Iwańczyk: Liga Narodów. Piłkarskie dobro konieczne

Piłka nożna
Iwańczyk: Liga Narodów. Piłkarskie dobro konieczne
Fot. Cyfrasport

Wyszydzane przez futbolowych tradycjonalistów nowe rozgrywki UEFA są formatem wręcz stworzonym dla takiej reprezentacji jak Polska. W kolejny cykl eliminacji można wejść z wiele większym komfortem, poprzedzając go starciami z ultramocnymi przeciwnikami. A że Włosi i Holendrzy takimi są, nikt chyba nie ma wątpliwości. Ale są pewnie i tacy, którym jest to wszystko nie na rękę.

Argumenty o marketingowej ściemie padały z ust niejednego eksperta w pierwszej edycji Ligi Narodów wielokrotnie. Owszem, można było przyjąć argumenty o nieprzejrzystości reguł, a także ich zmianę po tym, jak okazało się, że np. Niemcy i Chorwacja mogą wypaść poza nawias. Koniec końców zabawa ta okazała się całkiem sensowna, patrząc na rozstrzygnięcia i towarzyszące temu emocje, a Polacy stali się największymi beneficjentami rozgrywek, biorąc pod uwagę miejsce, w którym się znaleźli i rok temu, i teraz.

 

Dzięki „przydziałowi” w pierwszej edycji do dywizji A, która w skutek reorganizacja została powiększona z 12 do 16 zespołów, podopieczni trenera Jerzego Brzęczka w kluczowym dla budowy drużyny momencie, zaraz po nominacji nowego szkoleniowca, mogli rywalizować z Portugalią i Włochami. Teraz dostąpią zaszczytu starć z tymi ostatnimi oraz Holandią i Bośnią (choć to już zaszczyt mniejszy, raczej rutynowy sprawdzian). Ile znaczy to dla drużyny narodowej o aspiracjach sięgających fazy pucharowej wielkich turniejów, nie trzeba przekonywać. Dla samych piłkarzy i selekcjonera to wręcz podana na tacy unikalna możliwość konfrontacji z najlepszymi, o czym wielu poprzedników Brzęczka mogło tylko pomarzyć.

 

Jeśli Liga Narodów jest kolejnym wymysłem piłkarskich możnowładców na zarobienie kasy, to czym wobec tego były towarzyskie spotkania na peryferiach futbolowego świata, w których ani nie było temperatury emocji, ani rywalizacji, ani zainteresowania. Traumę wzbudzają same wspomnienia dalekich wypraw Biało-Czerwonych w odległe krańce świata, gdzie w składach czasem ligowych, często przy pustych trybunach przychodziło naszym kopać się po czole z mało wyrafinowanymi przeciwnikami. O telewizyjnym przekazie, sposobie realizacji tamtejszych specjalistów także lepiej szybko zapomnieć.

 

Trzymając się jedynie historii XXI-wiecznej Jerzy Engel wyrywał się szlifować formę drużyny narodowej np. na Cypr albo Islandię. Leo Beenhakker jeździł na sparingi do Abu Zabi czy do RPA. Rywale? Oprócz gospodarzy np. Irak. Franciszek Smuda był za to z reprezentacją na Pucharze Króla Tajlandii, gdzie grał m.in. z gospodarzami i Singapurem, zdarzały mu się także wyprawy do Seulu czy Ameryki Północnej, co najlepiej zapamiętali Artur Boruc z Michałem Żewłakowem. Waldemara Fornalika z kolei wysyłano w rozpoznane wcześniej ośrodki w Turcji i Hiszpanii.

 

Dziś w przerwach od wielkich turniejach i eliminacji do nich wielcy biją się z wielkimi, średniacy ze średniakami, a słabi ze słabymi. Jako że system awansów i spadków wymusza rywalizację, są emocje, a także niespodzianki i wynikające z nich roszady, korzystają na tym takie reprezentacje jak nasza. Nie należy też zapominać, że to nie tylko szczęście i negocjacyjne możliwości szefów Polskiego Związku Piłki Nożnej, ale przede wszystkim sportowa postawa i konsekwentne budowanie rankingu reprezentacji, odkąd przejął drużynę trener Adam Nawałka.

 

We wtorek w Amsterdamie odbyło się losowanie grup kolejnej edycji Ligi Narodów. Chwilę po nim wypowiadali się szkoleniowcy, oceniając szanse swoich zespołów, opiniując także przeciwników. Polacy znów znaleźli się w elicie, w słowach nienaznaczonych kurtuazją i Ronald Koeman, i Roberto Mancini mówili o atutach naszej reprezentacji, i jej ważnych – także dla europejskiego futbolu - postaciach. Przedstawiciele Polski i uzupełniających stawkę Bośniaków poszukiwali z kolei szans na niespodziankę, ale przede wszystkich okazji do nauki od najlepszych.

 

Jak widać, Liga Narodów w swojej uporządkowanej, ucywilizowanej formie stała polem do dyskusji na tematy jedynie piłkarskie. Nie ma targów o miejsce rozgrywania spotkań, nie ma handlu prawami telewizyjnymi na pojedyncze mecze, skończyła się prowizorka. Żałować mogą jedynie ci, którym reprezentacyjna wolnoamerykanka przez lata była na rękę. Tu kupić, tam sprzedać i na wszystkim zarobić – drużyny narodowe niezależnie od ich barw przez lata były polem do uprawiania mniejszych lub większych geszeftów pod przykrywką niezbędnych towarzyskich gier. Na szczęście to już przeszłość.

Przemysław Iwańczyk, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie