Pindera wspomina przedwcześnie zmarłego Dydaka. "To był brylant"

Sporty walki
Pindera wspomina przedwcześnie zmarłego Dydaka. "To był brylant"
fot. PAP

Jan Dydak, jeden z najbardziej utalentowanych polskich pięściarzy, medalista igrzysk olimpijskich i mistrzostw Europy nie żyje. Miał dopiero 50 lat. Był z ostatniego "złotego" pokolenia polskiego boksu. W kadrze spotykał się m.in. z Andrzejem Gołotą i Dariuszem Michalczewskim.

Po olimpijski brąz sięgnął w Seulu w wieku dwudziestu lat. Tak jak Andrzej Gołota. Obaj urodzeni w 1968 r. Dariusz Michalczewski, kolejny talent z tego rocznika kilka miesięcy wcześniej wybrał życie emigranta i został w RFN podczas turnieju w Kalsruhe razem z Dariuszem Kosedowskim.

 

Dydak, Gołota i Michalczewski w 1987 roku zdobyli złote medale mistrzostw Polski w Krakowie. To był wielki wyczyn młodych wilków, mieli po 19 lat i szturmem zdobyli świat dorosłych. Wszyscy o tym pisali.

 

Janek Dydak w finale kategorii półśredniej pokonał Kazimierza Szczerbę, dwukrotnego brązowego medalistę igrzysk w Montrealu (1976) i Moskwie (1980), Michalczewski wygrał rywalizację w wadze lekkośredniej (71 kg) z Włodzimierzem Zgierskim w finale, a Gołota w ciężkiej (91 kg) ze swoim starszym kolegą z warszawskiej Legii, Januszem Czerniszewskim.

 

Ale to Dydak zrobił największe wrażenie. Był znakomitym technikiem, walczył elegancko, z klasą. A Szczerba to był przecież rywal z wielkim nazwiskiem, ktoś kto na igrzyskach przegrał tylko z Rayem Sugarem Leonardem, a cztery lata później, 2:3 z Johnem Mugabim. I Janek wtedy Kazia Szczerbę pokonał.

 

Brakowało mu jednak międzynarodowych sukcesów. W 1985 roku, podczas MŚ juniorów w Bukareszcie przegrał pierwszą walkę z Anglikiem i odpadł z turnieju. Gołota awansował tam do finału, gdzie zderzył się z Felixem Savonem, późniejszym sześciokrotnym mistrzem świata seniorów i trzykrotnym złotym medalistą olimpijskim. W drugiej rundzie został poddany przez trenera Czesława Ptaka. Rok później, w Kopenhadze, Gołota wygrał jako pierwszy Polak mistrzostwa Europy juniorów w wadze ciężkiej, Michalczewski wywalczył medal brązowy, a Dydakowi znów zabrakło odrobiny szczęścia.

 

Na igrzyskach w Seulu nie przystąpił do półfinałowego pojedynku Francuzem Laurentem Boudouanim, późniejszym zawodowym mistrzem świata z powodu kontuzji ręki. Pamiętam rozmowy z Andrzejem Gmitrukiem i lekarzem naszej ekipy, dr Lechem Święcickim, namawiali Janka na blokadę, ale się nie zgodził. Boudouani przegrał finałowy pojedynek z niesamowitym Robertem Wangilą przez nokaut. Kenijczyk nieźle radził sobie na zawodowych ringach, by w 1994 roku, sześć lat po Seulu, stracić życie w wyniku obrażeń mózgu, których doznał w przegranej walce z Davidem Gonzalesem w Las Vegas.

 

Kilka lat temu Janek zupełnie nieoczekiwanie zadzwonił do mnie i pytał, czy faktycznie Wangila był mańkutem, bo się z kimś założył, że walczył z normalnej pozycji. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że mańkutem, nieco przy tym zdziwiony skąd takie właśnie pytanie. Przy okazji powspominaliśmy stare czasy, obozy na których też bywałem, mistrzowskie imprezy z jego udziałem, a trochę tego było.

 

Chociażby mistrzostwa Europy w Goeteborgu w 1991 roku i mistrzostwa świata w Sydney, kilka miesięcy później. W Szwecji, już z Jerzym Rybickim w narożniku, zdobył brązowy medal w wadze 71 kg, przegrywając półfinał ze znakomitym pięściarzem ZSRR, Israelem Akopkochjanem. Michalczewski w niemieckich barwach zdobył wtedy złoty medal w wadze półciężkiej i zaraz po mistrzostwach podpisał zawodowy kontrakt. Janek Dydak walczył jeszcze o medal w Sydney, ale przegrał w ćwierćfinale z Niemcem Torstenem Schmitzem po wyrównanej walce. Niewiele zabrakło mu do zwycięstwa.

 

Później Dydak miał kłopoty zdrowotne (najpierw złamał nogę, następnie odezwała się stara kontuzja ręki) i o miejsce w reprezentacji było coraz trudniej. A miał przecież dopiero 23 lata.

 

Z kariery zawodowej też nic nie wyszło, Dydak liczył chyba na pomoc starego przyjaciela, Darka Michalczewskiego, ale ponoć miał zbyt wygórowane żądania i do podpisania kontraktu w Niemczech nie doszło.

Spotkaliśmy go kiedyś z Edwardem Durdą w Hamburgu, gdzie komentowaliśmy zawodowy pojedynek Michalczewskiego z Amerykaninem Paulem Carlo. Był maj 1995 roku, „Tygrys” wygrał kolejną walkę w obronie tytułu, był już tam gwiazdą. A Janek był kierowcą.

 

Po latach była też okazja trochę pogadać z nim na bankiecie po innej mistrzowskiej walce Michalczewskiego, z Joeyem De Grandisem w Gdańsku, w 2002 roku. Znów na krótko wróciły wspomnienia.

 

Janek Dydak był technicznym brylantem, wielkim talentem, ale nie wiem, czy sprawdziłby się w zawodowym gronie. Brakowało mu twardości i bezwzględności „Tygrysa”. Trzy razy był mistrzem Polski seniorów, dwa razy wygrał Turniej Feliksa Stamma, wystąpił w ośmiu meczach międzynarodowych wygrywając pięć pojedynków. Bilans miał znakomity, ze 171 stoczonych walk przegrał tylko dziesięć. Zaczynał w barwach GKS Jastrzębie, by trafić (wraz z Michalczewskim) do Czarnych Słupsk z którymi w 1990 roku zdobył drużynowe mistrzostwo Polski.

 

Smutne, że już go z nami nie ma, że odszedł tak wcześnie, po długiej i ciężkiej chorobie.

Janusz Pindera, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze

Przeczytaj koniecznie