Ivanisević: Po wygraniu Wimbledonu musiałem negocjować z Bogiem. Wcześniej oglądałem "Teletubisie"

Tenis
Ivanisević: Po wygraniu Wimbledonu musiałem negocjować z Bogiem. Wcześniej oglądałem "Teletubisie"
fot. PAP
Goran Ivanisević obiecał Bogu, że po zwycięstwie w Wimbledonie nie będzie już grał w tenisa. Później musiał renegocjować "umowę".

Przyciągał spojrzenia dam, fenomenalnie wbijał gwoździe w karo serwisowe. Pochodzi ze Splitu w Dalmacji, gdzie ludzkie serca biją wyjątkowo prawdziwie. Kiedy jeszcze wimbledońska trawa była szybka, leworęczny Goran Ivanisević zdumiewał zegarmistrzowską precyzją. Dziś Chorwat jest ważnym filarem w teamie Novaka Djokovicia.

„More je kristalno ćisto i prikladno za kupanje od svibnja do listopada” (morze jest kryształowo czysto, można pływać od maja do października) – głos Elvisa Martinovicia, dyrektora Umag Tennis Academy, kusił przybyszów. Nikt nie zagwarantuje, że po miesiącu treningów u boku mistrza Wimbledonu’2001 – Gorana Ivanisevicia – zaczniesz serwować na poziomie 263 km/h niczym Australijczyk Sam Groth z Narrandera. Ba, nikt nie szepnie ci na ucho, że będziesz drugim Ivo Karloviciem (251 km/h) czy Iliją Bozoljacem (229 km/h). Jedno jest pewne: panuje tu wspaniała, rodzinna atmosfera.

 

„Direttore, ruszamy do pracy” – mówi donośnym głosem Goran, a szef trenerów – Tomislav Raca – zaciera ręce, bo w akademii przebywają goście z odległych zakątków świata. Latem do Umagu przyjeżdżają miłośnicy tenisa z Rosji, USA, Wielkiej Brytanii, Szwecji, Korei Południowej, Chin i Tajlandii. Z kolei wiosną w akademii można spotkać Austriaków, Niemców, Słoweńców, Węgrów, Serbów, Bośniaków, Włochów, Holendrów.

 

Predrag Stojcević (dla przyjaciół „Pegi”), wiceprezydent chorwackiej federacji tenisowej, ma głowę na karku. Przed laty pracował w przemyśle rafineryjnym. Błyskotliwy Chorwat marzył o karierze międzynarodowej, uczył się pilnie przez całe poranki i ostatecznie wylądował w Londynie w koncernie BP. Wyrobił sobie kontakty, a że kochał tenis, przekonał majętnych Brytyjczyków, że najlepszym miejscem do treningów jest akademia w Umagu. Po cóż Heather Watson, Laura Robson, Johanna Konta, Naomi Broady, Katy Dunne, James Ward, Kyle Edmund, Liam Broady i Daniel Cox mają szukać szczęścia daleko od zamglonych Wysp, skoro w Umagu jest wszystko czego potrzebują?

 

Infrastruktura niczym w USA

 

26 kortów: 25 ziemnych i 1 o nawierzchni twardej. Znakomici fachowcy w roli nauczycieli, a kaprysy aury nikogo nie przestraszą, bo cztery korty ziemne są zadaszone, a przy ośmiu zainstalowano sztuczne oświetlenie. Można poczuć się niczym Viktor Troicki i Ilija Bozoljac na bocznym korcie w Melbourne Park. Serbowie odbijali piłeczkę dobrych kilka godzin po dobranocce. Owady kłębiły się wokół lamp, ale było uroczo. Sauny, sale gimnastyczne, biblioteczka tenisowa, aula, w której pracują eksperci od tenisowej „diagnostyki” i video analiz, sklep ze sprzętem, restauracja, bar i piękne lasy otulające akademię.

 

Do Umagu przyjeżdżają amatorzy, którzy kochają grać dla przyjemności, bo nic tak wspaniale nie wpływa na stan ducha jak rekreacyjny tenis. Są i tacy, którzy marzą o tym, aby zawojować świat i uzbierać dziesiątki pucharów z triumfem na Flushing Meadows włącznie. Jest także program dla latorośli. Mniej lub bardziej intensywny, w zależności od potrzeb. Ba, można mieć również indywidualne lekcje. „Uderzysz piłkę z forhendu niczym Fernando Gonzalez i będziesz musiał wskoczyć do morza” – śmieje się jeden z trenerów Manisa Njegomir, ilustrując bliską odległość kortów od wody.

 

Znakomita baza noclegowa i charyzmatyczny Goran Ivanisević, który uwielbia upraszczać tenis. „Ludzie pytają mnie czy warto korzystać z usług psychologa sportowego. Nie zamykam im drzwi, nigdy ich nie krytykowałem. Mówię zawodnikom: jeśli ktoś chce wam wyprostować ścieżki w głowie – śmiało, korzystajcie. Jednak w większości przypadków dzieje się tak, że po terapii ludzie przychodzą do mnie i wyznają, że zbłądzili.

 

Nawet najlepszy psycholog sportu nie doświadczył tego, co przeżył zawodowy tenisista. Wiem jak pogmatwane jest życie profesjonalisty i mówię adeptom wprost: w życiu nie zawsze świeci słońce, czasem zacina deszcz, są burze, a bywa, że mgła jest taka, że nie widzisz progu własnego domu. Poradziłem kiedyś Marinowi Ćiliciowi, który nie potrafił dojść do ładu ze sferą mentalną, jak mawiają współczesne Einsteiny... Powiedziałem: bądź sobą. Zamiast leżeć na kozetce, stań przed lustrem nago jak cię rodzice stworzyli, wykrzycz co cię boli i co cię uwiera. Powiedz do lustra co ci przeszkadza, kogo nie trawisz, co nie podoba ci się w światowej ekonomii, jakich kobiet nie znosisz, oczyść się i wrócisz na kort ze świeżą głową” – Goran Ivanisević przekonuje, że proste metody są najlepsze.

 

Skalp z Rudigerem Haasem

 

22 tytuły w singlu, 9 w deblu, 1477 asów zaserwowanych w sezonie 1996, 599 zwycięstw w grze pojedynczej, miłość do koszykówki i ogromny apetyt na życie. Goran Simun Ivanisević był numerem 3 wśród juniorów w 1988 roku. Pierwszy tytuł w karierze Ivanisevicia to deblowa korona zdobyta u boku Niemca Rudigera Haasa na nawierzchni dywanowej we Frankfurcie w 1988 roku. W 1991 roku Goran szalał w duecie z Włochem Omarem Camporese. Wspólnie wygrali trzy turnieje (na trawie w Manchesterze, w hali w Mediolanie i na mączce w Rzymie).

 

Aktualnego prezydenta ATP – Włocha Andreę Gaudenziego, Goran pokonał w hali w Mediolanie w 1996 roku… A pierwszy smak singlowego zwycięstwa miał miejsce w Stuttgarcie w 1990 roku, gdy Chorwat na korcie ziemnym pokonał praworęcznego Argentyńczyka z Tandil: Guillermo Pereza-Roldana. W 1991 roku na korcie trawiastym w Manchesterze, Goran pokonał w finale samego Pete’a Samprasa: 6-4, 6-4.

Z nieodgadnionych przyczyn Chorwat nie lubił grać za Wielką Wodą. „Nie wiem co dziwnego wisi w nowojorskim powietrzu, ale budzę się pięć razy w nocy. Nie mogę zasnąć… Rankiem budzę się z bólem żołądka. Gdybym poszedł coś zjeść do McDonald’s i wsunął cheeseburgera jak większość Amerykanów, nie wyszedłbym żywy ze szpitala! Oni przywykli do takiej żywności i teoretycznie nic im nie dolega, ale to nie dla mnie. Chociaż, gdy patrzę na to, co spożywa Nole Djoković, to choćbyście oferowali mi 17 wygranych Wielkich Szlemów, nie skusiłbym się na te wszystkie wynalazki…

 

A wracając do US Open’1992. Aleksander Wołkow twierdził, że w III rundzie rozegrał ze mną boski mecz. A prawda jest taka, że on wygrał 4-6, 0-6, 3-6, bo ja niczego sensownego nie zagrałem. Nie miałem siły i nie mogłem biegać… Amerykański lekarz, który badał mnie w Nowym Jorku przekonywał, że wszystko jest w porządku, ale ja wiedziałem, że jest inaczej.

 

Po Wimbledonie co prawda popełniłem błąd, gdyż zagrałem w Gstaad, Stuttgarcie, a potem jeszcze przyszły igrzyska w Barcelonie i występ w New Haven. Za duże obciążenia… O niebo lepiej czułem się w Nowym Jorku w roli trenera. Nerwy mnie zżerały, ale bardzo się ucieszyłem, gdy mój podopieczny Marin Cilić wygrał US Open w 2014 roku” – wyznał Goran.


Ivanisević osiągnął półfinał w Nowym Jorku w 1996 roku (porażka z Samprasem). To najlepszy wynik Gorana w Wielkim Jabłku w roli tenisisty. Jeden półfinał na trzynaście występów podczas US Open… Jako junior Goran wygrał US Open w deblu w 1987 roku w parze z leworęcznym Włochem – Diego Nargiso.

 

Wimbledon: W środę turniej zostanie odwołany

 

Negocjacje z Bogiem

 

Ostatni mecz singlowy jaki rozegrał Goran miał miejsce 25 czerwca 2004 roku w trzeciej rundzie Wimbledonu. Wówczas Chorwat przegrał z „Rustym” – Australijczykiem Lleytonem Hewittem: 2-6, 3-6, 4-6. „Elegancko skopałeś mi tyłek” – rzekł wówczas Goran do Lleytona. „Nie, skądże, byłem wytworny. Pokonałem wielkiego mistrza” – odparł chłopak z Adelajdy.

 

„Jestem dumny. 15 lat na kortach Wimbledonu. Grałem z wielkimi tenisistami: Connorsem, McEnroe, Samprasem, Agassim. W pożegnalnym meczu na trawie pokonał mnie mistrz Wimbledonu sprzed dwóch lat – Lleyton Hewitt. Nie ma nad czym rozpaczać… Każda generacja ma swojego Gorana. Safin jest bliski tego wyróżnienia, choć czasami go nie rozumiem. Może dlatego, że jest Rosjaninem…” – Goran jak zwykle imponował szczerością wyznań.

 

Sam fakt, że Ivanisević powrócił na korty, na których debiutował w 1988 roku (porażka w I rundzie z Amosem Mansdorfem z Izraela), graniczył z cudem. Po triumfie w 2001 roku, Goran przez dwa lata nie występował na wimbledońskiej trawie… Można rzec, że to efekt pomyślnych negocjacji ze… Stwórcą. Przed zwycięstwem nad Patem Rafterem w finale Wimbledonu’2001, Goran w swoim stylu prawił: „Powiedziałem do Boga: proszę, pozwól mi wygrać Wimbledon, a potem już nie będę chciał grać w tenisa. Wygrałem Wimbledon i być może Bóg pragnie, abym wrócił do domu i zaprzestał uprawiać sport, ale ja nie mam zamiaru kończyć ze sportem. Właśnie negocjujemy z Bogiem co z tym fantem zrobić…” I jak tu nie kochać Gorana? W dniu pamiętnego wimbledońskiego finału – 9 lipca 2001 roku, Ivanisević pragnął uspokoić demony i przez 5 minut oglądał bajkę „Teletubbies”… Fascynująca mapa mózgu Chorwata.

 

Ivanisević miał o tyle utrudnione zadanie w trakcie kariery, że w każdym meczu walczył z pięcioma przeciwnikami.

 

„Problem ze mną jest dość złożony… W każdym meczu muszę stawić czoła piątce rywali: sędziemu, kibicom, chłopcom do podawania piłek, kortowi i… sobie! W gruncie rzeczy, gdybym nie potrafił dobrze serwować, mógłbym pomagać przystrzyc źdźbła trawy, pomalować linie albo być kelnerem i serwować truskawki ze śmietaną. Muszę być cały czas zajęty. Mój umysł pracuje jak orkiestra bez dyrygenta. Ktoś gra jazz, ktoś rocka, ktoś muzykę klasyczną. Totalny bałagan. Nic dziwnego, że przegrywam ważne mecze…” – Goran nie owijał w bawełnę.

