Nastula skończył 50 lat. "Najbardziej dumny jestem z rodziny. Sportowo... też nie było źle"
- Najbardziej dumny jestem z rodziny, a sportowo też... nie było źle – zdobyłem wszystko, a chciałem jeszcze więcej! – powiedział słynny judoka Paweł Nastula. Mistrz olimpijski z Atlanty, dwukrotny mistrz świata i trzykrotny mistrz Europy w piątek kończy 50 lat.
Mieszkający w Łomiankach Nastula zaczął trenować judo w 1980 roku. Przez wiele lat jego trenerem w AZS AWF Warszawa był Wojciech Borowiak i pod jego wodzą odnosił największe sukcesy; swój wkład w złote krążki mieli też kolejni szkoleniowcy reprezentacji.
- Od najmłodszych lat zafiksowany byłem na punkcie judo. Bez przerwy zdarzało się w trakcie zabawy z kolegami na podwórku, zazwyczaj podczas gry w piłkę, że mówiłem: Zbliża się godz 17., idę na trening judo. Byli zdziwieni i pytali: a po co, zostać z nami, a na macie i tak będziesz najlepszy w Polsce. A ja chciałem być najlepszy, ale na świecie. Ten mój sportowy upór, determinacja i pracowitość sprawiły, że tak daleko zaszedłem. I zawsze mówię, że trzeba wierzyć w siebie, w sens swojej pracy treningowej – stwierdził.
W juniorach zdobywał dwa brązowe medale ME – w 1989 i 1990 roku. I już wtedy polubił nazwy miasta na A”, bowiem wspomniane turnieje odbyły się w Atenach i Ankarze. Ale czy już wtedy mógł przypuszczać, że w 1996 roku stanie na najwyższym stopniu olimpijskiego podium w Atlancie?
- Nie zawsze związkowi działacze i trenerzy we mnie wierzyli. Już w 1991 roku zostałem wicemistrzem świata seniorów, lecz w kolejnym sezonie nie udało mi się zdobyć olimpijskiego medalu w Barcelonie, gdzie zająłem piąte miejsce. Było rozczarowanie, dodatkowo miałem kłopoty zdrowotne i jakiś czas nie startowałem, a tymczasem pojawiła się szansa wyjazdu na prestiżowy turniej Jigoro Kano do Japonii. Wysłano mnie i Piotrka Kamrowskiego, ale pod warunkiem udziału również w MŚ w... sumo. Gdybyśmy się nie zgodzili, zostalibyśmy w Warszawie. I jako pierwszy Polak w historii wygrałem zawody pamięci twórcy judo w Tokio. Potem udaliśmy się na camp w sumo i rywalizowaliśmy w tym sporcie. Przed zawodami dopadło mnie przeziębienie i bardzo wysoka gorączka, bolał mnie bark, jednak musiałem walczyć – opowiadał Nastula wydarzenia z końcówki 1992 roku.
Najlepszy okres w jego karierze rozpoczął się w 1994 roku, kiedy w Gdańsku został mistrzem Europy w wadze do 95 kg. Złoto wywalczył także w 1995 i 1996. Z kolei w MŚ triumfował w 1995 i 1997 roku. I wreszcie najważniejszy sukces – złoty krążek igrzysk w Atlancie (1996).
- Zdobyłem wszystko w judo, a chciałem więcej! W 1999 roku zdobyłem wicemistrzostwo kontynentu, a marzenia miałem dużo większe. Nie wyszło, szkoda, lecz nie mogę dziś mówić, że jestem niespełnionym sportowcem. Po prostu człowiek, jeśli już coś ma, to chciałby mieć jeszcze lepiej. I pewnie takie podejście jest trochę złe. Bo przecież w życiu udało mi się, byłem tyle lat najlepszym zawodnikiem i zapewne wiele osób chciałoby pójść w moje ślady. Najbardziej dumny jestem z rodziny, żony i dwóch córek: 23-letniej Marty i 20-letniej Moniki. Zresztą Marta amatorsko trenuje judo, a jej chłopakiem jest Kacper Szczurowski, brązowy medalista ubiegłorocznych młodzieżowych ME – przyznał legendarny judoka.
Jak Nastula ocenia swoją karierę w MMA? "Stoczyłem kilka fajnych walk, ale..."
Nastula jest wybitną postacią nie tylko polskiego, ale i światowego sportu. Na pytanie, kto jest judoką wszech czasów w kraju, odparł: - Myślę, że mógłbym umieścić swoje nazwisko na pierwszym miejscu ex aequo z Waldemarem Legieniem. Waldek był wielkim zawodnikiem, ja tak samo, więc obaj bądźmy na czele. Myślę, że zgodzi się ze mną – opowiedział o siedem lat starszym Legieniu, który dwa razy wygrał igrzyska, trzykrotnie sięgnął po brąz MŚ oraz zdobył złoto, srebro i brąz ME.
Wielu judoków, w tym Nastula, uwielbia kolebkę tej dyscypliny sportu – Japonię. Tam jeżdżą i trenują, a niektórzy uczą się także języka japońskiego. - Odkąd pamiętam Japonia mnie fascynowała. Teraz też tam jeżdżę z moją bardzo zdolną 16-letnią podopieczną Aleksandrą Kowalewską. Byliśmy cztery-pięć razy i chcielibyśmy znów pojechać, ale przeszkodą jest pandemia koronawirusa. Jeśli uczyć się, to od najlepszych, dlatego trzeba podróżować do Japonii. Czekam tylko na zielone światło... Japonia, oprócz tego, że ma najlepszych judoków, to zachwyca swą kulturą, klimatem do życia, szacunkiem do ludzi, itd. – podkreślił Nastula.
Po zakończeniu kariery pozostał przy judo i od 20 lat kieruje Nastula Club na stołecznych Bielanach. Prowadzone są tam także zajęcia w innych dyscyplinach, jak: zapasy, kickboxing, MMA i wiele innych. Zajęcia judo organizuje również w Łomiankach, Laskach, Dziekanowie Leśnym i Polskim, Nowym Dworze Mazowieckim oraz Warszawie. Ze względu na koronawirusa klub ma problemy.
- Bardzo długo nie mogliśmy prowadzić zajęć, więc nie zarabialiśmy, a wszelkie opłaty, począwszy od czynszu, trzeba uiszczać. Próbowałem negocjować wysokość, ale właściciel nie zgodził się na zmniejszenie kwoty. Cóż, w takich sytuacjach człowiek widzi, na kogo może liczyć. Utworzona została specjalna zbiórka, gdzie dobrzy ludzi wpłacają pieniądze. Dziękuję im wszystkim, dziękuję moim przyjaciołom i znajomym, którzy są ze mną. Po przerwie koronawirusowej do treningów wróciło może ze 20 procent osób. To bardzo mało. Ale był i plus pandemii, bowiem miałem dużo wolnego czasu i wyremontowałem strych w domu, gdzie mam teraz siłownię i 30 metrów kwadratowych maty do judo. Możemy ćwiczyć w fajnych warunkach – zaznaczył mistrz judo.
Nastula zaczął karierę międzynarodową w 1989 roku – wtedy słynny trener Ryszard Zieniawa dał mu szansę w MŚ seniorów w Belgradzie. Niedawno zresztą wspominał o tym na pogrzebie wielkiego trenera. Z kolei z tatami w roli zawodnika pożegnał się w 2004, nie wystąpił już w swojej czwartej olimpiadzie.