Marian Kmita: Sukces zapewniła nam wiara w polski sport, w który zainwestowaliśmy 1,5 mld złotych

Inne
Marian Kmita: Sukces zapewniła nam wiara w polski sport, w który zainwestowaliśmy 1,5 mld złotych
fot. Archiwum Polsatu Sport
Marian Kmita z "pomnikiem", który dostał od Andrzeja Janisza za realizację mundialu w Korei i Japonii.

Włosi nie mogli uwierzyć, że mówi do nich Zibi Boniek, Antonii Szymanowski usnął na wizji, a pierwsze transmisje z Ligi Mistrzów to była praca, do której zatrudniono wszystkich, którzy umieli chociaż włączyć magnetowid. Tak zaczynała się historia Polsatu Sport, który 11 sierpnia 2020 roku obchodził 20-lecie istnienia. O przeszłości, teraźniejszości i przyszłości stacji rozmawiamy z dyrektorem Marianem Kmitą, który kieruje Polsatem Sport od pierwszego dnia istnienia.

Robert Małolepszy: Zamyka Pan oczy myśli Pan Polsat Sport i co Pan widzi, sięgając myślami 20 lat wstecz?

 

Marian Kmita: Raczej słyszę. Słyszę moją rozmowę z Piotrem Nurowskim – nieodżałowanym prezesem Polskiego Komitetu Olimpijskiego (zginął w katastrofie smoleńskiej – przyp. red), jednym z najbliższych współpracowników Zygmunta Solorza, który zadzwonił do mnie w marcu 1999 roku i zapytał czy nie chciałbym zacząć pracować w Polsacie, zająć się sportem i zacząć dobrze zarabiać.

 

Dlaczego prawa ręka właściciela Polsatu, legendarny „Nurek”, zadzwonił właśnie do Pana?

 

Byłem wtedy szefem sportu w TVP 1, kilka rzeczy nam się tam udało zrobić, m.in. osiągnąć 14 milionową oglądalność finału mundialu we Francji.

 

Zgodził się Pan?

 

Nie od razu, ale w lipcu 1999 roku byłem już szefem sportu w Polsacie.

 

Ale kanału Polsat Sport jeszcze nie było…

 

Szybko okazało się, że taki kanał będzie potrzebny. Zbiegło się kilka ważnych czynników. Przede wszystkim pasja do sportu Piotra Nurowskiego oraz świetna znajomość Zygmunta Solorza z niemieckim potentatem medialnym Leo Kirchem, który właśnie kupił od FIFA prawa do dwóch kolejnych mundiali – w Korei i Japonii oraz w Niemczech. Już wtedy w Polsacie były też prawa do piłkarskiej Ligi Mistrzów. Szybko sfinalizowaliśmy zakup tych mundiali, ATP Masters i Wimbledonu. Po raz pierwszy w historii przełamaliśmy monopol TVP na pokazywanie wielkich, międzynarodowych imprez. Mieliśmy towar, teraz trzeba było zbudować zespół, który ten towar opakuje i sprzeda widzom.

 

Kogo Pan wówczas pozyskał do stacji?

 

Zespół, który zastałem był mały, do dziś pracuje z niego m.in. Karolina Szostak i Krzysztof Wanio. Trzecią twarzą tamtej ekipy był Jacek Kostrzewa. Nie mieli żadnego doświadczenia, jeśli chodzi o relacjonowanie wielkich, międzynarodowych imprez. Zacząłem namawiać swoich przyjaciół, z którymi już wcześniej pracowałem – Pawła Wójcika, Andrzeja Taraskę. Doszedł Kuba Radecki i Agnieszka Padło – młodzi, zdolni producenci. W listopadzie pojawił się mój aktualny zastępca Piotr Pykel – prosto po studiach w Padwie, specjalista od stosunków międzynarodowych. Do tego komentatorzy Polskiego Radia: z Warszawy – Andrzej Janisz i Wrocławia – Tomek Swędrowski oraz Bohdan i Tomasz Tomaszewscy, jako specjaliści od tenisa. I tym zespołem ruszyliśmy do obsługi tego co już mieliśmy.

 

Pamięta Pan pierwszą transmisję?

 

To było w Nowym Dworze Mazowieckim. Jeszcze nie w Polsacie Sport. Testowaliśmy świeżutko zakupiony wóz transmisyjny. Mecz II ligi – Świt Nowy Dwór kontra Śląsk Wrocław. Komentował Tomek Swędrowski z Lesławem Ćmikiewiczem. Ale ja najbardziej zapamiętałem transmisje z meczów Argentyna – Brazylia, podczas których wielką, mocno humorystyczną rolę odegrał Zbigniew Boniek.

 

Zobacz także: Polsat Sport kończy 20 lat

 

Komentował?

 

Nie. Te mecze kupiliśmy od Włochów za pośrednictwem firmy Gol&Gol, której współwłaścicielem był Boniek. Nasi ludzie od transmisji wszyscy byli anglojęzyczni. I był kłopot z dogadaniem się. Poprosiliśmy więc Bońka, by nam pomógł. Jak „Zibi” odezwał się do Włochów z Warszawy - usłyszeliśmy tylko: „nie róbcie jaj”. Nie chcieli uwierzyć, że to jest ten ich, wielki Boniek, bo przecież oni Zbyszka uważają za swojego.

 

Pierwsza poważny turniej?

 

To jeszcze nie mundial w Korei i wciąż nie Polsat Sport, a kupione w pakiecie mistrzostwa świata U’17 z Nowej Zelandii. Z tą produkcją też wiąże się niezła anegdota. Wśród ekspertów był Antonii Szymanowski, który w trakcie studio, w środku nocy usnął ze zmęczenia. Musieliśmy go budzić na wizji. Przed startem Ligi Mistrzów dołączyli do nas Roman Kołtoń i Mateusz Borek, trochę później Czarek Kowalski. Chciałem też pozyskać Tomka Smokowskiego, ale ówczesny szef Canal Plus Janek Basałaj zatrzymał go w stacji na kolejne 18 lat.

 

Jak sobie radziliście na początku?

 

Obsługa Ligi Mistrzów to było pierwsze, wielkie wyzwanie logistyczne. Magnetowidy stały wszędzie, wyciągnęliśmy je z najgłębszych piwnic, połączyliśmy kablami i rejestrowaliśmy sygnał, by potem robić skróty. Przy tych magnetowidach czuwali wszyscy, łącznie ze mną.

 

Kiedy poczuł Pan, że stacja jest już gotowa na wielkie wyzwania?

 

Telewizyjną maturę zdaliśmy podczas mundialu w Korei i Japonii.

 

Bał się Pan?

 

Zawsze wierzyłem w zespół, ale to chyba rzeczywiście był moment, w którym czułem napięcie. Może nie strach, ale takie emocje, jakie mógł chyba czuć szwedzki piechur, gdy nacierała na niego nasza husaria.

 

Ale przeżyliście…

 

Andrzej Janisz powiedział mi wtedy - pamiętam to jak dziś – to jest niemożliwe, byście sobie poradzili z takimi turniejem w tak młodym i niedoświadczonym składzie. Dodał - jak wam się to uda, stawiam ci pomnik. No i jak wrócił z mundialu, to mi ten pomnik odlał i przyniósł do biura, stoi do dziś wśród wielu nagród i trofeów, jakie potem zdobyła i dostała stacja (Marina Kmita na zdjęciu z pomnikiem od Andrzeja Janisza).

 

Przeżyliście też utratę praw do Ligi Mistrzów i Bundesligi, które napędzały Polsat Sport w pierwszych latach istnienia. Wtedy wielu wieszczyło, że to koniec Polsatu Sport.

 

Ocaliła nas nasza wiara w polski sport. W siatkówkę, piłkę ręczną, boks, koszykówkę i całą masę innych dyscyplin.

 

Wtedy okazało się, że można tworzyć wielki kanał sportowy praktycznie bez wielkiej piłki…

 

Jesienią 2002 w Monte Carlo kupiliśmy za 10 700 dolarów prawa do pokazywania mistrzostw Europy siatkarek w Turcji w 2003 roku. Zawsze kochałem siatkówkę, opiekowałem się nią pracując w TVP. Ale pamiętam, że w tym Monako… targowałem o 500 dolarów. Potem Polki zdobyły w Turcji pierwsze złoto. I zaczęło się siatkarskie szaleństwo. Drugie złoto, brąz. Do męskiej kadry trafił Lozano – wicemistrzostwo świata, pierwsze mistrzostwo Europy z Castellanim i wreszcie turniej w 2014 roku. Złoto w Katowicach, a najpierw mecz otwarcia na Stadionie Narodowym. Wtedy czułem chyba największą dumę z tego, że pracuję w Polsacie Sport, że jesteśmy częścią tej wielkiej przygody.

 

W Polsacie Sport po raz pierwszy w historii Polska pokonała Niemców w piłce nożnej, wywalczyła wicemistrzostwo świata w piłce ręcznej, Robert Kubica wygrał wyścig Formuły 1, a Tomasz Adamek zdobywał tytuły mistrza świata. Mieliście szczęście, byliście szczęśliwi dla sportowców, czy aż tak dobrze znaliście się na sporcie?

 

Myślę, że wszystkiego po trochu. Na pewno Bóg nad nami czuwał. Wiele razy to był nos, wyczucie, bo przecież jak Bogdan Wenta przejmował piłkarzy ręcznych, to ci co znali się na szczypiorniaku czuli, że to może odpalić, przecież cała kadra grała w Bundeslidze. Do tego był Piotr Nurowski, który kochał sport i prezes Zygmunt Solorz, który nigdy nie potrzebował więcej niż 20 minut, by podjąć decyzję o zakupie ważnych praw. Czasem w środku nocy, jak było kiedyś z walką Tomka Adamka.

 

Prezes Solorz lubi sport?

 

Tak. Tenis to jego oczko w głowie. Ale lubi też inne dyscypliny. Dwa razy widziałem, gdy autentycznie się wzruszył. Podczas wspomnianego już meczu Polska – Niemcy w piłce nożnej i podczas mistrzostw świata siatkarzy w 2014, które – co trzeba podkreślić – to prezes Solorz kupił dla Polski.

 

Polsat Sport stracił jednak w ostatnich latach pierwsze miejsce w rankingu oglądalności stacji sportowych. Co się stało?

 

Dopóki TVP Sport nie trafiło do naziemnej telewizji cyfrowej, byliśmy numerem jeden. Dziś walczymy z innymi stacjami o dwójkę – bo, jak to obrazowo mówię, my wciąż jesteśmy piękną, ale żaglową łodzią, a TVP Sport dostało napęd motorowy.

 

Największy sukces Polsatu Sport?

 

W kategorii matury – mundial w Korei i Japonii. Doktorat to siatkarskie mistrzostwa świata w 2014. Jak już mówiłem – Polsat Sport był nie tylko nadawcą, ale współorganizatorem. To też była nasza największa produkcja w historii. 106 meczów, z których przekaz poszedł do ponad 200 krajów. A poza tym to budowa polskiego sportu – w wielu dyscyplinach. My w polski sport, poprzez zakup licencji i produkcję, zaangażowaliśmy w ciągu tych 20 lat - 1,5 mld złotych.

 

Największa porażka?

 

Produkcyjna? Nie było takich, bo mamy naprawdę świetny zespół. Ci ludzie są jak rodzina. A rozczarowanie to największe czułem w 2016 roku, po meczu mistrzostw Europy z Chorwacją w piłce ręcznej. Mogliśmy przegrać siedmioma golami, a i tak zagrać w półfinale, a polegliśmy 23:37.

 

Naprawdę nigdy nic się nie spaliło, nie zawaliło, ktoś nie wyłączył transmisji przed końcem?

 

Tej załogi nie da się złamać. A ja sam też się nauczyłem jeszcze na Woronicza, od ówczesnego wiceszefa sportu w TVP 2 Sylwka Grzeszczaka, że da się wyjść cało z każdej zawieruchy. Potrzebny jest tylko spokój. Do dziś pamiętam, jak podczas igrzysk w Atlancie padały nam kolejne przekazy, bo nad Warszawą szalała burza. A Sylwek stał tylko jak kapitan na statku i wydawał polecenia. Magnetowid numer 1, potem 2, potem 3 i tak doszedł do 5. Z tych magnetowidów nadawaliśmy sygnał dotąd, aż burza nie minęła. Na całe zawodowe życie zapamiętałem, że przy zachowaniu spokoju można wyjść cało z każdej opresji. I tak działamy w Polsacie Sport.

 

Konkurencję Pan podgląda?

 

Lubię popatrzeć na te produkty, których nie mamy. W TVP Sport np. lubię archiwalia. Eurosportowi zawsze zazdrościłem pary Tomasz Jaroński – Krzysztof Wyrzykowski. Ale dziś Wyrzykowski jest u nas. Marzenia się spełniają. Czasem w obie strony – ktoś przychodzi, ktoś odchodzi. To normalne w każdej stacji – tak jak z prawami telewizyjnymi.

 

Nigdy nie chciał Pan mieć w Polsacie Sport skoków narciarskich?

 

Może i kusiło, ale do tego trzeba by zbudować całą infrastrukturę. Wolimy skupiać się na tym co mamy i robić to dobrze. Zbudowaliśmy siatkówkę, MMA, boks, piłkę ręczną. Budujemy prestiż Pucharu Polski w piłce nożnej, mamy arcyciekawą Fortuna 1 ligę.

 

Czyli po Ekstraklasę Polsat Sport nie sięgnie?

 

Ależ my ją mamy. Cyfrowy Polsat ma w ofercie wybrane pakiety Canal Plus. Kibic nie musi więc wybierać. Podobnie z TVP Sport.

 

Ale TVP Sport nie tylko weszła do multipleksu, ale też pozyskała od Polsatu Sport prawa do rodowych sreber, jakimi na pewno są mecze reprezentacji Polski w siatkówce.

 

Na początku było mi trochę przykro. Ale dla dyscypliny to lepiej, bo jest jeszcze większy zasięg jej oddziaływania. I w sumie dla nas, jako

stacji, też się to opłaca – bo to my Polsat Sport - mamy najwięcej siatkarskiego produktu.

 

A propos produktu – czego kibice mogą się spodziewać?

 

Będziemy mieli dużo nowości. Dziś mogę tylko zdradzić, że kibice siatkarscy będę zadowoleni.

 

Sport się zmieni po koronawirusie?

 

Wszystko się zmieni. Ale myśmy przeszli suchą stopą przez ten najczarniejszy okres. Głównie dzięki gigantycznym zasobom archiwalnym. Ludzie z wielką ochotą obejrzeli powtórki finału mistrzostw świata w siatkówce z 2014, czy 2018 roku. Mecz Polska – Niemcy w piłce nożnej, gale KSW, Polsat Boxing Night, wielkie mecze kadry Bogdana Wenty i wiele innych wspaniałych wydarzeń z udziałem polskich sportowców, które pokazywaliśmy. Ten okres kwarantanny i powodzenie naszych powtórek najlepiej świadczy, że nie próżnowaliśmy przez te 20 lat.

 

Wywiad przeprowadzony dla Polska the Times.

Robert Małolepszy/Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie