Mateusz Kusznierewicz: Nie chcę mieć, chcę być
Zmienił się sport, zmienili się sportowcy, zmienił się świat w ogóle. Z perspektywy lat dostrzegam, że w młodości wszystkiego trzeba było dotknąć, wszystko mieć. Teraz liczą się dla mnie wspomnienia, przeżycia, emocje związane z przygodą, wyjazdem, spotkaniem, przeczytaniem czegoś ciekawego. Moja rada dla sportowców? Wiem, że trenują dużo, ale instynkt i talent, w połączeniu z przyjemnością może przynieść doskonałe rezultaty – mówi Mateusz Kusznierewicz, żeglarz, mistrz olimpijski z Atlanty.
Przemysław Iwańczyk: Zaskoczyłeś niedawno swoich fanów i odbiorców, bo po ogromie sukcesów dajesz światu do zrozumienia, że to co było już za nami, ale teraz stawiasz na minimalizm. Skąd ta zmiana?
Mateusz Kusznierewicz: Droga przez życie jest niezwykle interesująca. Dziś mam 46 lat i nabrałem dystansu do niektórych rzeczy. Wiele rzeczy też zrozumiałem i jak obserwuję siebie na przestrzeni lat, to okazuje się, że niesamowicie się zmieniałem. Pamiętam, kiedy zdobywałem złoty medal olimpijski w wieku 21 lat, miałem blond włosy i niczym się nie przejmowałem idąc do przodu. Później były momenty różne, czasem wspaniałe, ale też obfitujące w porażki i niepowodzenia. Mam ich tyle na swoim koncie, że dobrymi i złymi chwilami mógłbym obdarować kilka osób. W ostatnich latach zauważyłem, że cieszę się przede wszystkim tym, co robię, swoimi przeżyciami. Tym podzieliłem się niedawno w swoich mediach społecznościowych i wiele osób ujawniło mi swoje pozytywne reakcje na ten post. Zauważyłem, że nie trzeba mieć tak dużo, szczególnie materialnych rzeczy, aby być szczęśliwym.
Co dokładnie było treścią tych postów? Jaka zmiana zaszła w twojej koncepcji i podejściu do życia materialnego?
Złapałem się na tym, że 20 lat temu ważniejsze było dla mnie posiadanie. Chciałem rzeczy materialnych, chciałem mieć nowy telefon, ubrania, samochód. To było dla mnie niesamowicie ważne i miałem tego wszystkiego równie niesamowitą ilość. Dziś rzadko kiedy chodzę do sklepu, mam wszystko co potrzebne. Teraz liczą się dla mnie wspomnienia, przeżycia, emocje związane z jakąś przygodą, wyjazdem, spotkaniem z kimś, przeczytaniem czegoś ciekawego. Chcę próbować nowych rzeczy i nawet się sparzyć przy tym. Duży wpływ miała na to wypowiedź dotycząca buddyzmu, którą przeczytałem. Spodobało mi się to, mimo że nie jestem fanem tej filozofii, ale minimalizacja oczekiwań działa. Może nie na każdego, ale na mnie to działa. Stosuję ją od kilku lat i świetnie to funkcjonuje. Jestem spokojniejszy, wolniej żyję i wybieram to co dla mnie najważniejsze. Mogę to przełożyć na życie prywatne, sportowe i biznes.
ZOBACZ TAKŻE: Pierwsza grupa polskich olimpijczyków zaszczepiona!
Łatwo podejmować takie wybory życiowe, gdy ktoś robi to z wyboru, a nie z konieczności. Łatwo to zrobić gdy jest się nasyconym, a nie wciąż „głodnym”.
Bardzo dobra uwaga. Zgadzam się, że wszystko jest uzależnione od naszych wyborów, światopoglądu w zależności od tego, na jakim etapie życia jesteśmy. Nie widzę siebie w minimalistycznym stylu życia, gdy świat stał przede mną otworem i wszystkiego musiałem dotknąć. Ktoś skomentował właśnie w taki sposób moją wypowiedź w mediach społecznościowych i ja mu na to przytaknąłem. Dzielę się jednak tym, bo na mnie to działa i jeśli ktoś spróbuje, zobaczy czy mu to pasuje, to będzie super. Taką miałem myśl i dlatego się tym podzieliłem.
Jak wygląda „życie po życiu” u tak utytułowanego sportowca?
