Smektała: Od dziecka kibicuję Rossiemu

Żużel

W 2017 roku Bartosz Smektała wygrał finał Młodzieżowych Indywidualnych Mistrzostw Polski w Rybniku. Popularny „Smyk” okazał się najlepszym w gronie zawodników do lat 21. Tego samego dnia Łukasz Kubot został mistrzem Wimbledonu w grze podwójnej w parze z Brazylijczykiem Marcelo Melo. Dwaj panowie perfekcjoniści…

 22 sierpnia 2019 roku Bartosz ukończy 21 lat. Tegoroczny sezon jest zatem ostatnim w gronie juniorów. Smektała to bardzo dobrze wychowany dżentelmen ze Śremu i podpora juniorskiej formacji drużynowego mistrza Polski: Fogo Unii Leszno. 12 lipca 2019 roku reprezentacja Polski juniorów zechce obronić tytuł najlepszej młodzieżowej drużyny na świecie, ale lekko nie będzie. Finał zaplanowano na torze w Manchesterze, więc Robert Lambert i zdolne smyki pielęgnowane przez Neila Vatchera z pewnością wysoko zawieszą poprzeczkę. Tyle tylko, że „Smyk” z Wielkopolski tanio skóry nie sprzeda…

 

Bartosz to człowiek ciekawy świata, który lubi zaglądać w podbrzusze motocykla Jorge Lorenzo (trzykrotnego mistrza świata w klasie Moto GP), choćby ów motocykl był wystawiony w otulinie pancernej szyby… Jednakowoż kiedy ma kupić sobie koszulkę idola ze świata Moto GP, bez wahania zdejmuje z wieszaka tą z nadrukiem „Vale”. Smektała nie jest namiętnym telewidzem, ale lubi zerknąć na Moto GP, więc rundę w Argentynie na torze Termas de Rio Hondo z pewnością obdarzy spojrzeniem, tym bardziej, że goszcząc na gali FIM Awards w Andorze bliżej poznał ludzi z wyścigów szosowych…

 

Kustosz muzeum „Champions by 99” – Jorge ugościł Bartosza po pańsku. Od razu skojarzył dyscyplinę odzywając się w te słowa: „a, mistrz świata juniorów w speedwayu, czyli jesteś równie szybki jak nasz sąsiad z Andory – Joonas Kylmaekorpi”. Brawo za wiedzę, ale trudno, aby kustosz muzeum i kumpel Lorenzo ze szkolnej ławy nie kojarzył motocyklowych sław. Wszak praktycznie na wycieraczce leżącej przed muzeum trenował backflipa heelclickera sławny Hiszpan, pięciokrotny mistrz świata z Albacete – Maikel Melero…

 

Polak, najlepszy żużlowiec na świecie w kategorii do 21 lat, wywiózł z księstwa Andory ocean pozytywnych doświadczeń. Godnie reprezentował Polskę. Podziwiał górskie pejzaże Pirenejów (na wspinaczkę na Comapedrosę – najwyższe wzniesienie w księstwie zwyczajnie zabrakło czasu) i spróbował miejscowych frykasów. Z zaciekawieniem przysłuchiwał się opowieści o austriackim kierowcy wyścigowym Jochenie Rindtcie, który pośmiertnie został mistrzem świata Formuły 1 w 1970 roku. Jochen Rindt zginął na torze Monza, umierał praktycznie na rękach Bernie Ecclestone’a, ale zbudował zawczasu taką przewagę w klasyfikacji MŚ, że nikt go nie prześcignął mimo, że on już nie zasmakował złota. Bartosz nie mógł nadziwić się, że Brytyjczyk John Surtees był jedynym śmiałkiem, który zdobywał mistrzostwo świata w wyścigach szosowych i sięgnął po prymat w F1 jako kierowca Ferrari w 1964 roku. Król dwóch i czterech kółek… Fenomenalny John. Mało który mistrz świata, który przybył na galę FIM Awards do Andorra la Vella zawitał do muzeum „Champions by 99” (99 to numer, z jakim ściga się Hiszpan Jorge Lorenzo)… A Bartosz Smektała pragnął zobaczyć z bliska jak wyglądały kombinezony należące do wybitnych kierowców F1: Jima Clarka, Jamesa Hunta, Niki Laudy, Emersona Fittipaldiego, Nigela Mansella, Michaela Schumachera i Lewisa Hamiltona.

 

 

 

„Smyk” pielęgnuje w sobie gigantyczną ciekawość świata. Bartosz pragnie wiedzieć jak przebiegała rywalizacja o mistrzostwo świata w kobiecym motocrossie pomiędzy Włoszką Kiarą Fontanesi a Nowozelandką Courtney Duncan. Chce zrozumieć fenomen brytyjskiego trialu i dowiedzieć się jak to możliwe, że Emma Bristow jest królową tej subtelnej dyscypliny sportu. Żywo interesuje się tym co wyczynia na torze król superbikes – dobry kolega Taia Woffindena – Wyspiarz Irlandczyk Jonathan Rea. Bartosz Smektała wie, że Rea jako jeden z trzech brytyjskich motocyklistów (obok Joey Dunlopa i Carla Fogarty’ego) został odznaczony przez królową Elżbietę II orderem MBE (Member of British Empire). „Smyk” uśmiecha się widząc piekielnie wyluzowanego mistrza świata w juniorskim motocrossie – 17-letniego Australijczyka Bailey Malkiewicza (klasa 125 cc) i nie ukrywa fascynacji osobliwym życzeniem Jasona Andersona (mistrza świata w supercrossie). Anderson chciałby w drugim życiu być Johnem Lennonem… Bartosz co najwyżej chciałby przez chwilę stanąć obok dumy Italii – Valentino Rossiego. Co godne podkreślenia: „Smyk” ma poczucie humoru. Jego dziewczyna Olimpia również. Trzeba miłować angielski, abstrakcyjny humor, żeby podczas sesji autografowej w luksusowym hotelu Andorra Park podejść pod nos Marca Marqueza – 26-letniego geniusza Moto GP i poprosić go o wspólną fotkę mając założoną koszulkę Vale… Kapelusze z głów przed indywidualnym mistrzem świata juniorów, o którym branżowa prasa brytyjska napisała po turnieju w Pardubicach: „Smektacular!”… Zaiste, to wyborna gra słów…

 

- Mawiają w Lesznie i w okolicach, że Leigh Scott Adams wreszcie doczekał się wiernej kopii. Twój styl i twoja sylwetka na motocyklu jako żywo przypominają australijskiego mistrza. Gdy byłeś młodym chłopakiem, to podglądałeś „Lejka” Adamsa?

 

- Szczerze mówiąc, kiedy przychodziłem do szkółki żużlowej, to Leigh Adams już nie ścigał się na torze. Nigdy nie miałem okazji, żeby „liznąć” kangura. Nawet nie miałem szansy, żeby zobaczyć jak Leigh przechodzi z szatni do warsztatu czy wysiada z busa, a co dopiero jak puszcza sprzęgło... Nie da się ukryć, że obejrzałem kilka wyścigów „Lejka” na youtube.com. Nie trzeba tej sylwetki przedstawiać. Tym bardziej w Lesznie, gdzie każdy wie kto to jest Leigh Adams.

 

- Prawdziwie byczy rider…

 

- Tak… Byczy rider. I tuż obok Romana Jankowskiego jest ikoną naszego klubu. Parę razy usłyszałem, że gdzieś w zarysie przypominam Australijczyka i jeżdżę jak Leigh Adams. Sam nie wiem jak traktować te porównania... Oddaję tytuł indywidualnego mistrza świata juniorów, żeby być takim zawodnikiem jakim był Leigh Adams.

 

- Miło, że wysoko zawieszasz sobie poprzeczkę, bo Leigh Adams był dziesięć razy indywidualnym mistrzem Australii. Gdybyś chciał zostać 10 razy indywidualnym mistrzem Polski, to Tomasz Gollob musiałby oddać koronę.

 

- Tak. W Polsce żużel stoi na bardzo wysokim poziomie i na pewno będzie bardzo trudno kiedykolwiek pobić ten rekord. Co nie oznacza, że jest to niemożliwe, bo wszystko jest możliwe w sporcie. Chciałbym być takim żużlowcem jak Leigh Adams. Sympatyczny gość, bardzo elegancki na torze.

 

- Wzór dla młodzieży…

 

- Sympatyczny gość, a ja uważam, że też jestem pogodnym człowiekiem.

 

- Adams z Crumpem potrafili się cudownie nakręcać. Jason osiągnął więcej niż Leigh, gdyż trzykrotnie zdobywał złoty medal indywidualnych mistrzostw świata. W wymiarze leszczyńskim też istnieje pozytywna konkurencja w zespole. Ty i Dominik Kubera poprzez rywalizację podnosicie swoje umiejętności. Każdy z was pragnie wyżej zawiesić poprzeczkę wymagań, czyż nie tak?

 

- Myślę, że nigdy sobie tego nie powiemy wprost, aczkolwiek tak musi być. Warto zadać sobie pytanie czy gdyby tej rywalizacji nie było, czy wówczas Unia Leszno miałaby najlepszych juniorów w Polsce? Jeden drugiego napędza i to jest właśnie fajne. Wiadomo, że odbywa się to na takim poziomie gdzie nikt nikomu nie robi krzywdy.

 

- Nikt nikomu nie wchodzi w paradę?

 

- Na zasadzie: ścigamy się. Ok, ty jesteś dzisiaj lepszy, jutro ja będę lepszy od ciebie. To jest bardzo istotne. Tym bardziej, że Dominik, tak jak ja jest fajnym gościem.

 

- I co więcej: Dominik Kubera ma w zespole zalążek Leigh Adamsa, bo posiada w teamie „Mario” – Mariusza Szmandę, który przez lata pracował na wysokim poziomie jako mechanik Australijczyka.

 

- Zgadza się. Można zatem powiedzieć, że juniorzy Unii Leszno gdzieś tam podpatrują Leigh Adamsa...

 

Leigh Adams - legenda Unii Leszno (fot. PAP)

 

- Obecność na międzynarodowej gali w znakomitym towarzystwie mistrzów świata pozwala bardziej docenić wysiłek tych, którzy uruchomili w tobie żyłkę człowieka eksplorującego glob. Dziękujesz rodzicom jeszcze bardziej za to, że zakręcili ciebie wokół speedwaya? Dla takich chwil jak grudniowy weekend w Andorze warto w pocie czoła pracować przez 15 lat?

 

- Zdecydowanie tak. Wiadomo, że w tym momencie kariery, w którym jestem teraz, bez sponsorów, których mam i bez dobrego klubu, w którym jeżdżę, byłoby bardzo ciężko. A prawda jest taka, że ktoś musiał to zapoczątkować. I mówię to z całego serca, że gdyby nie rodzice, to w czterech literach bym był, a nie w Andorze. Bo to oni stworzyli fundamenty mojej kariery. Rodzice kupili mi pierwszy motocykl, na którym ja mogłem zacząć jeździć, próbować swoich sił…

 

- Była „osiemdziesiątka” na dzień dobry?

 

- Nie. Jeździłem od razu na „pięćsetce”. Mój tata jeździł amatorsko. I w końcu nadszedł taki moment… Z tatą się o to delikatnie spieram. Mówię: pamiętam, że kupiłeś mi motocykl i dzięki temu ja mogłem spróbować swoich sił. A mój tata ma wersję, że on mi spróbował dać się przejechać na swoim motocyklu.

 

- I teraz bądź mądry… Która wersja jest prawdziwa?

 

- Właśnie. Która wersja jest prawdziwa? Zasadne pytanie. Tak naprawdę to przecież nie było tak dawno temu, żeby o tym zapomnieć. Pamiętam, że dostałem swoją szansę, bo tata odłożone pieniądze zainwestował w motocykl dla mnie.

 

- Kupił nowy motocykl dla ciebie?

