Transfer Zielińskiego do Evertonu, byłby pięknym prezentem dla Brzęczka
Instytucja trenera, która ciągnie za sobą swoich ulubionych zawodników do swoich nowych miejsc pracy, jest stara jak świat i nikt się na to nie obraża. Być może już niebawem będziemy świadkami takiej praktyki w przypadku Carlo Ancelottiego, który z Napoli (został zwolniony z klubu) zabierze za sobą do Evertonu Piotra Zielińskiego.
Jeśli angielski klub zdoła wykupić czy też wypożyczyć Polaka, może to być decyzja na miarę przełomu w karierze zawodnika rodem z Ząbkowic Śląskich. Coś, o czym być może nieco niezgrabnie wspominał podczas słynnej konferencji prasowej Jerzy Brzęczek. Selekcjoner przekonywał, że pewnego dnia Piotr wstanie z łóżka, coś mu się odblokuje i wskoczy na wyższy poziom, do którego jest predestynowany i którego wszyscy oczekujemy.
Brzęczek nie dodał, że owe „zdjęcie blokady”, nie nastąpi ot tak, tylko z tego powodu, że jeden z poranków okaże się bardziej pogodny. Tutaj potrzeba solidniejszego bodźca. I w moim odczuciu, jest idealna okazja i czas, aby zawodnik kreowany na lidera linii pomocy w reprezentacji po prostu piłkarsko zmężniał.
Liga angielska, która jest przynajmniej o poziom lepsza i bardziej wymagająca od włoskiej, mogłaby wymusić na Polaku zmianę pewnych boiskowych zachowań, a być może w ogóle podejście do wykonywanego zawodu. We Włoszech Zieliński dojrzał, rozegrał w Serie A (w Udinese, Empoli, i Napoli) 207 meczów w lidze, 39 na arenie międzynarodowej, strzelił w sumie 25 goli. Ale nie do końca przekłada się to na występy w drużynie narodowej. Jest solidny, ma przebłyski, ale niewiele poza tym. Być może to efekt tego, że w Neapolu czuje się już jak pączek w maśle. Jest syty, ugruntował sobie pewną pozycję i po prostu się jej trzyma. Konsumuje to, co udało mu się osiągnąć. Któryś z ekspertów, byłych piłkarzy zauważył, że Piotr po stracie piłki, nieudanym zagraniu, nawet nie potrafi „zademonstrować swojego niezadowolenia” (nieco zmieniona wersja, aby uniknąć cytowania wulgaryzmu).
Nie ma oczywiście pewności, ale gra w tak twardej lidze jaką jest angielska, zmiana otoczenia, inny typ kibiców, stadionów itd., mogłyby pewne instynkty w naszym pomocniku rozbudzić.
Jasne, że taka zmiana to ryzyko, bo może się przecież zdarzyć, że Piotr nie sprosta wymaganiom i na długo usiądzie na ławce rezerwowych, co z punktu widzenia naszej kadry byłoby katastrofą. Piłkarz w jego wieku, z jego bagażem doświadczeń, i już jednak nie młokos, nie może się jednak obawiać próby w najlepszej lidze świata. Nie można porównywać tego przypadku do Bartosza Kapustki, który podpisał przed laty kontrakt z Leicester i przepadł. Kapustka był młodziutki, przychodził z Cracovii. Zieliński zagrał już 65 razy w reprezentacji Polski, był na mistrzostwach Europy i mundialu, w maju skończy 26 lat. Kiedy ma zrobić ten krok, jeśli nie teraz?
A czy akurat Everton, zajmujący 15. miejsce w tabeli i broniący się przed spadkiem to dobry wybór? W pewnych aspektach pewnie nawet lepszy niż jakiś klub z czołówki, który ma dwóch wybitnych piłkarzy na każdą pozycję. Ancelotti z „The Toffees” podpisał kontrakt aż na cztery lata (według „The Times” będzie zarabiać 11 mln funtów rocznie), bo zamierza odbudować pozycję klubu. Dostał całkowicie wolną rękę od większościowego udziałowca klubu Farhada Moshiriego (brytysko-irański biznesmen jest jednym z najbogatszych ludzi na świecie), czas i wielkie pieniądze na doszlusowanie do angielskiej czołówki.
Będą niebawem wielkie transfery (być może zatrudnienie na Goodison Park znajdzie też Zlatan Ibrahimovic). Bycie częścią takiego projektu dla polskiego zawodnika (żaden nasz ofensywny zawodnik z pola nie gra dziś w Premier League) to ekscytujące wyzwanie i szansa na sportowy postęp. A skoro jest się jednym z ulubieńców jednego z trzech trenerów w historii, którzy trzy razy potrafili zdobyć Puchar Europy (obok Ancelottiego zrobili to także Bob Paisley i Zinedine Zidane), to nawet nie wypada wyrywać się z takiego uścisku.
Ancelotti podczas pierwszej konferencji prasowej w siedzibie Evertonu przypomniał, że na dwanaście meczów z wielkim wrogiem „The Toffees” - Liverpoolem, wygrał osiem spotkań, zapowiedział, że przywozi z Włoch mnóstwo słońca, a niebawem także nowe twarze do zespołu.
Zapytany czy nie było mu przykro, że musiał zrezygnować z wakacji w Kandzie z żoną Barreną McClay, aby przyjechać błyskawicznie do Anglii, odparł: Żona pojechała sama. A ja zawsze i tak wolałem piłkę od wakacji.
Przejdź na Polsatsport.pl
Komentarze