Życie, które teraz prowadzę, to inna historia. Wyznaję taką zasadę, wedle której robię to, co ciekawe z ciekawymi ludźmi. To są dwa mianowniki, na podstawie których dokonuję wyboru. Tak naprawdę to czego szukam w swoim życiu, poolimpijskich kampaniach to są trzy rzeczy. Pierwsza: Czy to co będę robił będzie mnie rozwijało? Czy będę zbierał nowe doświadczenia i będę lepszy niż wczoraj? Druga: Czy będę miał z tego korzyść? Mam tu na myśli korzyść finansową, ale też duchową. Trzecie kryterium to: Czy to czym się zajmę sprawi mi przyjemność? Czy będę miał z tego radość? Najlepiej jeśli wszystkie trzy są spełnione i takimi rzeczami się zajmuję. Żeglarstwo uprawiam, bo mnie to rozwija, mogę z tego żyć i mam z tego radość. To nie przychodzi samo, muszę czasem nawet rok pracować, aby to się zadziało, przyciągać wydarzenia i dostawać okazje. Nikt nie zadzwoni do mnie sam z żadną propozycją i możliwością. To dużo główkowania i sporego wysiłku, aby takie rzeczy się wydarzały.
Żeglarz ma raczej klawe życie. Jest w miejscach słonecznych, na świeżym powietrzu i realizuje swój zawód jako pasję. Jak ewoluowało Twoje podejście do kariery w trakcie jej trwania?
Mam dużo szczęścia, że zajęcie, które było pasją i zabawą przerodziło się w zawód i w wieku 12 lat wybrałem akurat tę ścieżkę. Nie jest oczywiście różowo, nie usprawiedliwiając się żeglarz ciągle podróżuje. W latach olimpijskich spędzałem 250 dni na walizkach. Dziś też jestem na regatach i tęsknię za żoną oraz dziećmi, choć podróżuję teraz dużo mniej. Dzisiaj akurat padało mi na głowę i wiało, było dość zimno, więc nie wiem czy wszyscy chętnie by się zamienili, ale są też wspaniałe i słoneczne dni.
Wszystko co dziś robię zaczęło się w młodym wieku. Dużo zawdzięczam swoim rodzicom, z którymi mieszkaliśmy w Warszawie. Otwierali przede mną horyzonty, pytali co chciałbym robić, proponowali gimnastykę artystyczną, plastykę, majsterkowanie, pojawił się basen w Pałacu Kultury. Żeglarstwo to był też przypadek, gdy mama przeczytała w szkole ogłoszenie o obozie żeglarskim.
Rodzice nie należeli do tzw. „Komitetu Oszalałych Rodziców” i nie pchali mnie bardzo do tego, ale pomagali w wyjazdach i pytali czy mi się to podoba. Nie chcieli na początku robić ze mnie wybitnego sportowca, ale chcieli mi dać szansę na rozwój, odkrycie talentu i to się udało. Nauczyłem się czytać wiatr kolorami, dużo w żeglarstwie fajnych rzeczy odkryłem i tę karierę sportową kontynuuję. Ścigam się wciąż w mistrzostwach świata i Europy, wybieram się do Tokio już nie jako zawodnik, ale trener i fajnie się to wszystko kręci.
Dlaczego sportowcy albo byli sportowcy są znakomitymi organizatorami życia w biznesie lub kompletnie sobie z tym nie radzą? Nie ma półśrodków. Masz taką refleksję?
To jest ciekawa obserwacja, choć z drugiej strony nie wiem czy nie należy patrzeć na życie i umiejętności tylko sportowców. Wiele jest osób przedsiębiorczych, które próbują, a wiele jest ludzi i to też jest dobre, którzy są częściami sporego zespołu i specjalizują się w czymś. Nie mają na sobie ciężaru odpowiedzialności. Wśród sportowców jest wiele osób, którym wszyscy wszystko organizowali i znam takie osoby, które nie wiedzą jak zorganizować sobie wyjazd, ale osiągają wspaniałe wyniki w tym co robią.
Czy łatwo przenieść to do życia codziennego po zakończeniu kariery? Na pewno jest trudno. Ja wręcz byłem zmuszony, aby zorganizować sobie wszystko samemu. Pierwsze pieniądze zarobiłem produkując pokrowce na łódki dla Francuzów i Duńczyków, a z zarobionej marży kupowałem sobie nowy żagiel, w którym startowałem na mistrzostwach Europy. Klub nie miał pieniędzy, rodzice dokładali się w ograniczonym stopniu, ale potrzeba, którą wtedy miałem pozwoliła mi na rozwinięcie przedsiębiorczości.
To samo przekładam na swoje dzieci. Dostają one kieszonkowe na drobne wydatki, ale na większe rzeczy muszą zarobić samemu. Proszą nas o pomoc w zorganizowaniu pracy przykładowo przy malowaniu podłogi u sąsiada czy zbieraniu borówek i okazuje się, że po kilku godzinach ciężkiej pracy dostają wynagrodzenie i mają zupełnie inną świadomość wartości pieniądza.
Tak samo ja byłem wychowany i dziękuję za to rodzicom. Myślę, że sportowcy wynoszą to też ze swoich kadr olimpijskich i narodowych. Dużo zależy od tego czy związek opiekuje się nimi i załatwia za nich wszystko czy muszą zakasać rękawy i organizować się sami. Zachęcam rodziców do zapisywania dzieci na sport, bowiem to nie tylko zdrowie fizyczne, ale także systematyczna praca, nauka radzenia sobie w trudnej sytuacji, wyznaczanie sobie celów, przeżywanie porażek i sukcesów. Mogę wymieniać tak w nieskończoność, ale mało co daje taki poligon doświadczalny jak sport.
Sport i mechanizmy jakie nim rządzą to jedno, ale drugie to mentorzy.
Ja też wielu rzeczy nauczyłem się od swoich mentorów, takich jak na przykład Michael Jordan, którym byłem zafascynowany jeszcze w liceum i obserwowałem go na igrzyskach olimpijskich. Nigdy nie zapomnę jego słów, w których powiedział, że w swoim życiu doświadczył tysiąca porażek i tylko dzięki temu osiągnął takie sukcesy. Każda nieudana sytuacja nas rozwija. Dlaczego o tym mówię? To jest w pewnym sensie taki mentoring. Czytam wiele felietonów i zapisuję sobie „złote myśli” Zaglądam do nich co jaki czas i wiem, że przydają się jako gotowe rozwiązania pewnych sytuacji. Sam bym do tego nie doszedł, ale ktoś mnie zainspirował, bo wie jak to zrobić.
Czy sport zmienił się na przestrzeni lat w warstwie wychowawczo-życiowej?
Sport w ogóle bardzo się zmienił na przestrzeni 30 lat od kiedy zacząłem przygodę ze sportem. Dziś mamy do czynienia z pełnym profesjonalizmem, kiedyś igrzyska olimpijskie wygrywali zawodnicy, którzy byli utalentowani, ale startowali z doskoku i trenowali weekendami. Trenując w taki sposób potrafili sięgnąć nawet po złoto olimpijskie, a dziś jest to niemożliwe.
Aktualnie 250-300 dni w roku trzeba poświęcić tylko na sport. Są całe sztaby i technologie dookoła, nie wspominając o procesie wyboru sportowca. W Chinach przeprowadza się specjalne badania ingerujące głęboko w genetykę i z tysięcy wybierani są ci z predyspozycjami. Kiedyś to był przypadek, chodziło się na zajęcia i wtedy dostrzegano ewentualny talent. Dziś są wytyczne, sztuczna inteligencja, komputery i wiele rzeczy, które się zmieniło w ciągu tych lat.
Proces naboru do sportu w najmłodszych latach wyglądał też inaczej, bo dziś mamy do wyboru o wiele więcej dyscyplin, możemy robić wiele rzeczy. Kiedyś graliśmy w kapsle, chodziliśmy po drzewach, bo nie było smartfonów i tylu rozrywek, a dziś wybór jest olbrzymi. Zauważyłem po grupie dzieci, z którym mam kontakt, że w sporcie bardzo pomaga towarzystwo, które trenuje to samo. Mój siedmioletni syn Maks bardzo lubi chodzić na treningi, ponieważ są tam jego koledzy i koleżanki. Niekoniecznie to musi być „jego” sport, ale to wyśmienity pomysł, żeby pójść za przykładem innych i wybrać akurat taką dyscyplinę, spróbować jej. Polecam ten sposób.
Nie masz wrażenia, że wszyscy sportowcy zawodowi już nie zaznają sportu jaki Ty znałeś? Igrzyska olimpijskie to już nie jest takie święto w warstwie sportowej i społecznej. Byłeś na pięciu takich imprezach, więc wiesz pewnie co mam na myśli.
Odpowiem następująco: i tak, i nie. Uważam, że tak, bo czasy się zmieniły, pandemia, która trwa już rok zmieniła także świat sportu i wydarzenia sportowe będą wyglądały zupełnie inaczej. Z drugiej strony mówię nie, ponieważ to co się dzieje dla sportowców to jest prawie ten sam świat. Nadal musimy trenować, szukać najlepszych rozwiązań, formy, kwalifikacji. Gdy już jesteśmy na zawodach, nadal wszystko jest w naszych rękach, dajemy z siebie wszystko, aby wygrać.
To oczywiście także się zmieniło. Pamiętam moje pierwsze igrzyska olimpijskie w Atlancie w 1996 roku, gdzie startowałem na średnim sprzęcie. Dziś wszystko zmieniło się technologicznie, ale nadal to są te same wydarzenia. W Tokio będziemy w „bańce”, bez możliwości wyjścia poza wioskę olimpijską, trybuny będą wypełnione tylko kibicami z Japonii, choć dla żeglarzy to nie ma większego znaczenia, ale to się nieco zmieniło. Wszystko jednak jest uzależnione od perspektywy z jakiej na to patrzymy.
Jak odnosisz się do niedawnej decyzji o tym, aby zaszczepieni zostali wszyscy sportowcy jadący na igrzyska olimpijskie?
To bardzo dobra decyzja. Trzy miesiące temu w moim zespole rozmawialiśmy, kiedy powinien nastąpić moment przechorowania koronawirusa lub szczepienia w kontekście igrzysk. Ustaliliśmy, że to najpóźniej powinno się wydarzyć do końca marca i już wtedy spodziewałem się, że większość kadr olimpijskich będzie zaszczepiona. To powinien być warunek postawiony przez organizatorów. Nie wiem, czy będzie to do zrobienia w każdym kraju, ale dla bezpieczeństwa imprezy i japońskiego społeczeństwa powinni spróbować to zorganizować, bo sytuacja jest wyjątkowa. To moje prywatne zdanie, ale tak powinno być.
Pytam dlatego, że sam nie spotkałem się z opiniami, które kwestionowałyby te decyzje argumentując to etyką. Sportowiec jest w pewien sposób ambasadorem i reprezentantem kraju.
Patrzę na to z innej strony. Nie patrzę, że komuś to się bardziej należy, ale patrzę w kontekście bezpieczeństwa. Bardzo dużo podróżujemy i wśród moich kolegów i koleżanek jest bardzo dużo osób zaszczepionych lub ozdrowieńców. Jest też grupa, która jeszcze nie przeszła ani jednego ani drugiego, ale patrzę przede wszystkim na liczbę podróży jakie odbywamy. Wiedząc, że jesteśmy zamknięci w jednym miejscu patrzyłbym na to z innej perspektywy, ale chodzi po prostu o to, aby zagwarantować bezpieczeństwo także innym sportowcom, z którymi mamy kontakt. Mam za rogiem w Portugalii kolegę z Brazylii, drugiego z RPA i oczywiście wszyscy zrobiliśmy test przed zawodami, utrzymujemy dystans, ale jeśli ktoś przywiózłby wirusa, to po co przywozić go dalej do domu? Patrzę na to z perspektywy, w której sportowcy są narażeni i narażają innych, więc powinniśmy zagwarantować więcej bezpieczeństwa wszystkim dookoła.
Jak podchodziłbyś do igrzysk olimpijskich w roli zawodnika, wiedząc, że wedle sondaży Japończycy po prostu nie chcą tych igrzysk lub ich przeniesienia na bezpieczniejszy czas?
To trudny temat i pytanie, na które wolałbym nie odpowiadać, ale podzielę się swoją opinią. Uważam, że sytuacja, którą mamy aktualnie na świecie powoduje, że musimy podejmować bardzo trudne i kosztowne decyzje. Byłem świadkiem takich wyborów, które kończyły się źle pod względem zdrowotnym, ekonomicznym, biznesowym. Spójrzmy na te ostatnie 12 miesięcy.
Z drugiej strony tak też patrzę na igrzyska olimpijskie. Mam swoje kontakty w MKOl i Lozannie i wiem jakie kontrakty są podpisywane z mediami oraz sponsorami. Przeniesienie igrzysk o rok było bardzo kosztowne, sumy szły w miliardy dolarów. Przesunięcie imprezy na inny okres nie wchodzi już w grę i trzeba by je było odwołać. Odwołanie kosztowałoby 8 miliardów, a więc Japonia mogłaby się z tego nie podnieść. Decyzje, które muszą podejmować teraz MKOl, rząd Japonii, sponsorzy, patroni medialni są bardzo trudne, ale także przemyślane. W tych organizacjach pracują tęgie głowy, ale w każdej sytuacji będą dobre i złe wybory.
Co powiesz podopiecznym, którzy poproszą Cię o radę na najbliższe igrzyska?
To nie jest takie proste. Do głowy przychodzą mi dwie rzeczy: mieć z tego przyjemność i podążać za swoim instynktem. Wiem, że sportowcy trenują bardzo dużo i wszystko jest policzone, ale ten instynkt i talent, który w nich drzemie bardzo pomaga. Talent w połączeniu z przyjemnością może przynieść doskonałe rezultaty.
Przejdź na Polsatsport.pl