 

- No, nowy to on nie był… Używany. Za mniejsze pieniążki go udało się nabyć. Wiadomo jak to jest z używanymi motocyklami. Tata usilnie forsuje wersję, że on mi dał się przejechać na swoim sprzęcie. Ale, nieważne… W każdym razie spróbowałem swoich sił. Nie ukrywam, że to fajnie wyszło. Szczerze mówiąc, byłem zaskoczony, że od razu załapałem w czym rzecz. Wcześniej próbowałem swoich sił na crossie. Wiadomo, motocross to jest całkiem inna bajka, ale jeździłem na crossie bawiąc się w żużel. Gdy wsiadłem na motocykl żużlowy, od razu go wyłamałem, a nie wszyscy adepci speedwaya to potrafią… Myślę, że sporo w tym zasługi, że wcześniej trenowałem co prawda na innych motorach, ale cały czas przebywałem na wirażu… A między mną a tatą była taka mała, nie mogę tego nazwać spięciem, nie mogę tego nazwać awanturą...

 

- Różnica zdań…

 

- Tak, różnica zdań między mną a tatą, ale myślę, że to jest potrzebne. Mam bardzo miłą rodzinę. Złego słowa na rodzinę nie mogę powiedzieć. Tym bardziej, że kapitalnie mnie dopingują. Pamiętam o tym, że rodzice zainwestowali jakieś pieniądze, poświęcili swój czas i mnóstwo energii po to, żebym ja po prostu mógł zacząć jeździć na żużlu.

 

- Podczas FIM Awards w Andorra la Vella, twój kolega po fachu, trzykrotny indywidualny mistrz świata – Tai Woffinden – wyznał mi, że w domu przestrzega żelaznej reguły: z żoną nie rozmawia o żużlu. Jego tata, były żużlowiec, Rob Woffinden nie żyje…

 

- Tak, wiem.

 

- Woffy przestrzega świętej zasady: w domu nie toczy konwersacji o żużlu. W domu Bartosza Smektały przewija się temat żużla?

 

- Nie. Jest czas kiedy rozmawiamy o rybkach i o akwarium, ale jest też czas kiedy rozmawiamy o speedwayu. Jestem bardzo zaangażowany w to, co robię. Nie widzę świata poza speedwayem i gdybym kiedykolwiek musiał, oczywiście odstukać w niemalowane, przestać jeździć, to chciałbym zostać w tym sporcie, bo obcowanie z żużlem sprawia mi przyjemność.

 

- A zatem speedway jest pasją w najczystszej postaci.

 

- Tak. Nawet kiedy nie muszę myśleć o żużlu, to i tak o nim myślę. Gdy kładę się do łóżka, to myślę o speedwayu. Mimo to uważam, że wszystko funkcjonuje na zdrowym poziomie. Umiem rozgraniczyć pomiędzy sportem a zwyczajnym życiem. Mam czystą głowę, bo rodzina prezentuje bardzo wysoki poziom. Najbliżsi bardzo cieszą się z sukcesów i wspierają mnie kiedy zdarzają się porażki. I to jest najważniejsze.

 

- Jest sporo pasji, dużo rodzinnego ciepła, proporcje pomiędzy życiem zawodowym a osobistym są wyważone. Skąd w takim razie wzięło się twoje zamiłowanie do dłubaniny w warsztacie? Wciąż czegoś szukasz, jesteś kreatywny. Ktoś w domu jest precyzyjny i pedantyczny w dziedzinie mechaniki czy to ty wnosisz nową jakość?

 

- Mój tata jest bardzo dobrym mechanikiem samochodowym.

 

- To wiele wyjaśnia…

 

- Wiadomo, że tata jest najlepszym mechanikiem. Jeżeli kiedykolwiek pojawia się temat problemu z samochodem, to wiem do kogo uderzyć: do taty. Moja mama jest pedantyczna w domu. Myślę, że połączenie pedantycznej mamy i taty, najlepszego mechanika samochodowego, przyniosło taki efekt. Tata z niczego potrafi zrobić coś. Naprawia, a nie wymienia. To jest bardzo ważne.

 

- Złota rączka.

 

- I myślę, że z tego splotu wynika fakt, że ja jestem pedantyczny w warsztacie. Moi mechanicy na pewno nie mają ze mną lekko.

 

- Bo wymagasz perfekcji?

 

- Bo wymagam perfekcji. Jeśli chodzi o motocykle, to mam prawdziwego hopla na ich punkcie. Jeżeli w tym motorze śrubka jest srebrna, to w tym drugim, trzecim czy czwartym też musi być srebrna. Uważam, że to nie jest wada, tylko zaleta. Lubię mieć wszystko uporządkowane. W szwedzkiej Elitserien jeżdżę w jednym klubie z Nickim Pedersenem (Vastervik) i nie ukrywam, że jeśli chodzi o tą sterylność, rozlokowanie sprzętu i narzędzi oraz plan działania w parkingu, to Duńczyk jest dla mnie mistrzem świata. Wzorem godnym naśladowania.

 

- A potrafisz sobie wyobrazić, że kiedykolwiek zabraknie ci motywacji do ścigania? Rozważasz takowy scenariusz?

 

- Szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie tego. Tym bardziej, że każdą wolną chwilę poświęcam na żużel. Nawet jak nie muszę… Zawożę moją dziewczynę do stajni, a w wolnej chwili jadę na warsztat.

 

- Uczynny chłopak z ciebie. Pomagasz w stajni swojej dziewczynie – Olimpii?

 

- Tak. Oczywiście, że pomagam, jeżeli tylko jestem potrzebny w stajni. Warto podkreślić, że moja dziewczyna jest bardzo samodzielna i bardzo zaradna. Patrząc na to ile ma pracy… Praktycznie jest sama w stajni, nie korzysta z żadnego pomocnika. Jestem pełen podziwu dla niej. A wracając do wątku… Zostawiam moją dziewczynę w stajni i jadę na warsztat, żeby posiedzieć i pomyśleć co by tu można w motocyklach zmienić na lepsze. Taki po prostu jestem i uważam, że…

 

- … Samotność i cisza potrafią cię pobudzić do kreatywności?

 

- Myślę, że tak. Lubię to, co robię, lubię moje motocykle. Czasami wchodzę sobie na warsztat, robię sobie kawę, siadam na krześle, patrzę na moje motocykle i tak się zastanawiam co by jeszcze można …zmienić w tych motocyklach, żeby ładniej wyglądały, żeby były szybsze, cokolwiek…

 

- Żużel to nie jest maraton. To sprint. Bieg na 100 metrów. Gdyby można było porównać te specjalizacje, to bieżnia lekkoatletyczna chyba najlepiej oddaje czar speedwaya. Bartosz Smektała nakręca się muzyką tak jak ludzie z freestyle motocrossu, którzy mają założone słuchawki i słuchają ulubionych numerów, żeby się napędzić przed najazdem na rampę czy muzyka zabiera niepotrzebnie energię, a energię trzeba magazynować, żeby być świetnym na starcie?

 

- Szczerze mówiąc: im więcej luzu, tym żużel lepiej wygląda. Przynajmniej w moim przypadku. Bardzo często słucham muzyki. Różnej. Nie jestem przywiązany do jednego gatunku. Mogę słuchać rapu, disco polo, hip hopu czy rocka. Ot, cokolwiek może brzmieć... Mam kilka swoich wybranych kawałków i faktycznie w zeszłym sezonie w trakcie zawodów sobie włączyłem nutę, żeby się lepiej zmotywować. Chociaż tej motywacji oczywiście nie brakuje, bo wiem po co przyjeżdżam na zawody, wiem, że mam robić swoje itd. Niemniej jednak, fajnie sobie czasem posłuchać muzyki, żeby się skoncentrować na ściganiu.

 

- Nie przeczę, że to co mi imponuje u ciebie i świadczy o klasie, to sprytny plan działania. Po ciężkim sezonie, w którym zdobywasz tytuł indywidualnego mistrza świata juniorów, jedziesz najpierw na wakacje. Nie zaprzątasz sobie głowy tym czego potrzebujesz w warsztacie i który tuner ma ci szykować fury na nowy sezon, tylko skupiasz się na odpoczynku. Wypad do Kenii to był twój pomysł, twojej dziewczyny czy wspólnie wpadliście na to, aby wyskoczyć do Afryki?

