Lorek: Andora ugości czempionów w sportach motorowych. Wśród nich Polak

Żużel
Lorek: Andora ugości czempionów w sportach motorowych. Wśród nich Polak
fot. Cyfrasport

Czterdziestu trzech mistrzów świata w sporcie motocyklowym zawita w pierwszy weekend grudnia do księstwa Andory. W najwyżej położonej stolicy w Europie fenomenalni motocykliści odbiorą złote medale podczas FIM Awards. Na tej wyjątkowej gali nie zabraknie również polskiego akcentu. Do Andorra la Vella wybiera się Bartosz Smektała – najlepszy junior świata na żużlu.

Toni Bou, 24-krotny mistrz świata w trialu, mógłby przybyć na uroczystą galę w bamboszach, bo mieszka circa 15 minut spacerem od hotelu, w którym wręczane są medale. W tym roku opcja per pedes raczej nie wchodzi w rachubę, bo w odróżnieniu od ubiegłorocznej gali, Andorczycy przenoszą motocyklistów na większą scenę. To zadanie, którego chętnie podjąłby się pięciokrotny mistrz świata we freestyle motocrossie, Hiszpan Maikel Melero, bo on uwielbia fruwać w powietrzu i przenosić nas, szarych zjadaczy chleba w baśniowy wymiar tsunami, underflipów, pocałunków śmierci i rock solid. Obłąkańcze triki nie są obce 30-latkowi z Albacete, Maikelowi Melero, mistrzowi ewolucji pt. California roll. Podczas gali, która wykona solidny sus w wymiarze lokalizacji, bo przeniesie się z luksusowych wnętrz Andorra Park Hotel do hali kipiącej koszykówką – Poliesportiu d’Andorra – Maikel pragnąłby wykonać numer o szyldzie Lazy Boy backlip. Salto leniuszka, a jakżeż, wszak to czas świętowania dla mistrzów. Z dala od ramp, sali gimnastycznej, skał, lasów, samolotów… Dla ponad 300 delegatów ze 113 państw, którzy przybędą do Andorra La Vella – będzie to czas wytężonej pracy. W sobotę 1 grudnia odbędzie się głosowanie, które będzie miało kolosalny wpływ na rozwój sportu motocyklowego na naszym globie. Od 2006 roku prezydentem FIM (Międzynarodowej Federacji Motocyklowej) jest Wenezuelczyk Vito Ippolito. Pierwszy prezydent spoza Europy, który piastuje tak czcigodną, chociaż odpowiedzialną funkcję. Ippolito wspaniale zarządzał sportem na dwóch kółkach. Zatroszczył się o fundamenty, czyli fundusze, ale nie zapomniał o kierunkach rozwoju. FIM Awards i gale, które upamiętniają wspaniałe osiągnięcia arcymistrzów są znakomitymi widowiskami. Sponsorzy są szczęśliwi, bo otrzymują dodatkową premię w postaci ekspozycji logo. Mistrzowie świata też tryskają humorem, bo choć przez 2 godziny będą rozdawać autografy licznym fanom motocyklizmu, to wreszcie będą mogli zrelaksować się przy wybornym trunku i porozmawiać o sporcie i życiu w luźniejszej atmosferze aniżeli podczas zawodów. Po trzecie: rodziny mistrzów świata i zaproszonych gości z całego świata też są wniebowzięte, bo w trakcie sezonu z rzadka widują swoich mężów i ojców (tudzież żony), a tuż przed świętami Bożego Narodzenia mogą zażyć luksusu w miłym towarzystwie, bo w świecie sportów motorowych nie sposób się nudzić… Po czwarte, entuzjaści motocykli łakną emocji (choć w wielu dyscyplinach dopiero co ukończono mistrzowskie zmagania) i chcą z perspektywy sofy, kanapy tudzież fotela obejrzeć FIM Awards na ekranie komputera za pośrednictwem strony www.fim-awards.com A pora rozpoczęcia jest wprost wymarzona. Niedziela, 2 grudnia, godzina 22.00. Każdy kto kocha odgłos motocykli, eleganckie wnętrza i niebanalne wypowiedzi, winien zasiąść przed monitorem i rozkoszować się rogatymi, a zarazem subtelnymi duszami ludzi, którzy łamią bariery ludzkiego organizmu…

 

 

Smyk w gronie arcymistrzów

 

Dla Bartosza Smektały, utalentowanego żużlowca ze Śremu, sezon 2018 wyglądał niczym baśń. Niemalże niczym uliczki Andorra la Vella przystrojone w świątecznym stylu… Drużynowe Mistrzostwo Polski z Fogo Unią Leszno i kosmiczny finisz w walce o prymat wśród juniorów. W Lesznie nie tylko nieopodal legendarnego stadionu imienia Alfreda Smoczyka, ale również w klubie muzycznym „Stara Gazownia” wiedzą, że Bartosz to wierna kopia fenomenalnego Australijczyka z Mildury – Leigh Adamsa. Stylista. Elegant na torze, ale o zadziornej duszy, jak przystało na żużlowca o sporych aspiracjach. Bartosz w najśmielszych snach nie przewidywał, że w ostatniej rundzie indywidualnych mistrzostw świata juniorów odrobi sporą, bo aż sześciopunktową stratę do Maksyma Drabika. Niezwykłe, ale 28 września pomiędzy czeskimi Pardubicami, gdzie odbywał się ostatni turniej FIM Speedway Under-21 World Championships a pierwszą stolicą Polski – Gnieznem funkcjonowała gorąca telefoniczna linia. Bartosz wypytywał o niuanse ustawień sprzętowych (dysza, zapłon, tylna zębatka) Rafała Haja, który tego samego wieczoru pracował dla swojego mocodawcy i przyjaciela – Grega Hancocka podczas turnieju o Koronę Króla Chrobrego w Gnieźnie. Jak widać, nawet w tumulcie i zgiełku rozgrzanych silników, Bartosz znalazł nić porozumienia z byłym zawodnikiem Sparty Wrocław – Rafałem Hajem i zdetronizował Maksyma Drabika. Przed zawodami w Czechach ta wizja wydawała się nierealna, bo w dwóch pierwszych turniejach rangi mistrzowskiej (w łotewskim Daugavpils i Lesznie), Maksym Drabik – najlepszy junior świata w sezonie 2017 – rządził i dzielił. Czar sportu polega na tym, że murowani faworyci nie zawsze wygrywają. Dla 20-letniego Bartosza Smektały wyprawa do księstwa Andory będzie wyjątkowym splendorem. Wrócił z wakacji w Kenii, więc teoretycznie mógłby przeprawić się przez Pireneje niczym legendarny Hannibal – dowódca wojsk antycznej Kartaginy. Bartosz nie wspinał się na Kilimandżaro, ale w Kenii obcował ze słoniami, więc wzorem Hannibala byłby w stanie wykonać podobny manewr jak podczas drugiej wojny punickiej i przeprawić się przez ośnieżone szczyty na grzbiecie słonia, ale… Żyjemy w XXI wieku, więc „Smyk” jak mawiają o nim kibice z Leszna i okolic pofrunie do Barcelony z Berlina, a ze stolicy Katalonii FIM zapewni mu wygodny transport do Andory…

Woffy przyleci helikopterem

 

Andora nie posiada stałego lotniska, które mogłoby przyjmować gości z całego świata. Przeto najrozsądniejszym rozwiązaniem przy organizacji FIM Awards na stokach Pirenejów jest wybór dogodnego lądowiska, które mogłoby przyjąć zacnych gości z całego świata. Na El Prat w Barcelonie nie bałaby się zacumować dwoma kołami sześciokrotna mistrzyni świata w motocrossie pań – Włoszka Kiara Fontanesi. Przed rokiem późnym wieczorem w stolicy Katalonii wylądował człowiek, który łaknie obłąkańczych prędkości – reprezentant Irlandii Północnej, Jonathan Rea – czterokrotny mistrz świata w wyścigach superbikes. Rea zetknął się z wyjątkowym zaszczytem: otrzymał wyróżnienie w Buckingham Palace i jako trzeci Wyspiarz obok Joey Dunlopa i Carla Fogarty’ego posiada odznaczenie MBE (Member of British Empire). Najwidoczniej królowa Elżbieta II czasami zerka na popisy motocyklisty w zielonej niczym żabka powłoce Kawasaki…

 

 