Czy Goran osiągnąłby więcej, gdyby nie przeklinał na korcie, tylko rozmawiał wytwornie i szeptem ze swoim wnętrzem? Nie wiadomo, ale każdy wolał krwistego i prawdziwego Gorana aniżeli elegancika, który skrywa emocje… „Owszem, bywały mecze, gdy tonąłem w ciszy. Czegoś wówczas brakowało w mojej grze… Kiedy mówię po chorwacku, przekleństwa same wychodzą mi z ust. Język angielski zna przekleństwa, ale jest ich o wiele mniej niż w moim ojczystym narzeczu.

 

Mógłbym napisać książkę o chorwackich przekleństwach. Pewnego lata podczas Australian Open, oficjele przesłuchiwali taśmę video z mojego meczu. Ukarali mnie grzywną. Zapłaciłem około 9000 dolarów. Sędzia, który optował za karą dla mnie i skrupulatnie przesłuchał zapis moich warg, podszedł do mnie i powiedział: nie sądziłem, że można tak siarczyście przeklinać. Moje uszy nigdy nie słyszały takiej dawki przekleństw. A ja mu odpowiedziałem: ja przeklinałem? Byłem bardzo poetycki na korcie. Owszem, nie przeczę, robiłem wiele głupstw w moim życiu, zawsze płaciłem kary, ale taki już jestem. Pewnie nawet w wieku 50 lat nie zmądrzeję…” – wyznał Goran po ostatnim meczu singlowym na centralnym korcie Wimbledonu.

Siedem lat przerwy w deblu… Jeszcze w 2004 roku Goran Ivanisević i Mario Ancić zagrali razem na kortach przy Palliser Road w Londynie (Queen’s Club). Ancić już wtedy nosił przydomek „Baby Goran”… Chorwaci przegrali zacięty mecz w II rundzie z braćmi Bryan: 5-7, 7-6, 6-7. W lutym 2011 roku Goran wrócił na kort, lecz tylko na moment. Stworzył parę z Marinem Ćiliciem i w hali w Zagrzebiu rozegrali mecz w turnieju rangi 250. Przegrali ze Słowakami: Filipem Polaśkiem i Igorem Zelenayem: 6-7, 4-6.

 

Ambitny, charyzmatyczny, nader wyrazisty… Gdy dotarł do legendarnej sali koncertowej w Londynie – Royal Albert Hall, aby grać w tourze dla weteranów – Champions Tour – wyznał miejscowym reporterom: „Gdybym przegrał czwarty finał Wimbledonu, miałbym dwa wyjścia: popełnić samobójstwo lub osiedlić się na Alasce i zostać tam do końca swoich dni!” Typowy Goran…

 

Ivanisević błyszczał w ATP Champions Tour. Wygrywał w Eindhoven, Hongkongu, Essen, Frankfurcie, Barcelonie, Knokke i w londyńskiej Royal Albert Hall. Snuł wzruszające opowieści o roli taty i wyzwaniach jakie niesie ze sobą ojcostwo: „Rola taty jest ok. Z córeczką jest tylko jeden kłopot. Budzi się w nocy średnio 5 razy i przeradza się w wampira. Prosi mnie, żebym śpiewał…” Nie oszczędzał dawnego rywala, Ivana Lendla, z którym miał niekorzystny bilans pojedynków: 1-5. Jedyną porażkę Lendl zanotował na… a jakże, korcie trawiastym! „Często powtarzałem, że Lendl nie będzie wybitnym graczem na trawie. Z prostej przyczyny – Ivan chodził do siatki tylko po to, aby uścisnąć dłoń po meczu” – śmiał się Goran. Ivanisević wyznawał odmienną filozofię gry: preferował styl serve & volley…

 

Więcej na kolejnej stronie...

Tomasz Lorek, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie