Pindera: Nokauty jak marzenie

Sporty walki
Pindera: Nokauty jak marzenie
fot. Polsat Sport

Andrew Cancio zrobił to raz jeszcze. Znów znokautował Portorykańczyka Alberta Machado i obronił tytuł mistrza świata organizacji WBA w wadze superpiórkowej.

30-letni Amerykanin meksykańskiego pochodzenia dotrzymał słowa nie dając byłemu czempionowi żadnych szans. Rewanż w kalifornijskim Indio trwał krótko, w trzeciej rundzie "mistrz na pół etatu", jak określił sam siebie Cancio, wystrzelił lewym hakiem na wątrobę, który zadziałał jak bomba z opóźnionym zapłonem.

 

Ciekawe, czy podobnie jak po pierwszej wygranej z Machado, czempion wagi superpiórkowej szybko pójdzie do pracy. Jest technikiem w firmie gazowniczej, często własnoręcznie, z ciężkim młotem pneumatycznym w rękach uczestniczy w akcjach naprawczych.

 

Honorarium za ten pojedynek nie powala na kolana, zaledwie 125 tysięcy dolarów minus podatek i wszystkie koszty dla Cancio, który ma nadzieję, że wkrótce się do zmieni i zacznie zarabiać godziwe pieniądze.

 

Wygranej Cancio można się było spodziewać, choć nie brakowało głosów, że mimo porażki w pierwszej walce, faworytem jest Machado. Tyle że już pod koniec drugiej rundy, po kilku mocnych ciosach Kalifornijczyka, wyglądał jak przekłuty balon. Gasł w oczach, ten cios na wątrobę odebrał mu resztki bokserskiego życia.

 

Myślę, że 28-letni, leworęczny Machado powinien zmienić kategorię, jest wysoki (178 cm) jak na wagę superpiórkową i zapewne zbija sporo kilogramów. Być może jest to ostatnia szansa, by uratował karierę, która wcześniej przebiegała tak efektownie. A Cancio z pewnością może liczyć na ciekawe propozycje. W tej wadze królem jest Meksykanin Miguel Berchelt, mistrz WBC. Superczempionem WBA jest Amerykanin Gervonta Davis, Cancio jest mistrzem regularnym tej organizacji. Pasy IBF i WBO należą do Tevina Farmera i kolejnego Amerykanina Jamela Herringa z Ohio, który 25 maja pokonał na Florydzie broniącego tytułu Japończyka Masayuki Ito. Być może Andrew Cancio dostanie kiedyś szansę i zmierzy się z jednym z nich.

 

Tak naprawdę jednak nokaut jak marzenie przytrafił się tam w innej mistrzowskiej walce. Portorykańczyk Angelo Acosta bronił pasa WBA w wadze junior muszej i choć w pierwszej fazie leżał na deskach w starciu z Meksykaninem Elwinem Soto, to w dalszej fazie radził sobie doskonale. Komentując ten pojedynek z Grzegorzem Proksą, gdy zbliżał się do końca, powiedziałem nawet że tym razem Acosta wygra chyba na punkty. Wcześniej wszystkie walki wygrywał przed czasem, miał na koncie 20 nokautów i jedną porażkę (punktową) z Japończykiem Kosei Tanaką, dwa lata temu.

 

Ale Soto noszący przydomek La Pulga (Pchła) nie dawał za wygraną, tym bardziej jego sekundanci. Acosta musiał wiedzieć, że ma kolejną wygraną w kieszeni, w ostatniej, 12 rundzie mógł już nic nie robić. I Soto w jednej chwili wszystko zmienił. Najpierw trafił lewym sierpowym na szczękę, poprawił serią i sędzia ringowy Thomas Taylor przerwał walkę. Acosta był zdruzgotany, nie dopuszczał, że taki scenariusz jest możliwy.

 

To był prawdziwy nokaut marzeń, taki o którym się śni wychodząc do ringu z niewielkimi szansami na zwycięstwo. A tak właśnie było w Indio. Zdecydowanym faworytem był przecież urzędujący czempion z Portoryko.

 

Teraz czas na rewanż, sprzeda się dobrze.

Janusz Pindera, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze

Przeczytaj koniecznie