Bachleda-Curuś: Śmierć Szewińskiej to koniec pewnej epoki polskiego sportu
Najznakomitszy polski alpejczyk w historii Andrzej Bachleda-Curuś jest niezwykle poruszony śmiercią Ireny Szewińskiej. Uważa, że jej odejście oznacza koniec pewnej epoki w polskim sporcie.
"Znałem się z Ireną od 1962 roku. Od czasu kiedy z Ewa Kłobukowską i innymi ówczesnymi czołowymi lekkoatletkami przyjeżdżała na zgrupowania do Zakopanego wykuwać formę, która zaprowadziła je potem na wyżyny światowego sportu. W tańcu podziwiałem jej znakomitą dyscyplinę ruchu" - powiedział PAP popularny w narciarskim światku "Ałuś".
Nie kryjąc wzruszenia opowiadał jak razem z lekkoatletkami i swoimi rówieśnikami mile spędzali czas na potańcówkach w popularnym wówczas pod Giewontem klubie "Gong", prowadzonym przez Akademicki Związek Sportowy.
"To były moje pierwsze spotkania z Ireną, później widywaliśmy się przy różnych okazjach. Z jej śmiercią skończyła się pewna epoka polskiego sportu, wykuta przez ludzi wykształconych w Centralnym Instytucie Wychowania Fizycznego na stołecznych Bielanach" - dodał Bachleda-Curuś, który dwukrotnie startował w igrzyskach olimpijskich, a w mistrzostwach świata wywalczył w kombinacji dwa medale, srebrny (1974 rok) i brązowy (1970).
Szewińska - zdobywczyni siedmiu medali olimpijskich (trzy złote, dwa srebrne i dwa brązowe), wiceprezes PKOl i członkini MKOl zmarła w piątek przed północną w szpitalu w Warszawie. Miała 72 lata. Była rekordzistką Polski, Europy i świata w biegach na 100, 200, 400 metrów, w skoku w dal i sztafetach.
Komentarze