Liverpool jest wielki, ale dlaczego Barcelona aż tak zgłupiała?

Piłka nożna

Przed tygodniem napisałem, że Barcelona z takim Leo Messim nie miała prawa roztrwonić trzybramkowej zaliczki z Camp Nou. A jednak... Okazuje się, że jakiekolwiek twarde tezy dotyczące szans awansu stawiane w połowie drogi akurat w obecnym sezonie są przesadnym ryzykiem. Liverpool bijący wielką Barcelonę 4:0 to jeden z najważniejszych meczów w historii klubowej piłki, który będzie opiewany przez długie lata.

Dzięki takiej dramaturgii, takim zwrotom akcji możliwym w ciągu kilku dni te rozgrywki są tak nieprzewidywalne, tak ujmujące i jednocześnie piękne, że właśnie teraz w trakcie sezonu 2018/2019 na dobre wróciła wiara w romantyczny futbol.
 
I co z tego, że są wielkie pieniądze, strefy wpływów, interesy stacji telewizyjnych, cały przemysł nastawiony na produkcję widowisk z teoretycznie z grubsza ustalonym scenariuszem? Były już lata, w których Liga Mistrzów, czyli najbardziej komercyjny piłkarski projekt na świecie, wykazywała zmęczenie materiału, zbyt wiele było oczywistości, zbyt wyrachowane były postawy poszczególnych jej uczestników. Kiszono się we własnym sosie. Jesteśmy właśnie świadkami zaprzeczania temu wszystkiemu. Okazuje się w tych ramach, w tej złotej klatce jest miejsce na wszystko co jest istotą piłki i sportu w ogóle.
 
O tym jak niesamowity był tego wieczoru Liverpool, jak potrafił zmartwychwstać, jak udało mu się to zrobić mimo braku dwóch trzecich formacji ataku mówią i piszą wszyscy. Wydarzenie rozpatruje się to w kategorii cudu (przecież zdobywca dwóch kluczowych goli Georginio Wijnaldum pewnie nie wszedłby na boisko, gdyby nie kontuzja Andrew Robertsona), geniuszu trenera Juergena Kloppa, który z umiejętności wynoszenia wcale nie najlepszych graczy na najwyższy poziom uczynił swój najważniejszy oręż. Zachwycamy się jego zdolnością dotarcia do piłkarzy, wizją, trenerskim nosem do przeprowadzania zmian, najlepszym na świecie przygotowaniem fizycznym. Odnosimy się do bogatej historii „The Reds”, całej tej niesamowitości klubu jako takiego i walki do samego końca (choćby wygrany finał Ligi Mistrzów 2005, kiedy do przerwy też Liverpool przegrywał 0:3) czy niesamowitej więzi z kibicami, która jest wpisana w jego DNA.
 
Dziś wywyższamy Liverpool, stawiamy pomnik, choć przecież jeszcze nie został w tym sezonie ani mistrzem Anglii ani Ligi Mistrzów nie wygrał. Nie ma w tym jednak żadnej przesady, to moment piłkarskiego uniesienia, który nie zdarza się codziennie. O to właśnie przecież w całej tej zabawie chodzi, dlatego futbol generuje aż takie emocje. Dzięki temu dorośli ludzie potrafią się cieszyć i zachowywać jak dzieci. Po to jest ta rozrywka.
 
Z drugiej strony, już bardziej na chłodno warto chyba zadać sobie pytanie co z drugą stroną. Co się stało z Barceloną, jak można było się aż tak skompromitować? Jak może taka drużyna z najlepszym piłkarzem świata na czele aż tak zgłupieć?
 
Bo to, co zrobiła Barca przy czwartym straconym golu nie zdarza się nawet w rywalizacji osiedlowej, kiedy ulica gra na ulicę. Jeszcze tydzień temu wydawało się, że trener Dumy Katalonii Ernesto Valverde jest wybitnym strategiem i szkoleniowcem skrojonym na Barcelonę, a sam Leo Messi nie tylko piłkarskim bogiem, ale wreszcie też dojrzałym prawdziwym kapitanem, zdolnym do niesienia odpowiedzialności za drużynę i brania spraw w swoje ręce w najtrudniejszym momencie. Zaraz po meczu na Anfield blady jak ściana Valverde jawił się jako nieudacznik, który źle dobrał skład i nie potrafił go zmotywować, a Messi chwilowo przestał być już taki boski (miał swoje szanse, aby strzelić choćby jednego gola i przesądzić sprawę awansu Barcy).
 
Nic lepszego dla uatrakcyjnienia piłki nożnej nie byliby w stanie wymyślić najwięksi spece od reklamy.
Cezary Kowalski, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie