Cezary Kowalski: To nie musi być cud, czyli za tydzień będziemy mieli dwa zespoły w fazie grupowej Ligi Europy?
Po wspaniałym wieczorze w Nikozji, gdzie Lech dał koncert ogrywając Apollon 5:0, wróciliśmy do polskiej szarej klubowej rzeczywistości. Piast łatwo przegrał w Kopenhadze 0:3, a Legia bez polotu u siebie pokonała mistrza Kosowa Dritę Gnjilane 2:0. Tym samym za tydzień w walce o awans do fazy grupowej Ligi Europy zobaczymy dwa polskie zespoły.
O ile trudno było się łudzić, że Piast da radę w Danii drużynie, która na piętnaście startów, czternaście razy znalazła się w fazie grupowej europejskich rozgrywek, dysponuje znacznie większym budżetem niż trzecia drużyna poprzedniego sezonu Ekstraklasy i ma znacznie droższych zawodników, to można było oczekiwać, że Legia ogra półamatorów z Kosowa z podobnym przytupem jak dzień wcześniej Lech Cypryjczyków. To miał być dla kibiców i samych zawodników mistrza Polski mecz, jak balsam. Na skołatane nerwy po ostatnich porażkach i zawirowaniach związanych ze zmianą trenera i zaordynowaniu akcji ratunkowej przez właściciela Dariusza Mioduskiego. Pewne zwycięstwo, po grze z rozmachem nawet przeciwko słabemu rywalowi to byłoby coś. Morale powinno się po takim sukcesie poprawić. Jednak nie do końca to się udało. Owszem, Legia miała przewagę w każdym aspekcie, była lepsza bez dwóch zdań, ale nie zgniotła przeciwnika. Mało tego, przy stanie 2:0 Kosowianie stworzyli sobie sytuacje do zdobycia gola (dobrze bronił Artur Boruc). Zatem mimo awansu, niesmak pozostał. I widać wyraźnie, że ostatnie problemy nie były tylko kwestią tego, kto kieruje drużyną z ławki rezerwowych, albo wyborów personalnych na kolejne mecze. Ten zespół nie jest jeszcze gotowy do efektownej skutecznej gry, choć ma zawodników, których na to stać.
Samo postawienie pytania, czy oglądaliśmy już Legię Czesława Michniewicza brzmi groteskowo, bo jest on w klubie dopiero od kilku dni. Coś tam poprzestawiał, widać, że chce grać zupełnie inaczej niż poprzednik, widzi poszczególnych graczy na innych pozycjach, z pewnością popracował z ekipą nad mentalnością, bo w kwestiach motywacyjnych jest prawdziwym mistrzem, ale jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki drużyny nie odmienił. I patrząc na jej obecną formę, można mieć wątpliwości czy zdąży w ciągu następnych siedmiu dni. A właśnie wtedy rywalem mistrzów Polski będzie Karabach Agdam. Mistrz Azerbejdżanu po karnych przegrał w norweskim Molde w eliminacjach Ligi Mistrzów i spadł do ostatniej fazy eliminacji Ligi Europy. Cała nadzieja w tym, że mimo bogatej przeszłości na arenie międzynarodowej z Ligą Mistrzów włącznie (pamiętne remisy z Atletico Madryt w 2017 roku) dziś nie jest zespołem z dużo wyższej półki niż Legia. Fakt, że Legia uniknie dalekiej podróży to też ogromny atut, więcej będzie czasu na przygotowanie.
Tomasz Fornalik o meczu FC Kopenhaga - Piast: Byliśmy nieskuteczni
Lech, niestety zagra na wyjeździe, z belgijskim Charleroi, który wymęczył zwycięstwo nad Partizanem Belgrad po dogrywce. Drużyna Dariusza Żurawia jest tak zbudowana wcześniejszymi grami w eliminacjach poza domem, że nie boi się już nikogo.
To brzmi wręcz nieprawdopodobnie, ale po latach degrengolady polskiej piłki w klubowym wydaniu, jesteśmy o krok od tego, aby mieć już za tydzień dwóch przedstawicieli w fazie grupowej Ligi Europy. Obaj rywale są absolutnie w zasięgu naszych drużyn.
Przejdź na Polsatsport.pl