Portugalscy trenerzy podbijają świat

Piłka nożna
Portugalscy trenerzy podbijają świat
fot. Neil Hall, PAP/EPA
Jose Mourinho i Nuno Espirito Santo - portugalscy znajomi z angielskich boisk

Kiedyś Anglicy uczyli piłki nożnej cały świat. Później, co jakiś czas, popularność zdobywały kolejne szkoły futbolu. Z kagankiem piłkarskiej oświaty ruszali w drogę szkoleniowcy włoscy, holenderscy. Teraz największym wzięciem - zasłużenie - cieszą się trenerzy z Portugalii. W ruszającej w lutym fazie pucharowej Ligi Mistrzów i Ligi Europy nikt nie ma tylu trenerów, ile ten niewielki kraj na krańcu Europy.

Siedmiu szkoleniowców z Portugalii cieszyło się z awansu swoich ekip do wiosennego etapu zmagań o europejskie puchary. W tej konkurencji kroku Portugalczykom dotrzymują wyłącznie Niemcy, a właściwie dotrzymywali - w 1/8 finału Ligi Mistrzów zespołu Paris Saint Germain nie poprowadzi już Niemiec Thomas Tuchel a Argentyńczyk Mauricio Pochettino.

 

Szczęśliwa siódemka

 

Przyjmijmy jednak jasne kryterium i weźmy pod uwagę wyłącznie tych, którzy pracowali na stanowisku trenera, w momencie, w którym ich zespoły gwarantowały sobie prawo gry wiosną w fazie pucharowej LE i LM. Portugalską myśl szkoleniową reprezentują:

Sergio Conceicao (FC Porto)
Luis Castro (Szachtar)
Pedro Martins (Olympiacos)
Paulo Fonseca (Roma)
Jose Mourinho (Tottenham)
Jorge Jesus (Benfica)
Carlos Carvalhal (Braga)

 

Szczęśliwa siódemka Niemców to z kolei: Marco Rose (Moenchengladbach), Hans Flick (Bayern), Jurgen Klopp (Liverpool), Thomas Tuchel (PSG), Julian Nagelsmann (RB Lipsk), Sebastian Hoeness (Hoffenheim) i Roger Schmidt (PSV Eindhoven).

 

Możemy więc mówić o remisie, ale ze wskazaniem na Portugalczyków. Raz, że Tuchela w Paryżu już nie ma. Dwa: aż czterech niemieckich trenerów pracowało w klubach niemieckich, a o etat w ojczyźnie zawsze łatwiej. Zresztą kluby Bundesligi, pod względem finansowym a co za tym idzie kadrowym, mają się znacznie lepiej niż portugalskie. A w takich warunkach i na sukces pracuje się lżej.

 

A jeszcze Bento, Jardim, Queiroz...

 

Warto również podkreślić, że lista siedmiu trenerów, których zobaczymy już w lutym przy okazji meczów LM i LE, absolutnie nie wyczerpuje fenomenu popularności portugalskiej myśli szkoleniowej. Na zakończenie poprzedniego sezonu CIES (Międzynarodowe Centrum Badań nad Sportem) przygotowało raport na podstawie analizy 110 lig w 79 krajach.

 

Chodziło o sprawdzenie, który kraj eksportuje najwięcej trenerów. Wygrali Argentyńczycy ale z 68 trenerów z tego kraju pracujących zagranicą większość pozostaje w Ameryce Południowej. Dalej mamy już Hiszpanów, Serbów, Niemców, Włochów i właśnie Portugalczyków. Tych ostatnich jest tylko minimalnie mniej niż Niemców i Włochów, ale za to więcej niż Anglików, Francuzów czy Holendrów.

 

I w wielu przypadkach mowa o nazwiskach naprawdę zacnych. Bo jest na tej liście i Nuno Espirito Santo (Wolverhampton), i Andre Villas Boas (Marsylia). Są pracujący poza Europą, ale na stanowiskach naprawdę prestiżowych Paulo Bento (reprezentacja Korei) i Abel Ferreira (jesienią zamienił PAOK Saloniki na brazylijskie Palmeiras).

 

Należy też pamiętać o kilku szkoleniowcach, którzy lada moment na trenerską karuzelę powinni wrócić. I to w nie byle jakim miejscu. Na atrakcyjne oferty czekają przecież Paulo Sousa, Leonardo Jardim, Marco Silva czy Carlos Queiroz.

 

Polacy? Brak...

 

Bardzo ostrożnie szacując Portugalczyków, którzy pracują bądź w każdej chwili mogą pracować w bardzo poważnej piłce jest około dwudziestu. Polaków? Zero. Nawet na wspomnianej liście CIES, która uwzględnia - przypomnijmy - 110 lig z 79 krajów świata jest... jeden Polak!

 

To Marek Zub, który w czerwcu zeszłego roku formalnie był jeszcze trenerem beniaminka łotewskiej ekstraklasy FK Tukums, ale w praktyce - z powodu pandemii - był już poza klubem.

 

45 lat tradycji, 4 poziomy nauki

 

W czym tkwi fenomen portugalskich trenerów? Na pewno w bogatej historii. Pierwszy raz specjalizację "Trener piłki nożnej" studenci wychowania fizycznego w Lizbonie mogli wybrać już w 1975 roku. Przez następne lata proces edukacji trenerów nieustannie poprawiano i dostosowywano do zmian w światowym futbolu.

 

Dziś składa się z kursów na czterech kolejnych poziomach: od podstawowego do profesjonalnego. Piłkarskie władze dbają o jego dostępność. Wpisowe na pierwszy poziom to raptem około dwóch tysięcy złoty. Uczęszczać na kursy można w aż jedenastu placówkach w niewielkiej przecież Portugalii. A znamy przecież dużo większe kraje, w których jest tylko jeden ośrodek, do którego muszą dostać się chętnie na pracę w trenerce...

 

Na każdym etapie przyszli szkoleniowcy nie tylko chłoną teorię, ale mają obowiązek zdobywania umiejętności praktycznych: choćby na stażach.

 

Twórcy, a nie odtwórcy

 

Fundamentalną zasadą, której hołdują Krajowy Związek Trenerów Piłkarskich i portugalska federacja jest zrównoważony rozwój trenerów w czterech obszarach: techniki, taktyki, motoryki, psychologii. Ale to nie wszystko.

 

- Naszym zadaniem jest przygotowanie gotowych do pracy, dobrych trenerów - mówił niedawno w jednym z wywiadów Jose Pereira, szef ANTF. - A naprawdę dobry trener to nie taki, który jest w stanie odtworzyć najlepsze nawet metody innych znakomitych szkoleniowców, ale taki, które potrafi wypracować własne.

 

Sa Pinto potwierdza regułę

 

Wysoki poziom trenerów z Portugalii docenia UEFA, która tamtejszy model przygotowywania szkoleniowców do zawodu podaje za przykład godny naśladowania. Z portugalskich wzorców chcą czerpać również Brazylijczycy, którzy z najnowszymi trendami w szkoleniu są nieco na bakier.

 

Stąd największe brazylijskie kluby obejmowali w ostatnich sezonach Jesualdo Ferreira (Santos), Jorge Jesus (Flamengo), Abel Ferreira (Palmeiras) czy Ricardo Sa Pinto (Vasco da Gama).

Choć ten ostatni to akurat dowód na to, że nawet przez najgęstsze sito może przecisnąć się prawdziwy gagatek...

Szymon Rojek, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie