Pindera: Joshua - Ruiz II przejdzie do historii, ale tylko ze względu na kasę

Sporty walki
Pindera: Joshua - Ruiz II przejdzie do historii, ale tylko ze względu na kasę
Fot. PAP

Waga ciężka zawsze budziła wielkie emocje. Tak jak jej królowie. Przed wojną Jack Dempesy i Joe Louis, później Rocky Marciano, Sonny Liston, Muhammad Ali, aż po dzisiejsze czasy, gdy wciąż nie ma jednego, niepodzielnego władcy tej królewskiej kategorii. A solą tej rywalizacji zawsze były walki rewanżowe. Starcie Joshua - Ruiz Jr. II wpisuje się w 100 letnią tradycję. Choć tym razem wrażenie zrobiły wyłącznie honoraria.

Dla mnie osobiście szczególnie ważne są te, które komentowałem siedząc przy ringu. W takiej właśnie kolejności: rewanżowy pojedynek Riddicka Bowe z Andrzejem Gołotą, w grudniu 1996 roku, Mike’a Tysona z Evanderem Holyfieldem pół roku później i Holyfielda z Michalem Moorerem pod koniec 1997 roku.

 

O drugiej walce Gołoty z Bowe’em napisano i powiedziano już wszystko, mogę więc tylko powtórzyć to co mówiłem wcześniej, i to co już wielokrotnie pisałem: śmierć wisiała wtedy nad ringiem w Atlantic City.

 

Pamiętajmy, że była to pierwsza walka z USA pokazana w polskiej telewizji z miejsca zawodów. Pierwszą w ogóle był pojedynek Dariusza Michalczewskiego z Leeonzerem Barberem, dwa lata wcześniej, z Hamburga, gdzie „Tygrys” sięgnął po pas WBO w wadze mistrzowskiej.

 

W rewanżowej wojnie Gołoty z Bowe’em, podobnie jak w pierwszym starciu rozegranym pięć miesięcy wcześniej w Nowym Jorku, w stawce nie było mistrzowskich pasów, choć „Big Daddy” uchodził wtedy za jednego z najlepszych w wadze ciężkiej, a jego trylogia z Holyfieldem przeszło do historii boksu.

 

Gołota do dziś nie wie, dlaczego w obu walkach uderzał poniżej pasa, nie wie jak mógł wypuścić pewne wygrane z rąk. Rewanż z Bowe’em został uznany przez HBO za jedno z najbardziej dramatycznych wydarzeń na antenie tej stacji.

 

Dla mnie z pewnością była to najbardziej emocjonalna walka, którą komentowałem. Smak tamtego rewanżu będę pamiętał do końca życia. Obaj, Gołota i Bowe zarobili wtedy grosze w porównaniu z gażami, które otrzymali Anthony Joshua i Andy Ruiz Jr za sobotnią rewanżową walkę w Arabii Saudyjskiej. Szczególnie honorarium Anglika – 85 mln dolarów robi wrażenie, bo sama walka już nie. Była nudna, nie wytrzymuje żadnego porównania z pojedynkiem, który pod koniec 1996 roku stoczyli w Atlantic City Gołota i Bowe.

 

Rewanżowa walka Mike’a Tysona z Holyfieldem w MGM Grand Garden Arena w Las Vegas była znacznie krótsza i przyniosła gigantyczne zyski. Holyfield, zwycięzca pierwszego pojedynku miał zagwarantowane w rewanżu 35 mln dolarów, a Tyson 30 mln. Za odgryzienie kawałka ucha Holyfieldowi obniżono mu gażę o 10 procent. Przegrał przez dyskwalifikację, a my z Przemkiem Saletą przeżyliśmy siedząc przy ringu coś równie emocjonującego jak w walce Gołoty z Bowe’em.

 

W obu przypadkach rewanże były nieudane, ale ten trzeci, który skomentowaliśmy z Saletą, Holyfield – Moorer II, już tak. Holyfield po prostu zniszczył w Las Vegas Moorera, rzucał go na deski jak szmacianą lalkę, a ten wstawał i bił się dalej, ale do ósmej rundy już nie wyszedł, został poddany. Na konferencji prasowej się nie pojawił, był w szpitalu.

 

Inny udany rewanż w wadze ciężkiej, to pojedynek Władimira Kliczki z Lamonem Brewsterem w Kolonii, w 2007 roku. Ale to już nie był ten Brewster, który pokonał młodszego Kliczkę przed czasem, trzy lata wcześniej w Las Vegas. W rewanżu nie miał już nic do powiedzenia.

 

Tak samo jak Oliver MacCall i Hasim Rahman w rewanżach z Lennoxem Lewisem. Ten pierwszy w 1997 roku płakał i nie chciał walczyć, i nikt włącznie z Lewisem nie wiedział co z tym fantem zrobić. Ja też miał problem komentując ten pojedynek. Ostatecznie sędzia zatrzymał walkę w piątym starciu. Aż nie chciało się wierzyć, że w ich pierwszej walce, trzy lata wcześniej, McCall znokautował Lewisa. Przez nokaut pierwszy pojedynek z Anglikiem, w 2001 roku, wygrał też Hasim Rahman, ale zemsta złotego medalisty igrzysk olimpijskich w Seulu (1988) była brutalna. Siedem miesięcy później, to Rahman został znokautowany.

 

Na pytanie, która z wielkich rewanżowych walk zasługuje na szczególne uznanie nie mam wątpliwości, że Thrilla in Manila, czyli trzecie starcie Muhammada Ali z Joe Frazierem w Quezon City, w 1975 roku. Ich pierwszy, znakomity pojedynek w nowojorskiej Madison Square Garden, cztery lata wcześniej, wygrał nieznacznie Frazier. W drugim (1974) górą był Ali, ale ta walka jest stosunkowo mało znana. Ale ta trzecia, na Filipinach, to była już prawdziwa wojna. Frazier nie wyszedł do ostatniej, 15 rundy, poddany przez swego trenera Eddiego Futcha.

 

Ali miał jeszcze kilka innych, zwycięskich, rewanżowych bojów, zaczynając od Sonny’ego Listona, a kończąc na Leonie Spinksie. Listona znokautował w 1965 roku w Lewiston w pierwszej rundzie, a Spinksa, z którym nieoczekiwanie przegrał w 1978 roku w Las Vegas, pokonał na punkty i odebrał mu tytuł, który wcześniej stracił, kilka miesięcy później w Nowym Orleanie.

 

W historii wielkich rewanżów poczesne miejsce zajmuje też efektowna wygrana Floyda Pattersona z Ingemarem Johanssonem. Pierwszą walkę w 1959 roku w Nowym Jorku przegrał przez tko, w rewanżu, też w NJ rok później odpowiedział nokautem, a w trzecim pojedynku, w 1961 roku w Miami, zrobił to samo.

 

Na tle tych wspaniałych pojedynków udany rewanż Joshui, który pewnie wypunktował Andy Ruiza Jr wielkiego wrażenia nie robi. Jeśli już to tylko honorarium Anglika (85 mln USD) oraz fakt, że został on rozegrany w Arabii Saudyjskiej, która postanowiła łagodzić swój wizerunek przy pomocy sportu. Stąd wyścigi Formuły E, gala bokserska w Ad Dirijja, czy bardzo dobrze płatny turniej tenisowy w tym tygodniu. A przecież to dopiero początek sportowej ofensywy suto opłacanej przez Saudów.

Janusz Pindera, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze

Przeczytaj koniecznie