 

- Oczywiście, że wspólny. Obiecałem sobie, że w tym roku lecę na wakacje i po raz pierwszy po 10 latach pojechałem, aby odpocząć. To było dla mnie coś nowego… Ale spokojnie… I tak myślałem o sporcie, bo taki po prostu jestem. Wiadomo, troszkę rzadziej myślałem o speedwayu niż zazwyczaj.

 

- Stuprocentowy profesjonalista…

 

- Przede wszystkim nie przesiadywałem w warsztacie, bo nie mogłem…

 

- Dla odmiany przesiadywałeś na słoniu?

 

- Tak, na słoniu. Ewentualnie na żyrafie (śmiech). Do czego zmierzam… Kiedyś gdzieś przeczytałem, że żeby być znakomitym żużlowcem, to trzeba jeść żużel i srać żużlem.

 

- To słynna sentencja Tony’ego Rickardssona…

 

- Proszę, sam mistrz Tony Rickardsson to powiedział. I faktycznie w moim przypadku ta reguła sprawdza się w 100%.

 

- Speedway przez 24 godziny na dobę.

 

- Liga szwedzka pochłania bardzo dużo czasu i energii, ale jest jak najbardziej na plus dla zawodnika. Tym bardziej dla tak młodego zawodnika jak ja.

 

- Logiczne, młodzież potrzebuje częstych startów.

 

- W trakcie sezonu oddałem motocykle tylko i wyłącznie pod opiekę moich mechaników. A mechaników mam z najwyższej półki... Wszystko wykonują na bardzo wysokim poziomie, dlatego nie martwię się o sprzęt. Jednak nawet posiadając tak zaufanych majstrów… Sorry, ale taką mam już naturę, że gdy mam więcej czasu, to próbuję im się wtrynić z moimi pomysłami odnośnie sprzętu, bo to po prostu sprawia mi przyjemność. I niestety, ale Tomek, Bartek czy mój tata, muszą to zaakceptować i zrozumieć.

 

- Gala FIM Awards w Andorra la Vella była wyjątkowym przeżyciem. Odwiedziłeś muzeum Jorge Lorenzo. Oglądałeś kombinezony mistrzów świata Formuły 1. Dowiedziałeś się, że John Surtees był mistrzem świata jednośladów, ale sięgnął też po tytuł w F1 jako kierowca Ferrari. Czy dla ciebie taka wizyta to spełnienie marzeń i poszerzanie horyzontów? Nie zasypiasz spokojnie gdy osiągniesz pewien pułap. Zdobywając medal stajesz się jeszcze bardziej głodny sukcesów. Byłeś na światowej gali, spotkałeś ikony kobiecego motocyklizmu, fenomenalne mistrzynie trialu i motocrossu: Emmę Bristow i Kiarę Fontanesi. Czy wizyta w Andorze to kolejny krok w kierunku tego, aby być jeszcze lepszym w tym, co robisz?

 

- Z pewnością tak. Niestety, żużel na świecie nie jest aż tak znany jak motocross czy Moto GP. Moto GP to wiadomo – nr 1 na świecie wśród dyscyplin motocyklowych. Moim idolem jest Valentino Rossi, bo chociaż nie interesuję się Moto GP, to od najmłodszych lat, przez cały czas Valentino Rossi gdzieś się przewijał. Być może dlatego, że Vale był tyle razy mistrzem świata… (Rossi ma 9 tytułów w kolekcji) Innego motocyklisty nie znałem. Na pytanie: kto jeździ w Moto GP, od razu odpowiadałem: Valentino Rossi. Poza tym, mój kevlar jest teraz bardzo zbliżony do Valentino. Do kolorystyki Doctora. Jestem jego fanem, chociaż nie śledzę wszystkich zawodów z cyklu Moto GP. A gdybym tylko mógł, to od razu bym podszedł do Valentino, żeby sobie zrobić z nim zdjęcie.

 

Valentino Rossi (fot. PAP)

 

- Jeździsz konno?

 

- Nie. Każdy z nas, żużlowców, zna swoje limity. Podam prosty przykład. Moja dziewczyna jeździ konno. Spróbowałem tego chleba… Posadziła mnie na konia po jednym z treningów. To nie dla mnie. Bałem się i gdy na niego wsiadłem, to od razu chciałem zsiąść. Nie boję się jeździć na żużlu i jazda na motorze sprawia mi przyjemność. Oczywiście, że lubię oglądać moją dziewczynę podczas zawodów, bo wiem, że to jest jej pasja, ale hippika to nie jest zajęcie dla mnie. Jeżdżę crossem, ale nie jeżdżę zawodowo. Jeżdżę amatorsko. W skali 0-10, nie potrafię określić na jakim poziomie jeżdżę na motocrossie. Być może jest to poziom zero, ale jeżdżę po to, aby przygotowywać się do sezonu żużlowego. Moim życiem i chlebem jest speedway. Tego się trzymajmy. Oprócz tego jeżdżę samochodem, ale po polskich drogach. Każdy niech robi swoje. Bartek Smektała jeździ na żużlu, Tomasz Lorek zna się na sporcie i komentuje jak mistrz świata. Moja dziewczyna

Olimpia jeździ konno i dla mnie jest mistrzynią świata. Marc Marquez jest mistrzem świata w Moto GP, bo ma wrodzony talent. 

 

- A Emma Bristow skacze na motocyklu trialowym jak kozica i nikt jej w tym fachu nie dorówna.

 

- Tak jest. Oczywiście, że trzeba próbować. Jeśli ktoś ma ochotę, dlaczego nie, trzeba próbować, ale…

 

- Wierzysz w tą przypowieść biblijną, która opowiada o tym, że każdy w kołysce otrzymuje talent i ważne, żeby go nie zakopać pod ziemią, tylko istotne jest to, aby ten talent rozwijać?

 

- Tak, tylko pytanie kto ten talent dostaje? Myślę, że można urodzić się z talentem w kołysce, ale sukces można też wypracować. Aby być mistrzem, potrzeba sporych nakładów pracy. Myślę, że czasami praca jest ważniejsza od talentu.

 

- Tylko dwóch żużlowców dokonało niebywałej sztuki sięgając rok po roku po złote medale IMŚJ: Emil Sajfutdinow (2007 i 2008) i Darcy Ward (2009 i 2010)… Ostrzysz sobie ząbki na rundy finałowe w Lublinie, Gustrow i Pardubicach?

 

- Tak, to prawda, że jedynie Emil i Darcy obronili tytuł najlepszego juniora na świecie… Tym bardziej zależy mi na złotym medalu IMŚJ w sezonie 2019. Przecież nigdy więcej już nie będę mógł wystartować w indywidualnych mistrzostwach świata juniorów. Potem będę już stary (śmiech). A zatem dopóki można, to trzeba korzystać z okazji, a co będzie dalej… Zobaczymy.

 

- Życzę Tobie, abyś za rok odwiedził Monte Carlo z okazji FIM Awards. Obyś znów rozsmakował się w przeróżnych odcieniach sportu motocyklowego.

 

- Oczywiście będziemy się starać, ale to tylko i wyłącznie sport.

 

Emil i Darcy mogą poszczycić się dubletem w indywidualnych mistrzostwach świata juniorów, ale podwójnego złota w kategorii do lat 21 nie zdobył jeszcze żaden polski żużlowiec… Na odpowiedź czy „Smykowi” uda się założyć podwójną koronę musimy poczekać do finałowej rundy w czeskich Pardubicach, która odbędzie się 4 października. Do tego czasu miejscowy kelner na klubowym stadionie Zlatej Prilby Pardubice zdąży wyprodukować tonę smażonego sera z frytkami oraz tatarską omaćką i 800 razy opowie o tym jak odlewał kask ze złota dla Jirziego Stancla…

Tomasz Lorek, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze

Przeczytaj koniecznie