MŚ w kolarstwie torowym: Pszczolarski odstraszył koronawirusa

Inne
MŚ w kolarstwie torowym: Pszczolarski odstraszył koronawirusa
fot. Cyfrasport

Kolarz torowy Wojciech Pszczolarski był jednym z pierwszych Polaków przebadanych na obecność koronawirusa. Badania wykonano 26 stycznia w kanadyjskim Milton. „Nie ma się jednak czym szczycić” – wspomina czwarty zawodnik mistrzostw świata w Berlinie w wyścigu punktowym.

W styczniu podczas Pucharu Świata w kanadyjskim Milton przydarzyła się panu niezwykła historia...

 

Wojciech Pszczolarski: Wyleczyłem się właśnie z przeziębienia i leciałem do Kanady. W samolocie moimi sąsiadami byli chorzy ludzie, chyba w początkowej fazie grypy. Już w Milton zaatakowała mnie grypa. Trzy dni wycięte z życia. Gdy w niedzielę chciałem stanąć na starcie wyścigu madison, poszedłem jeszcze kontrolnie do lekarza, bo się już naprawdę dobrze czułem. W trakcie wywiadu zapytał mnie, czy byłem w ostatnim czasie za granicą. Wspomniałem, że w Chinach. "A konkretnie gdzie w Chinach?" - dopytywał. Wtedy wymieniłem nazwę: Wuhan.

 

Jak zareagował lekarz?

 

Wyszedł z pokoju. Po pewnym czasie z towarzyszącym mi profesorem Leszkiem Sibilskim zostaliśmy przewiezieni do szpitala. Sanitariusze ubrani w specjalne stroje, eskorta policyjna w drodze do szpitala, zamknięte ulice. W samym szpitalu zostałem odseparowany od innych chorych. Przeszedłem testy. Skończyło się na dziewięciu godzinach spędzonych na izbie przyjęć. To nie był koronawirus, ale zwykła grypa.

 

Był pan pierwszym polskim sportowcem, który przeszedł takie badania?

 

O ile nie pierwszym Polakiem. Nie mówiło się jeszcze wtedy o Polakach podejrzanych o obecność koronawirusa. Nie będę sobie przypisywał tego tytułu. Nie ma się czym szczycić. To jest naprawdę duży problem.

 

Miał pan obawy?

 

Kanadyjczycy od razu mnie uspokoili, że zarażenie jest mało prawdopodobne, bo byłem w Wuhan na Igrzyskach Wojskowych w połowie października, a wirus zaczął szaleć na początku grudnia. Gdyby wirus pojawił się wcześniej, ogromna część polskiej reprezentacji olimpijskiej też byłaby podejrzana. W Wuhan startowali lekkoatleci, pływacy i inni polscy sportowcy, łącznie prawie 200 zawodników. Igrzyska Wojskowych to była naprawdę wielka impreza, 9,5 tys. uczestników. Nasi reprezentanci, którzy byli na igrzyskach w Rio de Janeiro, komentowali, że np. obiekty sportowe były znacznie lepsze niż w Brazylii.

 

W Polsce te igrzyska nie zostały za bardzo zauważone…

 

O sportowcach-żołnierzach niewiele się mówi, ale jest nas naprawdę bardzo dużo. Ja też jestem żołnierzem zawodowym: marynarz Wojciech Pszczolarski.

 

Marynarz? Przecież jest pan związany z czeską grupą Tufo Pardus Prostejov.

 

Jesteśmy zgrupowani w Wojskowych Zespołach Sportowych w Polsce, a ja jestem członkiem Zespołu Sportowego Marynarki Wojennej w Gdyni. Ale mam wolną rękę jeśli chodzi o to, gdzie chcę się ścigać. W Czechach mam świetne warunki i atmosferę prawie rodzinną. Jestem w tej ekipie już od siedmiu lat.

 

Wspaniale jechał pan w piątek w wyścigu punktowym. Medal był bardzo blisko, ale – jak pan wspominał – najważniejszy będzie start w niedzielę w madisonie razem z Danielem Staniszewskim, bo to konkurencja olimpijska. Jakie są wasze szanse awansu do igrzysk?

 

Sytuacja jest skomplikowana. Najprościej wytłumaczyć tak: są cztery kraje, które nam zagrażają – Irlandia, Hongkong, Austria oraz Portugalia – i musimy wyprzedzić dwie z tych drużyn.

 

Trener Jacek Kasprzak mówił, że wystarczy, abyście ukończyli wyścig.

 

Nie chcę tak stawiać sprawy. Nie chcę, aby ktoś powiedział, że Polacy jadą na igrzyska, a na mistrzostwach świata zajęli ostatnie miejsce. W tej stawce bardzo dobrym osiągnięciem będzie powtórzenie wyniku z mistrzostw świata w Pruszkowie, czyli ósma lokata. Wszyscy ze startujących wiedzą, że nie mogą pozwolić, aby Polacy się rozhulali. Może nie jestem szybki, ale Daniel ma dynamit w nogach.

MM, PAP
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie