Iwanow: Z kim do Europy, jeśli mocniejsza od nas jest już nawet liga łotewska?

Piłka nożna

Gdy rok temu polskie kluby żegnały się z Europą w połowie sierpnia myślałem, że gorzej być nie może. Zaczynał się kolejny wakacyjny turnus, a Legia (blamaż z Dudelange), Jagiellonia („honorowe” porażki z Ghent) i Lech (bez szans z Genk) już mogły „skoncentrować” się na … Ekstraklasie. Górnik Zabrze „wypisał” się z Europy jeszcze szybciej. W drugiej rundzie za burtę wyrzucił go słowacki Trenczyn. Wynik dwumeczu; 5-1, nie wymaga komentarza. Jak się jednak okazało, może być jeszcze gorzej!

Rok temu mieliśmy jednak „aż” trzy zespoły w trzeciej rundzie kwalifikacji. I duże szansę na występ choć jednej w czwartej, skoro mistrz Polski, dzięki rankingowi znów miał mało wyboistą drogę: wpadł na półamatorów z Luksemburga. Dalsza historia jest dobrze znana. Dziś półmetek europejskich eliminacji przeszła już tylko jedna drużyna.

 

Ta sama Legia, znów mająca najsłabszego przeciwnika i znów fatalnie grająca. Czekający w kolejnej fazie grecki Atromitos, który – nomen omen – dwa razy pokonał Dunajską Stredę, a zatem ekipę która wcześniej zakończyła pucharową przygodę Cracovii Michała Probierza – jest absolutnie do przejścia. Ale to samo mówią pewnie o warszawskim zespole w Atenach.

 

Najbardziej szkoda oczywiście Lechii Gdańsk, pamiętając oczywiście, że miała najtrudniejszego przeciwnika. Ale podobnie jak Piast i zespół Piotra Stokowca kompletnie zawalił pierwsze spotkanie u siebie. Należało wygrać wyżej niż 2:1, a wtedy w Kopenhadze nie byłaby potrzebna dogrywka. Gdyby nie kuriozalny samobój Urosza Koruna w Gliwicach, ustalający wynik na 3:2, Riga FC u siebie nie miała by czego szukać. A tak Słoweniec dał życie Łotyszom. A ich – nie wiedzieć czemu – rezerwowy napastnik Kamil Biliński, tak jak kiedyś w barwach Żalgirisu Wilno, przyczynił się do kompromitacji Lecha Poznań, tak teraz – i to dosłownie – przyłożył nogę do klęski gliwiczan.

 

I tu kilka słów komentarza. Pomijam już niezrozumiały ruch ze sprzedażą Joela Valenci między meczami w europejskich pucharach. To doprawdy majstersztyk. Ale i bez niego Piast musiał sobie poradzić. Ale zajrzyjmy głębiej. Siła ataku oparta ma być na barkach Piotra Parzyszka, który w klasyfikacji strzelców ubiegłego sezonu uplasował się na początku … trzeciej dziesiątki.

 

Jego zmiennikiem przy kontuzji Aquino ma być ściągnięty z rezerw Norymbergi Dominik Steczyk, który na mistrzostwach świata U20 potrafił postraszyć jedynie obrońców z Tahiti. Drużynę ratować miał Aleksander Jagiełło, który w lidze ostatnio grał 9 lutego, a potem rzadko dana mu była nawet meczowa „18-ka”. Przykro to skonstatować, ale wczoraj wyglądało na to, że mistrz Łotwy ma zdecydowanie mocniejszą ławkę niż mistrz Polski.

 

Na plac weszli trzej piłkarze mający przeszłość w polskiej Ekstraklasie – Biliński (gol), Dennis Rakels (asysta) oraz Olegs Laizans i załatwili temat. Kończę, bo nie chciałbym dojść do wniosku, że od naszej przepłaconej ligi silniejsza jest już także ekstraklasa (?) łotewska.

Bożydar Iwanow, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze

Przeczytaj koniecznie