Rajd Dakar. Przygoński: Myślę już o przyszłorocznym starcie
Kierowca Jakub Przygoński tłumaczy, co się stało na pierwszym etapie Rajdu Dakar, gdy poniósł wielogodzinną stratę. O kolejnych celach mówi: "chcemy dojechać do mety, ale teraz muszę myśleć już o przyszłym roku".
Co się właściwie stało na pierwszym etapie?
Jakub Przygoński: Urwał się główny wałek w skrzyni biegów. Nikt nie wie dlaczego tak się stało, bo żadna skrzynia do tej pory nie miała takiej awarii. Wyciągnęliśmy ją na środku pustyni i czekaliśmy na ciężarówkę serwisową, która przyjechała po czterech godzinach.
- Kontynuowaliśmy jazdę, ale strata była siedmiogodzinna. My mamy pecha, a inni w zespole szczęście, bo wszystkie skrzynie biegów od razu zostały wyciągnięte i zmodyfikowane.
To chyba jakiś wyjątkowy pech. W zeszłym roku też mieliście awarię skrzyni...
Wówczas urwał się tryb od przeciążenia. Można to jakoś wytłumaczyć. Tutaj był problem z głównym wałkiem, który całe obciążenie przenosi na skrzynię biegów i wszyscy są naprawdę zaskoczeni.
Co się w takiej chwili czuje?
Jest nam po prostu bardzo przykro, bo cały rok ciężko się przygotowywaliśmy do tego rajdu. Poświęcamy masę czasu na testy, wszystko jest ok, a tutaj na pierwszym odcinku coś się psuje. No nie jest to przyjemne.
Można o tym nie myśleć i skoncentrować się na dalszej jeździe?
Już się z tym pogodziłem, bo nic się nie da zrobić, ale wiadomo, że to będzie ciążyło do końca. Chcemy oczywiście dojechać i będziemy walczyć, ale ja już muszę myśleć o przyszłym Dakarze, bo moim celem wciąż jest podium.
Na drugim etapie też zajęliście dalsze miejsce. Co się stało?
Teraz jedziemy w grupie zawodników trochę wolniejszych, a jest to trudne, bo jest straszny kurz. Dzisiaj nie mogliśmy nikogo wyprzedzić i tak naprawdę nic nie zyskaliśmy, a nawet trochę straciliśmy.
- Przebiliśmy też cztery opony. Mieliśmy trzy zapasowe, więc jedną musieliśmy naprawiać, żeby dojechać do mety. Jak mieliśmy dwie przebite, to już wiedziałem, że będzie ciężko. Po trzeciej jechaliśmy bardzo ostrożnie, a i tak jakiś kamień ją z boku dotknął. Udało się jednak dotrzeć do mety, więc można powiedzieć, że dzisiaj mieliśmy trochę szczęścia.
Jak się naprawia oponę na środku pustyni?
Są takie plastry, które się wciska w dziurę. Pierwszy raz w życiu to robiliśmy i nie wierzyliśmy, że się uda, ale ta naprawiona opona wytrzymała jeszcze 70 kilometrów.
A jak się panu podoba trasa w Arabii Saudyjskiej?
Póki co to tylko piasek i kamienie. Mamy potencjał, żeby dobrze po tym jechać, ale musimy znowu znaleźć się w naszej grupie i odzyskać szybkość.
Czy w sytuacji, gdy nie macie już nic do stracenia będziecie walczyć za wszelką cenę do końca?
Po tych przygodach musimy wrócić na ziemię i powoli, powoli odbudować prędkość, bo jak tak dalej będzie szło, to możemy nie dojechać do mety. Na razie więc bez szaleństw.
Przejdź na Polsatsport.pl
Komentarze