Jednodniowe szaleństwo czy wielomiesięczny karnawał? Dwie drogi do tytułu IMŚ

Żużel

6 września 1970 roku. Stadion Olimpijski we Wrocławiu. To tu odbył się po raz pierwszy w Polsce jednodniowy finał Indywidualnych Mistrzostw Świata na żużlu. Triumfował wtedy Nowozelandczyk, Ivan Mauger. Trzy lata później w Chorzowie najlepszy okazał się Jerzy Szczakiel. Na czym polegał czar i magia tej jednodniowej imprezy? Opowiedział o tym fan speedwaya, obieżyświat i wrocławianin z krwi i kości - Marek Biernacki.

Przez wiele dekad cały żużlowy świat poznawał najlepszego jeźdźca globu w jeden dzień. Szereg eliminacji krajowych prowadził do finału światowego, który był świętem speedwaya dla wszystkich koneserów czarnego sportu. Mekką tego sportu był legendarny obiekt Wembley w Londynie.

 

- Pierwszy finał IMŚ odbył się na Wembley w 1936 roku. Wygrał go Australijczyk Lionel van Praag. Przez wiele lat stadion Wembley miał właściwie monopol na finały IMŚ. Trwało to bardzo długo, można powiedzieć, że w nieskończoność (śmiech). Cały świat był już tym zbulwersowany. Dlaczego tylko tam? Przecież jest jeszcze wiele innych krajów? Na kongresie FIM zapadła decyzja, że Polska jest już na tyle mocnym krajem żużlowym, że należy jej taki finał przyznać. Postanowiono, że będzie trójpodział, czyli będzie Anglia, Szwecja i Polska - przypomina Marek Biernacki.

 

I tak oto po latach organizowania żużlowego święta w stolicy Anglii, postanowiono zmienić scenerię, ale z tą samą obsadą aktorską w roli głównej...

 

- W 1970 roku Polska otrzymuje po raz pierwszy w historii finał IMŚ. To, że Ivan Mauger wygrał te zawody, nie było zaskoczeniem dla świata. Dla nas to było wielkie wydarzenie z jeszcze innego powodu. Przyjechali do naszego kraju kibice z Anglii, Szwecji, Danii w swoich kolorowych strojach. W 1973 roku podczas finału IMŚ w Chorzowie, stadion Śląski eksplodował, ponieważ Jerzy Szczakiel został mistrzem świata. Ja byłem jednak kibicem Zenona Plecha i ze stadionu wychodziłem nieco zawiedziony, że zajął "tylko" trzecie miejsce - skwitował Biernacki.

 

Finały organizowane poza "angielskim lotniskiem" jak nazywano piłkarskie boisko na Wembley, nie oznaczało, że najlepsi żużlowcy globu nie mieli okazji tam wrócić.

 

- W 1981 roku finał IMŚ był pamiętny, bo ostatni na Wembley. Pierwszy i ostatni raz przeżyłem ten "Wembley roar", czyli ten "ryk Wembley". Kiedy stadion ryknął, to w uszach były "dzwoneczki". Pierwszy raz przeżyłem coś takiego. Tam narodziła się następna wielka gwiazda - Bruce Penhall ze Stanów Zjednoczonych, który wygrał ten finał w cuglach. Po dwóch tytułach, następnym rok później w Los Angeles, podpisał kontrakt w Hollywood i zaczął grać w serialach takich jak "Słoneczny patrol" - zaznaczył bohater reportażu.

 

Ostatni finał na Wembley to początek lat '80. Z kolei ostatni finał jednodniowy miał miejsce w połowie lat '90. Od tamtej pory w speedwayu nastąpiła nowa era - era Grand Prix.

 

- W 1994 roku w Vojens odbył się ostatni jednodniowy finał IMŚ. Już przed tym finałem zapadła decyzja, że od 1995 roku wchodzi formuła Grand Prix. Były już nawet przydziały, że pierwszy turniej odbędzie się w maju we Wrocławiu. Wówczas Tomasz Gollob był już gwiazdą i wygrał te zawody. No i jesteśmy w 2010 roku, kiedy Gollob zostaje długo wyczekiwanym mistrzem świata - zaznacza Biernacki.

 

Do dnia dzisiejszego żużlowi kibice dzielą się na zwolenników finałów jednodniowych oraz cyklu Grand Prix. Jedni wolą obejrzeć dobry film, poznając jego zakończenie od razu, podczas gdy drudzy preferują dobrej jakości serial rozłożony na kilka odcinków z wielkim finałem. Wszak jedno i drugie ma swoje plusy i minusy.

 

- Ja jestem wychowany na finałach jednodniowych. Co było lepsze? Trudno na to pytanie jednoznacznie odpowiedzieć. Tam mieliśmy jeden wieczór, dwie i pół godziny zawodów i poznawaliśmy mistrza świata. Wielka feta, szło się na drinka i piło się zdrowie nowego króla. Teraz trzeba czekać od maja do października - przyznał wrocławianin.

 

Podział na finały jednodniowe oraz cykl Grand Prix powoduje, że niezwykle ciężko jest wytypować najlepszego żużlowca w historii tego sportu. W tej pierwszej formule dominował Nowozelandczyk, Ivan Mauger, podczas gdy w nowej erze speedwaya konkurencji nie miał Szwed, Tony Rickardsson. Ile tytułów zdobyliby obaj panowie, gdyby zamienili się rolami?

 

- Żużlowcem wszechczasów powinien zostać Tony Rickardsson. Drugi powinien być Ivan Mauger, a trzeci Ove Fundin z pięcioma tytułami IMŚ. Taki ranking moglibyśmy prawdopodobnie zestawić - powiedział Biernacki.

 

Reportaż o finałach IMŚ w załączonym materiale wideo.

Przemysław Nowak, KN, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze

Przeczytaj koniecznie