Iwańczyk: Lech urwał się ze stryczka, trener Żuraw też

Piłka nożna
Iwańczyk: Lech urwał się ze stryczka, trener Żuraw też
Fot. Cyfrasport
Iwańczyk: Trzeba powiedzieć wprost: z potencjałem piłkarskim, jakim ma Kolejorz, brak europejskich kwalifikacji będzie klęską.

Jeśli są mecze, o których można mówić w kategorii cudu, to taki rozegrał Lech przeciwko Radomiakowi. Cudu także dlatego, że już w lutym mogły runąć marzenia poznaniaków o uratowaniu sezonu. Trzeba powiedzieć wprost: z potencjałem piłkarskim, jakim ma Kolejorz, brak europejskich kwalifikacji będzie klęską.

W czwartek w okolicy 22:30 zrobił się mocny ruch na łączach. Szansę na zatrudnienie w Lechu zwietrzyło kilku trenerów, ich menedżerowie wzięli słuchawki w dłoń. Były też przypadki, że jeszcze przed pucharowym meczem w Sosnowcu zaoferowano władzom Lecha usługi zagranicznych szkoleniowców. Nazwisko jednego z nich poznałem, ale nie zamierzam powielać niepotwierdzonych informacji, poza tym ich poufny charakter powoduje, że wszyscy będą zaprzeczać.

 

Władze Lecha, bardzo rozsądnie zresztą, miały nie podejmować konkretnych rozmów, ale sondażowo utrzymują kontakt. Tak działa przecież większość klubów, dowodzący Lechem Piotr Rutkowski zapewne implementował wiele narzędzi zarządzania z biznesu, więc należy się spodziewać, że ma gotowe na okoliczność głębokiego kryzysu alternatywne rozwiązania.

 

Od tego głębokiego kryzysu było o włos. Lech urwał się ze stryczka nieprawdopodobnym zrządzeniem losu (w końcu konkurs „jedenastek” rozgrywany w odczuwalnej temperaturze -18 st. C ma w sobie coś z loterii) czy niefrasobliwością Karola Podlińskiego z Radomiaka, który w końcówce dogrywki falował Michała Skórasia.

 

ZOBACZ TAKŻE: Znamy pary 1/4 finału Fortuna Pucharu Polski. Hit w Warszawie 

 

Drużynom z ekstraklasy, które odpadają z Pucharu Polski z zespołami z niższej klasy, z reguły świat się nie wali, ale Lechowi by się zawalił i potwierdzi to każdy kibic Kolejorza. Z takim potencjałem piłkarskim, graczami gotowymi na europejskie wyzwania, co pokazały ubiegłoroczne kwalifikacje do Ligi Europy, czy całym zastępem młodzieży, która przechodzi w Lechu przyspieszony proces dojrzewania, brak szansy na puchary byłby klęską.

 

Wprawdzie po kilku miesiącach świetnej gry odszedł do Brighton Jakub Moder, a jego drogą mogą pójść za chwilę inni, to talenciaków na miarę Europy przy Bułgarskiej nie brakuje. Wspomniany wcześniej Skóraś, pełniący wczoraj funkcję kapitana Jakub Kamiński, nieco starszy Tymoteusz Puchacz, Filip Szymczak czy Filip Marchwiński to kadrowicze w swoich kategoriach wiekowych zgłaszający aspiracje do gry na bardzo wysokim poziomie, nawet seniorskiej reprezentacji Polski.

 

Ale to nie wszyscy, Lech ma kolejnych graczy z potencjałem na odkrycia, patrząc choćby na wczorajszy debiut Norberta Pacławskiego (rocznik 2004!). Pochodzący z Przeworska napastnik zrobił chyba największy przeskok w historii Akademii Lecha, występując wpierw ze starszymi w kategorii U17, przechodząc później na chwilę do drużyny U18 i niemal z marszu awansując do seniorskich drugoligowych rezerw.

 

Na szczęście w Poznaniu mają cierpliwość do świetnie zapowiadających się piłkarzy, nie zwątpiono w Pacławskiego nawet, kiedy ten w dziesięciu meczach Lecha II nie strzelił ani jednego gola. Dodajmy, że piłkarz ten jest pod stałą obserwacją trenerów reprezentacji Polski. I nie Pacławski jedyny, w Lechu przekonują się wreszcie do innej „perełki”, jaką jest bramkostrzelny Hubert Szulc, także rocznik 2004.

 

Poznaniacy po latach posuchy przetarli szlak, awansując do fazy grupowej Ligi Europy. Nie rozdrapując już kwestii, czy zrobili wszystko, by tam zaprezentować się jak najgodniej, ze szkodą dla całego naszego futbolu byłoby, gdyby drużyna ta nie miała szansy powalczyć w europejskich kwalifikacjach po raz drugi.

 

Poprzez ligę będzie to niezwykle trudne, zostaje Puchar Polski. Pytanie tylko, czy na takim farcie jak w czwartek można przejść kolejne rundy. I co musi się zmienić, by Lech znów stał się bardzo przyjemnym dla oka postrachem każdego kolejnego przeciwnika, niezależnie od jego rangi. Na razie jest wielki potencjał, są wielkie możliwości i wyniki zdecydowanie poniżej przyzwoitości, czego dowodem jest coraz słabsza pozycja trenera Żurawia i urwanie się ze stryczka w końcówce dogrywki wczorajszego spotkania.

 

Na kanwie wydarzeń 1/8 finału Fortuna Pucharu Polski wywiązała się również dyskusja, czy jest aż tak wielka różnica między ekstraklasą a I ligą, jeśli Puszcza Niepołomice wygrywa spokojnie z finalistą ubiegłorocznej edycji Lechią Gdańsk, ŁKS do końca psuje krew Legii, Lech wydobywa się z niebytu w starciu z Radomiakiem, a reprezentująca poziom II-ligowy Chojniczanka Chojnice odprawia po serii karnych Zagłębie Lubin.

 

Przyjmując specyfikę pojedynczego meczu, który rozstrzyga o awansie, biorąc poprawkę na to, jak nierozpoznane były dla ekstraklasowiczów zespoły, które nie wznowiły jeszcze wiosny w niższych ligach, a także skrajne warunki, w jakich rozgrywano spotkania, można założyć, że to jest właśnie specyfika rozgrywek pucharowych, niezgrabnie ubierana w formułę „Puchar rządzi się swoimi prawami”.

 

Pewnie wielu się zgodzi, że na dziesięć takich konfrontacji w ośmiu różnica będzie nie do zasypania. Rozumiem również potrzeby tych dyskusji ze względu na dysproporcję w finansowaniu obu lig, wartości umów sponsorskich czy telewizyjnych, itd., ale prawda jest taka, że jakościowo, kulturą gry – jeśli możemy o takiej mówić w Polsce – drużyny z ekstraklasy przewyższają. Niech potwierdzeniem będzie sytuacja ŁKS z poprzedniego sezonu (opuścił elitę zaraz po awansie) czy obecne kłopoty beniaminków z Bielska-Białej czy Mielca.

 

Przemysław Iwańczyk, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie