Iwanow o kadrze przed Euro: Skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle?

Piłka nożna
Iwanow o kadrze przed Euro: Skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak  źle?
Fot. Cyfrasport
Iwanow: Już przed meczem z Islandią wszyscy wiedzieliśmy, że Robert Lewandowski nie może grać razem z Jakubem Świerczokiem. Wszyscy, poza Sousą. Ta para pasuje do siebie jak pięść do oka.

Coraz mniej osób wierzy w polską reprezentację na niespełna tydzień przed startem mistrzostw Europy. Może poza prezesem PZPN Zbigniewem Bońkiem, który „wymyślił” sobie Paulo Sousę, jako człowieka, który ma nas wznieść na wyższy poziom, samym Portugalczykiem i piłkarzami, którzy jak mantrę powtarzają, jaka to świetna i niespotykana atmosfera towarzyszy zgrupowaniu kadry i jak wiele zmieniło się na korzyść po zmianie na stanowisku selekcjonera.

Ale wrażenia są takie, że im dalej w las tym więcej drzew. Dżungla, z której raz na jakiś niedługi czas udaje się nam wyjść na piękną polanę, z której roztacza się widok na coś więcej niż tylko na mecz otwarcia, o wszystko i o honor. Poza tym jest dość ciemno, na drodze więcej chaszczy, gałęzi, które kolą w oczy, gdy ogląda się to, jak momentami męczy się ta reprezentacja. Ale są też powody do optymizmu.

 

Bo to piłka nożna. I to, co dziś każe nam drapać się po głowie, za kilka dni może się zmienić. Jeden mecz, nawet przypadkowe, wymęczone zwycięstwo ze Słowacją, punkt ze Szwecją, wyjście z grupy, a potem kto wie, kogo drabinka i efekty walki w pierwszej fazie turnieju wyznaczą nam przeciwnika na naszej drodze do ¼  finału. Niemożliwe? W futbolu nie istnieje.

 

Przecież nie tylko my zmagamy się z różnymi niedogodnościami i problemami. Poza tym gorzej już chyba być nie może. A jednak ciągle mamy zawodników, których może pozazdrościć nam nie tylko Słowacja ale i kliku innych uczestników EURO. I nie mówię tu tylko o takich ekipach jak Macedonia Północna.

 

Gdy widzę sfrustrowanego grą swoich kolegów Roberta Lewandowskiego, który coraz częściej gestykuluje i ma mnóstwo uwag do formy i sposobu jego „obudowania” i zaproponowania mu takiego serwisu, aby najlepszy napastnik świata mógł choć kilka razy na 90 minut dojść do pozycji, z której w Bayernie zazwyczaj pada bramka jestem zaniepokojony.

 

We wtorek w Poznaniu „Lewy” oddał w meczu mniej strzałów niż siedemnastoletni Kacper Kozłowski, a chyba nie o to chodzi w filozofii naszego nowego trenera. Wiadomo, że strata Arkadiusza Milika ograniczyła taktyczne możliwości jego właściwego wykorzystania ale pewnie sam Robert ciągle nie wie, czy na Słowację wyjdzie z przodu sam, czy będzie wsparty drugim napastnikiem, choć już przed meczem z Islandią wszyscy wiedzieliśmy, że nie może grać razem z Jakubem Świerczokiem. Wszyscy, poza Sousą. Ta para pasuje do siebie jak pięść do oka.

 

Po stracie Krzysztofa Piątka oraz Milika naszą najmocniejszą formacją, mimo obecności Lewandowskiego, z pewnością nie jest już atak. Patrząc na potencjał i reprezentowane kluby staje się nią druga linia, z piłkarzami Napoli, Lokomotivu Moskwa czy klubów Premier League. Pytanie tylko, czy oni wiedzą jak mają grać? Skoro organizacją i mądrością przebiła ich wczoraj dwójka „seniorów” z Islandii – jeden z drugoligowej Brescii, drugi z Al Arabi z ligi Kataru.

 

Nieważne gdzie grasz, istotne czy wiesz jakie są twoje boiskowe zadania i czy jesteś je w stanie realizować. W Poznaniu najlepszym z pomocników był Kozłowski, choć zawsze jestem zdania, że nie sposób porównywać piłkarza, który wszedł – szczególnie w meczu towarzyskim - na zmianę, z tym, który rozpoczął granie od pierwszego gwizdka. Ale jeżeli dwoma najbardziej pozytywnie odebranymi zawodnikami po tym spotkaniu są „Koziołek” i Tymoteusz Puchacz, to coś mi tu nie gra. Ale to przecież ten pierwszy stworzył Karolowi Świderskiemu taką okazję, na którą nie doczekał się Lewandowski, otoczony zawodnikami z większymi możliwościami obsługi naszego kapitana. Pierwszego gola dla „Biało-czerwonych” wypracował jednak on sam.  

 

Obrona? Na dystansie pięciu meczów tylko Andora nie znalazła sposobu by ją „złamać”. W pozostałych spotkaniach, co sytuacja rywala, to gol. Węgrzy potrzebowali góra czterech, by trafić trzykrotnie. Anglicy mieli stuprocentową skuteczność. Rosjanie też. Islandia miała trzy szanse. Dwie wykorzystała. Za kadencji Sousy tracimy 1,5 gola na spotkanie. Za Jerzego Brzęczka … 0,83. A wiemy co jest najistotniejsze na dużych imprezach. Proponuję sprawdzić sobie nasze liczby na EURO 2016, gdzie przecież osiągnęliśmy ćwierćfinał.

 

Świętej pamięci Kazimierz Górski powiedział kiedyś, jak zawsze trafnie, mówiąc o pewnej reprezentacji, że „skoro jest tak dobrze, dlaczego jest tak źle?” Odwrócę te słowa, skoro jest tak nieciekawie, to może za kilka dni będzie lepiej? Pamiętacie Rosjan Stanisława Czerczesowa przed mundialem w Rosji? Zwalniano go częściej niż wielu naszych selekcjonerów w ostatnich dwudziestu latach. Przez długi czas grali dramatycznie. Potem awansowali do ćwierćfinału mistrzostw świata.

 

Owszem, mieli słabszą grupę niż my, grali na własnym terenie, ale wyeliminowali w 1/8 Hiszpanów i niewiele brakowało by to samo zrobili z Chorwatami. To futbol. Tu wiele rzeczy pozbawionych jest czasem głębszej logiki. Jak w tym, co póki co dzieje się z pomysłem na naszą drużynę. Nie chce mi się jednak wierzyć, że mimo to mając Lewandowskiego, Zielińskiego, Klicha czy Modera nie jesteśmy w stanie ograć drużyny, w której grają obrońca Lecha Poznań, bramkarz Lechii Gdańsk oraz jej były skrzydłowy czy defensywny pomocnik, który w Neapolu „Zielowi” może najwyżej czyścić buty.

Bożydar Iwanow, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie