Jerzy Janowicz: Nie będę zmuszał syna do tenisa

Tenis
Jerzy Janowicz: Nie będę zmuszał syna do tenisa
fot. Cyfrasport
Jerzy Janowicz i Marta Domachowska

Jerzy Janowicz, półfinalista Wimbledonu 2013 roku w singlu, przyznał, że nie będzie zmuszał syna do trenowania tenisa, bo wie, jaka to jest bardzo ciężka, często niesłychanie niewdzięczna droga. - Ale też nie będę mu przeszkadzał, jeśli ją wybierze - podkreślił.

Syn Janowicza i tenisistki Marty Domachowskiej Filip ma 2,5 roku.

 

- Jego narodziny bardzo mojego życia nie zmieniły, bo miałem wtedy problemy ze zdrowiem, przeszedłem podczas ciąży Marty operację kolana. Spędzałem więc wtedy czas w domu, zmieniły mi się tylko pory snu. Można powiedzieć, że wybrał sobie idealny moment przyjścia na świat – dodał z uśmiechem zawodnik.

 

Zobacz także: "Mecz z Federerem to było najgorsze, co mogło przytrafić się Hubertowi Hurkaczowi"

 

Zaznaczył, że chęć osiągnięcia sukcesu w jego dyscyplinie wiąże się kilkunastoma latami wyrzeczeń.

 

- Te wszystkie wyrzeczenia są po to, żeby potem – ewentualnie – mieć jakąkolwiek minimalną szansę zarobienia. To droga żmudna i długa, bardzo często kończąca się niestety fiaskiem, bo prawdziwy sukces odnosi nikły procent graczy. Tenis jest niewdzięczny dlatego, że musisz poświęcić kilkanaście lat, żeby potem borykać się z jeszcze większymi problemami. To czas absolutnie wyjęty z życia, bo całe dzieciństwo jest podporządkowane tenisowi, wymagane są też ogromne nakłady finansowe. Ja zacząłem trenować w wieku pięciu lat i zawsze musiałem wcześniej wyjść z przedszkola, żeby pojechać na trening – wspominał.

 

Wskazał, że jako dziecko bawił się tenisem, lubił grać, rywalizować, dlatego w jego przypadku ta droga była przyjemna.

 

- Nie żałuję. Widzę jednak często, jak rodzice robią ze swoich dzieci mistrzów w wieku ośmiu czy 12 lat. Są znerwicowani, chcą sukcesu, który w tym momencie i tak nie wpłynie na seniorski tenis – ocenił.

 

Janowicz ostatni raz wystąpił w oficjalnych zawodach w marcu 2020.

 

- Byłem wtedy po rocznej rehabilitacji i przygotowaniach typowo tenisowych. Uciekło mi to wszystko z powodu pandemii. Znów zaczęło się oczekiwanie, marnowanie czasu – powiedział łodzianin.

 

Zauważył, że po raz pierwszy problemy zdrowotne na kilka miesięcy wyłączyły go z gry w 2015 roku.

 

- To był najgorszy okres, myślałem o tym, co dalej. Zderzyłem się ze ścianą, bo zabrano mi to, czym żyłem. Dziś łatwiej byłoby mi się pogodzić z tym, że tenisa już nie będzie. Mam nadzieję wrócić do gry, wierzę, że to jest możliwe i nie zakładam żadnego planu B. Jeśli podejmę decyzję o zakończeniu kariery, spokojnie pomyślę nad tym, co będę robić dalej i wtedy dam znać - nadmienił.

 

Przyznał, że od strony zdrowotnej czuje się coraz lepiej, natomiast wpływ na decyzję o powrocie na zawody kort będzie też miała sytuacja epidemiczna na świecie.

 

- Nie uśmiecha mi się jeżdżenie z rodziną na turnieje w obecnych warunkach, w takich pseudobańkach jakie są stosowane. Chciałbym mieć trochę przyjemności z gry, a nie być z dzieckiem więźniem w pokoju hotelowym. Jeśli sytuacja będzie przyjemniejsza do gry, to wrócę do tenisa. Dziś nie jestem w stanie odpowiedzieć na pytanie, kiedy to nastąpi – tłumaczył Janowicz, który przyjechał do Bytomia kibicować Marcie Domachowskiej podczas mistrzostw Polski.

 

Jego partnerka wróciła do rywalizacji po ponad pięcioletniej przerwie.

 

- To była jej spontaniczna decyzja. Mata regularnie odbijała dla zabawy piłkę z Agnieszką Radwańską i postanowiła wystąpić. Chciała zrobić pociążową formę i się sprawdzić na korcie – powiedział.

 

Mierzący 203 cm zawodnik bywa określany jako impulsywny. Na bytomskich kortach nie opuszczał go uśmiech i dobry nastrój.

 

- Jestem człowiekiem szczęśliwym. Zawsze byłem wobec siebie ekstremalnie krytyczny, szukałem błędów u siebie. Przez całą karierę zdarzyły się tylko dwa mecze, z których byłem naprawdę zadowolony. Z Gillesem Simonem, kiedy wygrałem 6:4, 7:5 w w półfinale halowego turnieju rangi ATP Masters 1000 w Paryżu w 2012 i z Nicolasem Almagro 7:6 (7-5), 6:4 w finale challengera ATP na kortach ziemnych w Genui. Zdarzało mi się krzyczeć, denerwować, ale to dlatego, że musiałem się pobudzić, żyć na korcie. Podczas treningów cztery razy bardziej denerwowałem się na siebie. Kiedyś w 15 minut połamałem trzy czy cztery rakiety, bo nie byłem z siebie zadowolony. Można więc powiedzieć, że jestem impulsywny... - śmiał się Janowicz.

 

Jego zdaniem, choć dla każdego tenisisty marzeniem jest wygarnie turnieju wielkoszlemowego, to występ w igrzyskach olimpijskich również jest bardzo ważny.

 

- Kto tam jedzie, daje z siebie maksimum. Nie ma mowy o jakimś odhaczaniu imprezy. Tyle, że tegoroczne igrzyska będą dziwne m.in. z uwagi na brak kibiców. Moim zdaniem bez publiczności, a co za tym idzie bez stresu, nerwów, szumu, okrzyków nie ma sportu wyczynowego. Sport bez ludzi na widowni jest nudny. Źle się go ogląda i źle się podczas takich zawodów funkcjonuje. Uważam, że jeśli nie jesteśmy w stanie zorganizować igrzysk z kibicami, to nie róbmy po prostu tego w ogóle – podsumował Janowicz.

AA, PAP
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie