę i wyróżnienie na międzynarodowych targach: International Bentley Award. Od maja 2010 roku na AAMI Park odbyło się 110 imprez, obejrzało je 1,4 mln widzów. Rekord frekwencji na kulturalnym widowisku ustanowiono podczas koncertu Foo Fighters w grudniu 2011 roku: 30 083 fanów. W 2012 roku AAMI Park odwiedziło 732 806 osób.

Kto nie chce dać się porwać muzycznym rytmom i nie lubi widowisk sportowych może skorzystać z basenu, siłowni, centrum treningowego, a potem posilić się w restauracji. I pomyśleć, że przed II wojną światową na terenie dzisiejszego AAMI Park odbywały się fascynujące wyścigi motocyklowe. Żużel rozkwitał wówczas w Melbourne. Dowodem są wspaniałe fotografie z tamtych czasów kiedy motocykle bez hamulców były wabikiem dla szerokiej publiczności. „Teren, na którym stoi dziś futurystyczny stadion do rugby i piękny obiekt zwany AAMI Park ma niezwykłą historię. W latach 1924 – 1932 Melbourne Motordrome był mekką miłośników motoryzacji. Na zawody przychodziło ponad 30 tysięcy widzów. Wówczas hałas przykuwał uwagę społeczności, bo motoryzacja budziła się do życia. Niestety, ekstremalne wyścigi zbierały również żniwo w postaci ofiar. Śmierć motocyklistów odstraszała fanów, a włodarze miasta z czasem znaleźli inne przeznaczenie. Jednak czar dawnych fotografii wciąż zachwyca…” – mówi Jeff Dowsing.
               
Inwestycje. Jeff żałuje, że Australia walczyła o prawa do organizacji piłkarskiego mundialu w 2022 roku. „Zapomnieliśmy, że w Australii panuje czytelny kod kulturowy. Tu kocha się futbol australijski, krykiet, rugby, pływanie. Zainwestowaliśmy w piłkarskie stadiony 45 milionów dolarów, oddano na nas 1 głos, przepadliśmy z kretesem w walce o piłkarskie MŚ. To był błąd. Lepiej rozbudować korty ziemne, podnieść standard na RLA, wytyczyć nowe ścieżki rowerowe, zadbać o Melbourne Park, który jest wart 1,1 biliona dolarów, a wieczorem przy lampce dobrego australijskiego wina popatrzeć na stare fotografie żużlowców ścigających się w miejscu, gdzie dziś stoi przepiękny AAMI Park…” – rozmarzył się Jeff Dowsing. I jak tu nie podziwiać Australijczyków, który potrafią łączyć romantyzm z rentownością…

Tomasz Lorek, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze

Przeczytaj koniecznie