Cotton - sędzia, który obserwował z bliska największe dramaty polskiego boksu

Sporty walki
Cotton - sędzia, który obserwował z bliska największe dramaty polskiego boksu
fot. PAP
Eddie Cotton sędziował pojedynek Mariusza Wacha z Władimirem Kliczką.

Nieżyjący już Eddie Cotton był w ringu, gdy Andrzej Gołota gryzł Samsona Po’uhę i walil z byka Danella Nicholsona, ale zdyskwalifikował go tylko w rewanżu z Riddickiem Bowe. Amerykańskiego sędziego dobrze wspominają też Tomasz Adamek, Dariusz Michalczewski, Rafał Jackiewicz i Mariusz Wach.

Eddie Cotton zmarł niespełna dwa tygodnie temu przegrywając walkę z koronawirusem, ale w pamięci kibiców boksu pozostanie na zawsze. Oraz w pamięci tych, którzy mieli z nim bliski kontakt w ringu. A było w tym gronie kilku Polaków.


Pamiętam jak przed laty pytałem o niego Andrzeja Gołotę w kontekście wspomnianych wyżej dramatycznych walk z udziałem naszego niedoszłego mistrza świata wagi ciężkiej.


Nie miał pretensji za dyskwalifikację w rewanżu z Bowe’em. Tak naprawdę Cotton nie miał wtedy wyjścia, choć prawdą jest, że przymykał oczy na faule Amerykanina, który bił nasadami i uderzał w tył głowy. Nie tylko zdaniem Gołoty powinien udzielić mu ostrzeżenia, ale tego nie zrobił.


Sam Cotton zaś, jak sobie przypominam, tylko się uśmiechał, gdy zapytałem go o Gołotę podczas kolejnej wizyty w Polsce. Widać było, że musiały to być mocne przeżycia, które na resztę życia utkwiły mu w głowie. Nie często bowiem zdarzają się w ringu takie historie jak w jego walkach. Co ciekawe, każda z nich miała miejsce w Atlantic City. Wielu sędziów na miejscu Cottona zdyskwalifikowałyby Polaka również za to co zrobił w starciach z Po’uhą i Nicholsonem, ale on zachował zimną krew.

 

Jak ustawić walkę - ten trzeci w ringu

 

– Nie widziałem takiej konieczności, owszem to były brutalne faule, ale obaj, i Po’uha i Nicholson mogli kontynuować walkę. W obu tych przypadkach Gołota wygrał przed czasem. Po’uhę rozbił ciosami na dół i znokautował w piątej rundzie, a Nicholson który dostał solidne lanie w ósmym starciu poddano w przerwie przed kolejną, dziewiątą rundą – wspominał Cotton.


Mariusz Wach bił się późną jesienią 2012 roku w Hamburgu o cztery pasy z Władimirem Kliczką, dostał tam solidne lanie, ale na amerykańskiego ringowego nigdy nie powiedział złego słowa.

 

– Robił to, co do niego należało, nie czułem że faworyzuje Ukraińca, był uczciwy – tak mówił o Cottonie polski olbrzym, który wytrzymał pełne 12 rund z młodszym Kliczką. Dobre zdanie o Cottonie ma też nasz były mistrz Europy wagi półśredniej Rafał Jackiewicz. Amerykanin w listopadzie 2009 roku prowadził w ringu jego pojedynek z Delvinem Rodriguezem w Ełku. I pokazał że ma stalowe nerwy i mistrzowskie wyczucie sytuacji. Jackiewicz w szóstej rundzie był już praktycznie znokautowany, ale Cotton dostrzegł, że jego instynkt przetrwania jest tak silny, że może dotrwać do gongu. I dotrwał.


- Gdyby mnie wtedy poddał, to nikt oprócz mnie, nie mógłby mieć do niego pretensji – mówi mi Rafał Jackiewicz.

 

– Zresztą ja sam nie wiem jakim cudem po takich bombach wciąż stałem, trzymałem wysoko gardę i nie dałem się znokautować. Ale Cottonowi będę wdzięczny do końca życia, bo pomógł mi w realizacji czegoś więcej niż marzenia. Przecież, tak naprawdę, nawet nie marzyłem, że będę się kiedyś bił o pas tak prestiżowej federacji jak IBF. A dzięki temu, że wtedy w Ełku wygrałem z Rodriguezem, dostałem walkę o tytuł mistrza świata z Janem Zaveckiem w Lublanie. Gdyby na miejscu Cottona był ktoś inny, przegrałbym przez nokaut. I to zapewne byłby koniec marzeń, nie mówiąc już o stratach finansowych, które byłyby bardzo duże. Przecież na poczet zwycięstwa z Rodriguezem kupiłem całkiem spore, 90 metrowe mieszkanie, za które nie zapłaciłem. Nawet nie chcę myśleć, co by było gdybym przegrał – wspomina Jackiewicz.

 

A o Cottonie mówi jeszcze tak.

 

– Był w tej walce uczciwy, nikogo nie faworyzował. Pięściarz to czuje po kilku akcjach, wystarczy jedna czy druga decyzja sędziego. Cotton był po prostu neutralny w najlepszym znaczeniu tego słowa. Czuło się od niego pozytywną energię – podsumował Jackiewicz.


Jeśli chodzi o pojedynek Tomasza Adamka z Johnathonem Banksem, która też miał miejsce w 2009 roku, to pretensję do sędziego może mieć jedynie amerykański pięściarz. Cotton mógł zatrzymać pojedynek kilka chwil wcześniej, w ósmej rundzie, gdyż Banks był zamroczony i chyba nie wiedział gdzie się znajduje, ale jego rodak dał mu jeszcze szansę, jakby wierzył, że ten mimo wszystko wyjdzie z opresji. Nic takiego jednak się nie stało. Adamek broniący wtedy pasa IBF w kategorii junior ciężkiej doskoczył błyskawicznie do rywala, wyprowadził serię dynamicznych ciosów i Banks bezwładnie osunął się na matę ringu. Tak naprawdę ta akcja skończyła jego karierę. Stoczył wprawdzie jeszcze kilkanaście walk, już w wadze ciężkiej, ale mistrzem nie został.


Cotton był tym trzecim także podczas walki Dariusza Michalczewskiego z Derrickiem Harmonem, 29 marca 2003 roku w Hamburgu. I to była jego ostatnia, zwycięska obrona pasa WBO w wadze półciężkiej, który był w jego posiadaniu od września 1994 roku. „Tygrys” miał w niej porozcinaną twarz, krwawił, ale mierzący dobrze ponad 190 cm amerykański ringowy nie zwracał na to uwagi. Te kwestie pozostawiał lekarzowi zawodów, który nie zamierzał z tego powodu przerywać tego pojedynku, o czym mnie zresztą poinformował, widząc zaniepokojenie na mojej twarzy. Komentowałem wówczas ten pojedynek. Koniec był taki jak w większości występów Michalczewskiego. Metodyczne rozbijanie przeciwnika lewym prostym, mocne ciosy prawą ręką, kilka potężnych lewych sierpowych i Cotton poddał Amerykanina w 9 rundzie chroniąc go tym samym przed ciężkim nokautem.


Eddie Cotton twierdził przed laty, że największym "faularzem" jakiego spotkał na zawodowych ringach był Andrzej Gołota, ale później zmienił zdanie stawiając pierwszym miejscu Tysona Fury.

 

Bokserski koncert życzeń


Zawodnicy go lubili, w swojej pracy był uczciwy i znał się na rzeczy. Bardzo wysoki, nawet na tle mistrzów wagi ciężkiej, zdecydowany w swych ringowych poczynaniach. Nic dziwnego, że najlepiej sprawdzał się w walkach tych najcięższych. Pozwalał walczyć, nie czepiał się drobiazgów, z pełną świadomością dawał trafionym zawodnikom jeszcze jedną szansę, tak jak Jackiewiczowi w Ełku. Chwalił też nieżyjącego już Dawida Kosteckiego, którego walkę z Rumunem Iulianem Ilie prowadził w Gdańsku dziesięć lat temu. Nie miał wtedy dużo pracy. 12 rundowy pojedynek o wakujący pas WBF w wadze półciężkiej przebiegał pod dyktando „Cygana”.


Ale najlepiej, co zrozumiałe z wielu względów, Eddie Cotton zapamiętał Gołotę, przy każdej okazji go wspominając. I trudno mu się dziwić. Chyba nikt nie przegrał tylu ważnych walk w tak przedziwnych okolicznościach, jak były pięściarz warszawskiej Legii.


Eddie Cotton zmarł 17 kwietnia, w wieku 72 lat.

Janusz Pindera, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie