Kowalski: Słoweńcy wygrali, bo mieli na ławce lepszego stratega
Gdyby dziś podsumować wszystkie mecze w nowym rozdaniu reprezentacji po kompromitacji na mundialu w Rosji, to na uwagę i próbę postawienia tezy, że coś drgnęło zasłużyły dwa. Pierwszy pod wodzą Jerzego Brzęczka w Włochami na wyjeździe i przedostatni z Izraelem w Warszawie w eliminacjach.
Wszystkie pozostałe, włącznie z tym piątkowym ze Słowenią, były mniej więcej takie same. Różniły się jedynie wynikami. Wciąż jest mnóstwo niedoróbek i mankamentów, wciąż drepczemy w miejscu, wciąż nie ma wielkich nadziei, że podczas przyszłorocznych mistrzostw Europy spiszemy się lepiej niż w ostatnim wielkim turnieju.
Ilicić wystarczył
Zakładam, że weźmiemy w nim udział, bo mimo porażki w Ljubljanie, musiałaby nastąpić jakaś katastrofa, gdybyśmy na niego się nie zakwalifikowali. Po pięciu spotkaniach mamy dwanaście punktów, tylko dwa stracone gole. Czy ktokolwiek pamięta lepszy start w eliminacjach? W futbolu istotne jest jednak ostatnie wrażenie, a te nie jest najlepsze. Oceniając bardzo delikatnie.
Po pierwszych dwudziestu minutach kompletnie się na to nie zanosiło. Nie stwarzaliśmy sytuacji, ale graliśmy odważnie, na połowie przeciwnika, dosyć dynamicznie i szybko. Przestraszeni gospodarze wybijali piłki po autach, wydawało się, że drużyna zaczyna się rozkręcać. Straciliśmy jednak gola po błędach w ustawieniu przy rzucie rożnym i… koniec. Śmiem twierdzić, że różnicę w tym momencie zrobił trener Słoweńców Matjaż Kek. Zobaczył, że nasze gwiazdy mają do siebie to, że często spadają i idealnie ustawił swój zespół pod rywala, wykorzystując jego słabości. Większość piłek do magika Josipa Ilicica, jedynego, który potrafił robić różnicę w ekipie, która poza nim imponowała jedynie solidnością, i wystarczyło.
Lewandowskiemu zabrakło kogoś kreatywnego
Nasz trener na wydarzenia boiskowe nie zareagował dlatego skończyło się dotkliwą porażką, wynikającą z kompletnej naszej bezradności w drugiej połowie. Wydaje się, że największym problemem jego drużyny był środek pomocy, który wciąż jest niezdefiniowany. To nie jest przypadek, że nasi dwaj naprawdę dużej klasy napastnicy czyli Robert Lewandowski i Krzysztof Piątek w ogóle nie mieli okazji na gola. Brakowało im kogoś kreatywnego z kim mogliby pograć w bliższym kontakcie, dostać dobre krótkie podanie. Był w drużynie zawodnik, który to potrafi czyli Piotr Zieliński, ale miotał się na prawej stronie, próbował schodzić do środka, wchodził w dryblingi na skrzydle, ale pozbawiony wsparcia (na prawej stronie obrony grał słabszy w ofensywie Tomasz Kędziora), tracił piłkę. Owszem jego gra z boku dobrze wyglądała wcześniej z Izraelem, w swoim klubie Napoli też nie jest ustawiany centralnie na środku, ale tutaj potrzeba chwili była taka, aby dać jednak wsparcie Lewandowskiemu. Gdyby prześledzić karierę Zielińskiego to można dojść do wniosku, że staje się on ofiarą swojej uniwersalności. Rzucany z miejsca na miejsce przez różnych trenerów. Ale kiedy przed laty w meczu z Danią w Gdańsku jeszcze za czasów Waldemara Fornalika objawił się nam jako zawodnik na pozycję nr 10, tuż za napastnikiem czy napastnikami, wydawało się, że będziemy mieli problem w tej kwestii rozwiązany na lata. I tak to w reprezentacji powinno chyba wyglądać, bo gracza choćby zbliżonego do niego umiejętnościami rozgrywania piłki i kreatywności po prostu nawet nie ma w zasięgu.
Piłkarska kakofonia
Tyle, że po kilku nieudanych meczach, jak choćby podczas mundialu zaczęto stawiać znak równości pomiędzy grą na tej pozycji i byciem liderem. Zieliński z racji predyspozycji charakterologicznych liderem nigdy nie będzie, ale to nie oznacza, że musi być przesuwany. Ktoś powinien na niego wreszcie postawić w tym jedynym miejscu na boisku i być konsekwentnym. Ustawianie go na skrzydle, a w środku dwóch defensywnych pomocników (Grzegorz Krychowiak, Mateusz Klich), nie potrafiących czy to z piłką przy nodze czy podaniami rozrywać obrony przeciwnika, powoduje piłkarską kakofonię. Ciekawy był debiut Krystiana Bielika, który zmienił Klicha i w ciągu kilku minut zrobił więcej niż jego poprzednik. I chyba trzeba żałować, że nie dostał szansy gry od początku.
Zieliński na środku przy dwóch defensywnych pomocnikach musi oznaczać, że… znów zagralibyśmy na jednego napastnika. Ale co z tego? Czy gra na dwóch to ma być jakiś dogmat? Trzeba być elastycznym, reagować w zależności od potrzeb. Wielokrotnie stawiałem tezę, że jeśli gramy już na dwóch napastników to lepiej będzie się uzupełniała para Lewandowski – Arkadiusz Milik (nie ma go z powodu kontuzji). Piątek porusza się w tych samych sektorach boiska co Lewandowski (głównie w tzw. świetle bramki), wchodzi „Lewemu” w paradę. Kiedy był w wyśmienitej formie, strzelał gole, nie było to aż tak widoczne. Dziś, gdy jest kompletnie bez formy, po prostu przeszkadzał.
Nie wierze, że po analizie Jerzy Brzęczek tego nie wychwyci i w meczu z Austrią znów będzie tyle pomyłek. Jedną z nich jest Bartosz Bereszyński na lewej stronie obrony. Po prostu szkoda nie wykorzystywać go z jego naturalnej prawej, na której gra w klubie. Tam gdzie proponuje mu Brzęczek, gracz Sampdorii Genua zwyczajnie się męczy, traci połowę swojej wartości. Maciej Rybus czy nawet Artur Jędrzejczyk byliby tam bardziej wskazani.
Od selekcjonera oczekujemy odwagi
Tak jak na prawym skrzydle korzystniej niż Zielińskiego lepiej byłoby widzieć prawdziwych skrzydłowych. Nie rozumiem po co wpuszczać na ostatnie chwile weterana Kubę Błaszczykowskiego. Jeśli się wciąż nadaje do gry, to niech gra od początku. Tak długo ile starczy mu sił. Patrząc na historię nikt nie potrafi tak dograć Lewandowskiemu jak on. Do dyspozycji jest też młody Sebastian Szymański, błędem był brak powołania dla Przemysława Frankowskiego.
Przyczepić można się też do duetu środkowych obrońców Michał Pazdan, Jan Bednarek, ale tutaj akurat siła wyższa, zdecydowała kontuzja Kamila Glika. Z nim czy to Bednarek czy Pazdan, wyglądaliby dużo lepiej.
Jednym zdaniem, Brzęczek powinien pomyśleć nad wzbogaceniem repertuaru i środków taktyczno-technicznych, no i reagować. Tu nie ma co się pieścić, robić z grupy śmiechu, grupy śmierci i dorabiać nie wiadomo jakiej ideologii. Oczekujemy od selekcjonera odwagi, w miarę chociaż klarownej wizji, jak ta drużyna ma wyglądać za rok, śmielszych prób wprowadzenia nowych twarzy, młodszych graczy, którzy są do dyspozycji, a nie korzystania wyłącznie z pozornych oczywistości.
Porażką na Słowenii zmniejszyliśmy komfort takich działań i chyba selekcjoner może pluć sobie z tego powodu w brodę. Bo ani nie ma wiedzy, jak spisałaby się kadra, w nieco innej odważniejszej formule, ani nie ma punktów.
WYNIKI I TABELE ELIMINACJI EURO 2020
Przejdź na Polsatsport.pl
Komentarze