Liga Mistrzów jakiej nie znamy

Piłka nożna
Liga Mistrzów jakiej nie znamy
fot. PAP

Trudno zdiagnozować, co takiego stoi za przestawieniem zwrotnicy na opcję „ofensywa” – nastawienie trenerów, czy generacja zebranych w jednym klubie graczy. W fazie pucharowej Ligi Mistrzów, gdzie przez lata kult kalkulacji zwyciężał nad widowiskowością, mamy do czynienia z bezprecedensowym sezonem. 13 goli w półfinałowym dwumeczu Roma – Liverpool najważniejsze klubowe rozgrywki nie widziały od dekad.

Okazuje się, że przewaga trzech-czterech goli po pierwszym spotkaniu to żadna przewaga. W poprzednim sezonie przekonał się o tym PSG, który w 1/8 finału przegrał rywalizację z Barceloną mimo wygranej 4:0 w pierwszym meczu. Ta sama Barcelona w ćwierćfinale tegorocznych rozgrywek zapłaciła słono za niefrasobliwość w rewanżu z Romą, z którą wygrała pierwsze spotkanie 4:1 i przegrała rewanż 0:3. Ta sama Roma rozdygotała w końcówce środowego starcia piłkarzy Liverpoolu, pewnych awansu do finału po zwycięstwie w pierwszym starciu 5:2. Skończyło się wynikiem dwumeczu 7-6, co przypomina wynik spotkania hokejowego lub tenisowego, a nie oglądaną latami, nasączoną kalkulacją i defensywnymi wariantami rywalizacją w fazie pucharowej Champions League.
 
Co takiego stoi za zmianą? O jednoznaczną diagnozę trudno, ale tezą, nad którą warto się pochylić, są nie pojedynczy piłkarze, a idące w trio formacje ofensywne czołowych drużyn. Nie przypadkiem w tym sezonie  największe wrażenie kibiców robi tercet Salah (10 goli), Firmino (10), Mane (9). Nie oglądaliśmy jeszcze finału, a tylko tych trzech piłkarzy Liverpoolu zbliżyło się do 30 bramek, czego Liga Mistrzów w swej historii pisanej od lat 90. ubiegłego wieku jeszcze nie widziała. Przypomnijmy, że do tego osiągnięcia zbliżyło się tylko trio z Realu Madryt w sezonie 2013/2014 – Ronaldo (17), Bale (6), Benzema (5); trio z Barcelony w sezonie 2014/2015 – Messi (10), Neymar (10), Suarez (7); trio z Manchesteru United z sezonu 2001/2002 – Van Nistelrooy (10), Solskjaer (8), Beckham (5); trio z Barcelony w sezonie 1999/2000 – Rivaldo (10), Kluivert (7), Luis Enrique (6).
 
Wygląda więc na to, że rozkładająca się na kilku graczy skuteczność jest przyczyną tak widowiskowego sezonu. Nie zmieniło się przecież wiele, jeśli chodzi o geografię klubowego futbolu w ostatnich sezonach. W pięciu ostatnich rozgrywkach, wliczając także obecne, na 20 drużyn, które dotarły do półfinałów, aż dziewięciu uczestników tej fazy wywodzi się z Hiszpanii (Real, Barcelona, Atletico), cztery z Niemiec (tylko Bayern) po trzy z Anglii (Liverpool, Manchester City, Chelsea) i Włoch (Roma i Juventus) i jeden z Francji (Monaco). Nie ma więc spektakularnego objawienia, które wniosłoby nową jakość i zrewolucjonizowało Ligę Mistrzów.
 
Warto się więc zastanowić, czy za ofensywną zmianą nie stoją sami trenerzy. I tu od razu na pierwszy plan wysuwa się Jurgen Klopp, który wpierw robił zamęt jako trener Borussii Dortmund (pamiętamy, w jakim stylu wyeliminował przed sześcioma laty Real), a teraz wojuje w czerwonych barwach Liverpoolu.
 
Kibice na Wyspach go uwielbiają. Zbudował zespół, który gra porywająco, odważnie, nawet momentami nieroztropnie. Pracuje nad graczami nie tylko w gabinetach negocjacyjnych, gdzie dobija się targów transferowych, ale przede wszystkim na boisku, gdzie rozwija zawodników, o których jeszcze niedawno mało kto słyszał: Loris Karius, Dejan Lovren, etc.
 
Nieprawdopodobnie korzystnie dla kibiców układają się także pary fazy pucharowej tegorocznych rozgrywek, co wręcz determinuje otwarte, pełne goli widowiska. Esencją tego będzie finał z Liverpool – Real, powtórka z 1981 r., gdzie o triumfie Anglików przesądził tylko jeden gol. Trudno sobie wyobrazić, by tym razem było podobnie, nawet jeśli Klopp szczególnie zadba o defensywę (to przecież nie w jego stylu).
 
Prognozując przebieg meczu w Kijowie, nie warto szukać jakiejkolwiek prawidłowości. Warto jednak przytoczyć statystykę. Dla Realu to już 16 finał europejskich rozgrywek. W 12 dotychczasowych Królewscy byli górą, pod względem triumfów mają wielką przewagę nad AC Milan (7), Liverpoolem, Barceloną i Bayernem (wszyscy po 5). Hiszpańskie kluby wygrywały w sumie 17 razy, angielskie – 12, w dotychczasowych finałach między tymi krajami tylko raz wygrywali Anglicy (właśnie Liverpool z Realem), w trzech pozostałych Barcelona dwukrotnie pokonała Manchester United i raz Arsenal. W pięciu starciach bezpośrednich Liverpoolu z Realem trzy razy górą byli ci pierwsi, dwukrotnie w fazie grupowej w sezonie 2014/2015 zwyciężał Real (3:0 i 1:0).
 
Jeśli cokolwiek może przesądzić w sposób zdecydowany o zwycięstwie Realu, to doświadczenie. Wszyscy gracze Królewskich mają na koncie aż 37 występów w finale Ligi Mistrzów. Wszyscy gracze The Reds – okrągłe zero. To jednak nie stanowi, Liga Mistrzów w tym sezonie jest naprawdę wyjątkowa…
 
Od przyszłego sezonu Ligę Mistrzów oraz Ligę Europy będzie można oglądać w kanałach Polsat Sport Premium 1 i Polsat Sport Premium 2.
Przemysław Iwańczyk, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze

Przeczytaj koniecznie