Kowalczyk: Nie nazywajcie mnie już zawodniczką

Zimowe
Kowalczyk: Nie nazywajcie mnie już zawodniczką
fot. PAP

"Nie nazywajcie mnie już zawodniczką" - nalegała Justyna Kowalczyk po występie z Moniką Skinder w sprincie drużynowym techniką klasyczną narciarskich mistrzostw świata w Seefeld. To był jej pierwszy start w mocno obsadzonych zawodach od roku.

Po ubiegłorocznych igrzyskach olimpijskich w Pjongczangu Kowalczyk zrezygnowała ze startów w Pucharze Świata i jako asystentka trenera kobiecej kadry Aleksandra Wierietielnego skupiła się na pracy szkoleniowej. - Nie można być jednocześnie trenerem, logistykiem i zawodnikiem. Dlatego nie nazywajcie mnie już zawodniczką, bo zawodnik tylko temu w pełni się poświęca, a ja tego nie zrobiłam. Oczywiście ciężko pracowałam, ale nie miałam czasu choćby na regenerację. To już nie jest zawodowstwo - podkreśliła.

 

Jej start w Seefeld nie uszedł uwadze dziennikarzom z Norwegii i Szwecji. Choć Kowalczyk nie wyklucza, że w Austrii wystąpi też indywidualnie na 10 km techniką klasyczną, to jej pojawianie się na trasach nie należy traktować jako coś stałego. - Ja po prostu pomagam dziewczynom. Jeśli wciąż nie będzie szybszych ode mnie, to będę z nimi biegała w sztafetach. Przygotowuję się tylko do pomagania. Gdybym chciała startować w Pucharach Świata to pewnie bym to robiła i zajmowała miejsca w pierwszej dwudziestce. To się już jednak skończyło - dodała.

 

Kowalczyk i Skinder pod wieloma względami stworzyły wyjątkowy duet. Ewenementem jest start szkoleniowca i podopiecznego. Trudno też nie zwrócić uwagi na różnicę wieku. 17-letnia Skinder miała zaledwie 21 dni, kiedy Kowalczyk debiutowała w PŚ. - To był bardzo dobry dzień. Monika miała okazję pobiec w finale. Mogła zobaczyć jak wygląda wielki stres, a był on u niej duży między biegami. Zobaczyła jak wygląda wielki sport i że to wszystko nie jest już tak daleko. Wiele jeszcze trzeba poprawić, łącznie z zachowaniem, koncentracją i tak dalej. Ale naprawdę jestem z niej dumna, bo stanęła na starcie i nie pękła tylko walczyła - oceniła dwukrotna mistrzyni olimpijska.

 

"To dla mnie wielka sprawa, że mogłam wystartować z Justyną. Nigdy nawet o tym nie marzyłam, bo było to dla mnie niewyobrażalne. Nic, tylko się cieszyć i pracować dalej. Staram się nie myśleć o tym, że jestem nadzieją polskich biegów, tylko skupiam się na treningach" - dodała Skinder, która w styczniu została wicemistrzynią świata juniorów w sprincie.

 

Kowalczyk nie byłaby sobą, gdyby nie zwróciła uwagi na sprawy, które jej się nie podobają w polskich biegach narciarskich. - Niestety nie udało mi się rozdzielić dziewczyn od męskiej kadry, a będę na to nalegała, bo robi się atmosfera do żartów, a nie koncentracji. Na mistrzostwach świata juniorów Monika zachowywała się jak największa profesjonalistka, ale wczoraj w polskiej kadrze najważniejszym tematem stały się warkoczyki na głowie jednego zawodnika, a nie fakt, że został zdublowany i zdjęty z trasy. Tym się nikt nie przejmował - podkreśliła.

 

W sobotę do mety biegu łączonego na 30 km nie udało się dotrzeć długowłosemu Kamilowi Buremu. Zdaniem czterokrotnej zdobywczyni Kryształowej Kuli Skinder ma wielką przyszłość przed sobą, ale na jej dobre wyniki w Pucharze Świata trzeba poczekać około pięciu lat. Na pytanie, czy Skinder stać na olimpijski medal, również odpowiedziała w swoim stylu. - Jeżeli stałabym tu z prezesem Tajnerem i powiedziałby, że zatrudniamy jeszcze dwóch, trzech serwismenów, to powiedziałabym, że tak - podkreśliła.

A.J., PAP
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze

Przeczytaj koniecznie