Tai Woffinden, najbardziej utytułowany brytyjski żużlowiec, trzykrotny indywidualny mistrz świata, jeszcze nie został zaproszony do Buckingham Palace przed królową, ale tuż po ostatniej rundzie Speedway GP rozegranej w Toruniu pojawił się w programie BBC Breakfast, aby ze swadą opowiadać o żużlu. To wymarzony król speedwaya. Ma odlotowe tatuaże, gra na didgeridoo, błyszczy elokwencją, zjeżdża z zawrotną prędkością z alpejskich stoków na nartach, uwielbia supercross, wykręca backflipa, a ponadto jest ojcem swojej małej królewny – rocznej córeczki Rylee-Cru i nie boi się zmieniać pieluch rozmyślając przy tym o rozegraniu pierwszego wirażu na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu. Woffy miał wcześniej udać się do Australii, w której dorastał jako niesforny nastolatek (tylko nieustępliwi i niepokorni zostają mistrzami w swoim fachu), ale skoro FIM Awards zaplanowano na 2 grudnia, przeto Tai zmienił rezerwację samolotu i do Down Under z żoną Faye i córeczką Rylee-Cru uda się po szampańskiej zabawie w Andorze. Tai będzie podróżował inaczej niż pozostali mistrzowie świata. Nie obierze marszruty na Barcelonę, tylko wyląduje wraz z doświadczonym pilotem na małym lotnisku w Pirenejach. Samolot zapewni sponsor Woffindena. Tai kocha włóczęgostwo, ale perspektywa wspinaczki po serpentynach Katalonii przez circa 3 godziny nie napawała go optymizmem, dlatego wybrał osobliwy sposób przemieszczania się na galę mistrzów. 

 

Spoglądając na tego twórczego szaleńca przez pryzmat liczb, jeden wymiar statystyki prezentuje się olśniewająco. Tai Woffinden jest najmłodszym żużlowcem spośród tych, którzy sięgnęli po trzeci tytuł mistrzowski. 6 października na toruńskiej MotoArenie Tai miał 28 lat i 57 dni. Ove Fundin, legendarny Szwed, pięciokrotny mistrz świata miał 28 lat i 115 dni, gdy sięgał po trzecie złoto. Erik Gundersen miał 28 lat i 331 dni, kiedy wygrywał w Vojens finał światowy po raz trzeci. Tony Rickardsson miał 29 lat i 39 dni, gdy zdobywał trzeci złoty krążek. Hans Nielsen miał 29 lat i 250 dni, kiedy na Stadionie Olimpijskim w Monachium dorzucił trzecie złoto do przebogatej kolekcji. Nowozelandczyk Barry Briggs miał 29 lat i 256 dni, kiedy sięgał po trzeci złoty medal IMŚ. Ivan Gerald Mauger, sześciokrotny indywidualny mistrz świata, zdobywał trzeci złoty medal mając 30 lat i 337 dni. Nicki Pedersen miał 31 lat i 199 dni, kiedy po raz trzeci wdrapywał się na najwyższy stopień podium. Ole Olsen miał 31 lat i 290 dni, kiedy wygrywał w finale światowym w 1978 roku. Jason Crump miał 34 lata i 34 dni, kiedy został zwycięzcą cyklu Speedway GP w 2009 roku. Wreszcie, Greg Hancock miał 44 lata i 130 dni, gdy w 2014 roku sięgał po trzeci złoty medal jako solista.

 

Woffinden ma zatem uchylone drzwiczki do salonu zamieszkałego przez arcymistrzów szlaki. Zresztą, Brytyjczyk nie kryje, że chciałby poprawić osiągnięcie Maugera i Rickardssona. Piekielnie ambitny plan, ale zodiakalny Lew nigdy nie mierzy nisko. Spytajcie Crumpa i Rickardssona. Oni zawsze celowali w najwyższe cele… Nigel Mansell i Anita Włodarczyk też są dowodem na to, że „słoneczni” ludzie mają ogromne aspiracje i wiedzą, jak wdrapać się na szczyt Manaslu…

 

Magiczne kobiety: Kiara i Emma

 

Jednym z sukcesów prezydentury Vito Ippolito jest wzmożone zaangażowanie kobiet w świecie motocyklizmu zdominowanym przez mężczyzn. Już ubiegłoroczne mistrzostwa świata w motocrossie w wydaniu pań były pełne dramaturgii. Kiara Fontanesi z włoskiej Parmy, która pierwsze złoto świętowała w 2012 roku, miała tylko 5 oczek zapasu nad czwartą zawodniczką w klasyfikacji. Czuła gorący oddech rozpędzonych rywalek: Livia Lancelot (Francja, Kawasaki) naciskała, a Courtney Duncan (Yamaha, Nowa Zelandia) i Nancy Van der Ven (Yamaha, Holandia). Decydująca runda Grand Prix de Montbeliard była wojną o wszystko stoczoną przez panie w błotnistej mazi. Fontanesi wygrała sobotni wyścig, a w niedzielę zameldowała się jako trzecia na mecie. Broniąca tytułu Livia Lancelot zaciekle ścigała Courtney Duncan, ale uplasowała się na drugim miejscu. Zabrakło jej jednego punktu do Kiary Fontanesi, a smaczku wyścigowi dodaje fakt, że to był ostatni profesjonalny wyścig Lancelot…

 

 

W sezonie 2018 również nie brakowało emocji w kobiecym motocrossie. „Fonta” jak wołają na nią Włosi (m.in. dziewięciokrotny mistrz świata w motocrossie Antonio Cairoli), była w potrzasku, bo nieustępliwa Duncan udowodniła, że ma w sobie sporo z wojowniczych Maorysów… Gwiazda motocrossu rodem z Nowej Zelandii – Courtney Duncan rej wodziła w Trentino, szalała na hopach w Portugalii i w Niemczech. Wydawało się, że nic nie odbierze jej złota. Na dwie rundy przed zakończeniem czempionatu, Duncan posiadała 21 punktów przewagi nad duetem: Fontanesi – Van der Ven. 

 

Courtney to kobieta, która nie wahała się wystartować w rywalizacji z mężczyznami, więc w czerwcu obrała kurs na GP Francji panów i… doznała kontuzji prawej stopy. Lekarze, pomimo nadludzkich wysiłków Nowozelandki wykluczyli jej udział w dwóch ostatnich rundach: w Holandii i we Włoszech. Kiara zdominowała zawody w Assen wygrywając oba wyścigi. Statystycy wyliczyli, że w ostatnich zawodach sezonu – na torze Imola, Fontanesi musi ukończyć oba wyścigi na drugim miejscu, aby zdobyć szósty tytuł mistrzyni świata. Kiara zameldowała się na drugim miejscu w sobotnim rozdaniu kart (za plecami Van der Ven), a w niedzielę zaświeciło dla niej słońce i Włoszka wygrała po raz czwarty w sezonie 2018. To szóste złoto na przestrzeni minionych siedmiu lat… Poezja!

 

Druga fenomenalna dama światowego motocyklizmu urodziła się na Wyspach Brytyjskich. Emma Bristow to najprawdziwsza królowa trialu. 28-letnia Emma do perfekcji opanowała sztukę pląsania po skałach i wertepach. Bristow pozostaje wierna marce Sherco. Tegoroczne mistrzostwa ukończyła z przewagą 22 punktów nad Bertą Abellan (Vertigo).

 

 

Podczas inauguracyjnej rundy w japońskim Motegi, Emma walczyła jak przystało na panią Skorpion, po to, aby ani razu nie zaznać kontaktu z podłożem. Jej przeciwniczka – Hiszpanka Sandra Gomez (Gas Gas) ani myślała złożyć broń. W pierwszej rundzie obie panie miały tyle samo punktów karnych, ale w drugiej odsłonie Bristow najwyraźniej wróciła do lektury szekspirowskich dzieł i wywarła taką presję, że Sandra seryjnie zaczęła popełniać błędy. Gomez próbowała odkuć się podczas rundy w alpejskim kurorcie Auron (Francja), ale Bristow nie zwalniała tempa. Emma nie lubi wygrywać w minimalnych rozmiarach. W finałowej rundzie na przepięknych wzgórzach Addingham Moorside (Anglia) toczyła zażarty bój z Norweżką Ingveig Hakonsen i choć po pierwszych pięciu sekcjach panie miały identyczny bilans punktów karnych, na drugiej pętli Emma odfrunęła ku Wałowi Hadriana i zapewniła sobie dziewiąty tytuł mistrzyni świata w trialu. Absolutny odlot…

 

El Hombre atakuje

 

Żużlowcy (a przynajmniej topowi jeźdźcy) lubią oglądać mistrzostwa świata w supercrossie. Najczęściej czynią to poprzez monitory swoich komputerów, ale nie brakuje i takich, którzy gnani potrzebą przygody, kupią bilet lotniczy i popędzą na Sam Boyd Stadium w Las Vegas. Chris Holder, Artiom Łaguta i Jason Doyle podziwiają Jasona Andersona, który zgarnął w tym sezonie najpiękniejszy wycinek tortu. Wchodził w niewygodne buty, bo wkraczał na grunt, na którym panował Ryan Dungey – czterokrotny mistrz świata w supercrossie. W rodzinie Andersonów próżno było szukać sportowej duszy: mama, tata, dziadkowie są zanurzeni w książkach i wolą wykładać na uczelniach aniżeli taplać się w błocie na crossówce. A skoro Jason ze stanu Nowy Meksyk ma w genach rywalizację na motocyklach, to żadna biblioteka go nie zatrzyma. W lutym tego roku Jason Anderson ukończył 25 lat. Idealny wiek, aby wstąpić na tron supercrossu. „Wreszcie ksywka, którą nadali mi koledzy z toru: „El Hombre” (mężczyzna) ma uzasadnienie. Przestałem być mazgajem i chłopcem”. W debiutanckim sezonie 2015 Jason przeokrutnie się męczył. Przeważnie upadał na podwójnej lub potrójnej sekcji. W 2017 delikatnie się odrodził. Pięciokrotnie zameldował się na podium. W mistrzowskim sezonie błyszczał. Nie przejmował się, że malkontenci wyznali, że wygrywa, bo najgroźniejsi rywale: Eli Tomac, Ken Roczen i Marvin Musquin doznali kontuzji. Jason wygrywał z Roczenem, kiedy obaj byli w pełni sił. Anderson zasłużenie sięgnął po tytuł. To dwudziesty pierwszy mistrz świata w historii supercrossu. Cóż za zbieg okoliczności: Anderson ściga się z numerem 21…

 

 

Geniusz Marquez

 

Pięć tytułów mistrza świata w klasie Moto GP mówi samo za siebie. Entuzjaści motocykli szosowych przez lata podziwiali takich arcymistrzów jak Giacomo Agostini, Angel Nieto, Jim Redman, Mike Hailwood, Mick Doohan, John Surtees, Geoff Duke, Barry Sheene, Casey Stoner, ale to co wyczynia na motocyklu Marc Marquez jednoznacznie wskazuje, że jest geniuszem. Co piekielnie istotne, geniuszem, który nie bryzga złem i kapryśnym humorem spod tylnego koła. Podczas każdej FIM Awards Marc imponuje starannością profesjonalisty i lekkością oraz swobodą brzdąca. On wciąż jest jak dziecko. Zawsze na czerwonym dywanie towarzyszy mu mama. Uczynny, uśmiechnięty, zwariowany, nieprzewidywalny. Nie najechałby przenigdy na rampę, co wyznał podczas konferencji prasowej na gali FIM w Jerez de la Frontera. „Ja i Dani Torres? Kocham klasyczny motocross, ale cordoba backflip to nie zajęcie dla mnie. Zwyczajnie w świecie bałbym się wykonać jakąkolwiek ewolucję” – wyznał Marc w Andaluzji. I za to świat ceni prawdziwych mistrzów w sporcie motocyklowym. Potrafią przyznać się do słabości. Mimo iż są wyjątkowymi artystami, mieszkają z dala od ściemy. Nie umiem, ale mówię o tym otwarcie, bo nikt z nas nie jest doskonały. Przepiękne i osobliwe w dzisiejszym świecie pachnącym sztucznym i plastikowym blichtrem.

 

 

Najszybsi motocykliści świata pobudzają wyobraźnię szarych zjadaczy chleba, dlatego tłumy odwiedzają muzeum sportów motorowych założone w grudniu 2016 roku w Andorra la Vella przez trzykrotnego championa Moto GP – Jorge Lorenzo. Każdy kto kocha niebanalne umysły, winien zajrzeć na ulicę doktora Molines 38. Jak mawia prezydent FIM, Vito Ippolito: „Andora to prawdziwy raj dla miłośników motocyklizmu. Świątynia trialu, do której najlepiej wejść przez muzeum zawodnika jeżdżącego w Moto GP z numerem 99 – Jorge Lorenzo”. Nic dodać, nic ująć…

Tomasz Lorek, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie