Przemysław Iwańczyk: Cały w tym ambaras, by słupki się zgadzały, a przy tym były wyniki

Piłka nożna
Przemysław Iwańczyk: Cały w tym ambaras, by słupki się zgadzały, a przy tym były wyniki
fot. Cyfrasport
Raport analizuje sytuację finansową polskich klubów w 2019 roku.

Siedzę właśnie na stadionie Lecha na około trzy godziny przed meczem z Benfiką Lizbona w Lidze Europy. Pierwszego po czterech latach dla polskiego klubu w fazie grupowej europejskich rozgrywek. Przy okazji jestem świeżo po lekturze raportu Deloitte „Piłkarska Liga Finansowa”. I pewnie jak każdy kibic zadaję sobie pytanie: dlaczego jest tak źle, skoro jest tak dobrze?

Raport analizuje sytuację finansową polskich klubów w 2019 roku. Jak można było się spodziewać, po raz kolejny prym wiedzie w nim Legia, która bije na głowę innych konkurentów pod względem przychodów. Choć wyniki mistrzów Polski mają się do innych klubów jak pięść do oka, widać w naszej lidze totalne rozwarstwienie, za którym i tak nie idzie wynik sportowy, to i tak raport stał się powodem do świętowania sukcesu. Tak przynajmniej został przedstawiony. Jakiego sukcesu? Tego kibic nie wie, bo realnie nie ma go od lat.


Kwoty uzyskiwane ze sprzedaży praw telewizyjnych są coraz wyższe, a i kwoty transferowe, za jakie sprzedaje się piłkarzy z Ekstraklasy na Zachód mimo kryzysu wywołanego pandemią koronawirusa budzą uznanie. Blisko 573 mln zł przychodu zanotowały w sumie w minionym roku kluby Ekstraklasy, z czego ponad 155 mln to właśnie wpływy transferowe, w znakomitej większości transakcje z zagranicznymi klubami. Raport nie odnotowuje jeszcze strat związanych z wiosennym oraz nadchodzącym lockdownem, ale generalny wniosek jest taki, że liga się rozwija.

 

ZOBACZ TAKŻE: Fortuna 1 Liga: Pandemia coraz bardziej komplikuje sezon


Kiedy jednak wniknąć głębiej do raportu, dostrzeżemy mocno niepokojące dane. Choćby te dotyczące struktury wydatków. I tak w pozycji wskaźnika wynagrodzeń wobec przychodów, które nie uwzględniają transferów, zarysowuje się mocno niepokojąca tendencja życia ponad stan. Np. Wisła Płock wydaje na pensje 158 proc. (!) przychodów. Ktoś powie, że nic w tym dziwnego, bo kiedy weźmiemy pod uwagę kilka transferów, jakie przeprowadziła, wydatki na płace wydają się uzasadnione. Pytam zatem, czy to racjonalne planować budżet wobec zdarzenia przyszłe i niepewne. Lub zakładać wpływy z europejskich pucharów, jeśli nie ma się pewności awansu do nich?


Nie jedyna Wisła Płock. Kiedy w Europie przyjęty za standard wskaźnik płac do przychodów wynosi 60 proc., u nas aż 12 klubów idzie mocno ponad tę granicę. Arka Gdynia, która już opuściła Ekstraklasę wydawała na zarobki piłkarzy 84 proc. przychodów, Górnik Zabrze i Pogoń Szczecin – 80 proc., itd.


Jeszcze ciekawsze jest to, jak finansowe kwestie zupełnie nie wpływają na jakość sportową. Legia ma tak wielką przewagę nad pozostałymi, że powinna rokrocznie sięgać po tytuł bez żadnych kłopotów. Oczywiście czyni to dość regularnie, ale wcale nie w stylu, który rzucałby konkurencję na kolana. Na dole korelacja jest już całkiem logiczna. ŁKS z niewiele ponad 10-milionowym przychodem (przez pół roku grał w Fortuna I Lidze, gdzie wpływy z kontraktu telewizyjnego są niższe, poza tym kibice przychodzili tylko na jedną trybunę budowanego stadionu), nie wytrzymał ekstraklasowej konkurencji. Raków Częstochowa, mimo trzeciego od końca miejsca w kategorii „przychody”, nie dość, że utrzymał się po awansie, to jeszcze teraz zaczyna mieszać w czołówce. Gra kasa? Nie do końca. Liczy się pomysł.


Można tak przeanalizować każdą pozycję raportu, zgodzić się z interpretacją tych danych, podyskutować z nimi, bądź też postawić antytezę w oparciu o podobne tego typu publikacje dotyczące topowych lig w Europie. Na ogół wszędzie wzrastają przychody z praw telewizyjnych, kibice wydają więcej pieniędzy, co wpisuje się do kolumny „dzień meczowy”, itd. Generalnie analizy mają to do siebie, że można nadać im dogodny kontekst, spodziewam się nawet, że przy kolejnej za krytyczny dla całej światowej gospodarki rok 2020 również zostanie podsumowana jako korzystna. A już zupełnie nie do zniesienia są pojawiające się szacunki dotyczące wartości marketingowej. Sportowe podmioty nagminnie ją zawyżają, chcąc zrobić wrażenie na sponsorach, są w stanie posunąć się w swoich wnioskach do największych absurdów. Działaczom poprawia to humor, wszyscy mają poczucie, że dobrze wykonują swoją robotę. A na boiskach bryndza…

 

ZOBACZ TAKŻE: Liga Mistrzów: Wyniki i skróty środowych meczów (WIDEO)


Świeżo po lekturze raportu Deloitte siedzę właśnie na stadionie Lecha na około trzy godziny przed meczem z Benfiką Lizbona w Lidze Europy. Pierwszego po czterech latach dla polskiego klubu w fazie grupowej europejskich rozgrywek. I pewnie jak każdy kibic zadaję sobie pytanie: dlaczego jest tak źle, skoro jest tak dobrze? Dlaczego tyle czekaliśmy, czy to incydent, czy może trwała tendencja, która wyciągnie naszą klubową piłkę z europejskich peryferii. Oczywiście narzędzia ekonomiczne do zarządzania strukturami sportowymi są potrzebne, ale nie mogą być celem samym w sobie. Słupki to nie wszystko, cały w tym ambaras, by nie były wyabstrahowane od wyniku. Wyniku sportowego, którego nie ma, na który z utęsknieniem czekamy.

Przemysław Iwańczyk, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie