Tokio 2020. Krew, koks i polityka, czyli największe skandale igrzysk

Inne
Tokio 2020. Krew, koks i polityka, czyli największe skandale igrzysk
Fot. PAP
Ben Johson triumfujący w Seulu jest do dziś symbolem dopingowicza na igrzyskach. Dziś wiemy, że biegnący za jego plecami Carl Lewis też się koksował, podobnie jak trzeci na mecie Linford Christie

Igrzyska olimpijskie, to nie tylko radość zwycięzców i łzy pokonanych. To także brudna polityka oraz walka o sławę i pieniądze za wszelką cenę. W 1904 roku amerykański biegacz Frederick Lorz na 14 kilometrze maratonu opadł z sił, więc wsiadł do samochodu, którym dojechał pod sam stadion. Zebrał owacje, ale jego oszustwo szybko wyszło na jaw. Jakie były największe skandale igrzysk?

Dłużej, bo aż 72 godziny cieszył się ze złota w 1988 roku w Seulu inny amerykański biegacz Ben Johnson. Po tym czasie okazało się, że stosował niedozwolone środki. Odebrano mu wszystkie rekordy i medale. „Ben, coś ty zrobił” – pytał na okładce Przegląd Sportowy. Jednego dnia Johnson był królem bieżni, drugiego przy jego nazwisku pojawiały się wyłącznie takie stwierdzenia, jak wstyd i hańba.

 

Osiągnął prędkość światła na sterydach

 

Johnson wygrał bieg na 100 metrów z wielką przewagą. Osiągnął czas 9,79 sekundy, choć ostatnie metry biegł już z rękami uniesionymi w górze. Bardzo szybko okazało się, że mknął z prędkością światła, bo był nafaszerowany sterydem anabolicznym o nazwie stanazol.

 

ZOBACZ TAKŻE: Olimpijska klasyfikacja medalowa wszech czasów

 

Biegacz opowiadał, że dosypano mu coś do herbaty, ale uwierzył mu tylko jego ojciec. Najgorsze jest to, że zawodnicy stojący wtedy w Seulu z Johnsonem na podium także byli podejrzewani o stosowanie dopingu. Carl Lewis został przyłapany w tym samym roku, w którym odbywały się igrzyska, ale Amerykański Komitet Olimpijski nic mu nie zrobił. Przyjął jego tłumaczenia, że przyjął substancję nieumyślnie w ziołowych suplementach. Także ten trzeci, czyli Linford Christie zaliczył wpadkę, ale kupiono jego bajkę o piciu herbaty z żeńszenia. Doping od tamtego czasu jest największą zmorą igrzysk. Niektórzy zawodnicy, walcząc o sukces, są gotowi zapłacić każdą cenę.

 

To była wojna, polała się krew

 

Igrzyska w Melbourne w 1956 roku przeszły do historii dzięki meczowi… piłki wodnej, a zdjęcie zakrwawionej twarzy zawodnika Węgier Erwina Zadora obiegło cały świat. Spotkanie Węgry – Związek Radziecki to nie był normalny mecz, to była wojna, zemsta Madziarów za brutalną akcję Armii Czerwonej, która miesiąc wcześniej spacyfikowała antykomunistyczne powstanie w Budapeszcie.

 

Węgrzy, którzy o tym, co działo się w kraju, przeczytali w australijskiej prasie, prowokowali rywala, szukali z nim zaczepki. W końcu Walentin Prokopow nie wytrzymywał gry słownej i uderzył w łuk brwiowy Zadora. Basen, w którym rozgrywano mecz, szybko zalał się krwią, a cios Prokopowa dał początek regularnej bijatyce. Węgrzy wygrali 4:0, bo przy takim wyniku sędzia przerwał spotkanie, nad którym stracił kontrolę. Do akcji włączyła się publiczność. Kibice chcieli pomóc Węgrom wymierzyć sprawiedliwość.

 

Tylko jeden węgierski zawodnik z drużyny, która brała udział w tamtym meczu, wrócił do kraju. Madziarzy zdobyli złoto, a potem wybrali wolność.

 

W Monachium zaatakował Czarny Wrzesień

 

1972 roku, to dla nas początek złotej drużyny Kazimierza Górskiego, która wygrała igrzyska w Monachium. Niewiele jednak brakowało, by do tego nie doszło. Wiele osób dziwiło się, ze tamte igrzyska nie zostały przerwane po ataku palestyńskiej organizacji Czarny Wrzesień, która przeprowadziła terrorystyczny atak i wzięła do niewoli 11 zawodników Izraela. Wszyscy zginęli. Dwóch w wiosce, dziewięciu w trakcie nieudanej próby odbicia. Okazało się, że na kontynuowanie imprezy naciskał rząd Niemiec, który... bał się, że telewizja nie będzie miała co puszczać, jak nie będzie igrzysk.

 

Izrael długo zastanawiał się, czy wysłać swoich sportowców do Monachium. Bo Niemcy, bo holokaust, bo wielu hitlerowskich zbrodniarzy wojennych wciąż pozostawało bezkarnych, skutecznie ukrywając się przed wymiarem sprawiedliwości, bo Monachium dzieliło tylko 16 kilometrów od obozu koncentracyjnego w Dachau. Ostatecznie ekipa Izraela podjęła decyzję, że weźmie udział w święcie sportu.

 

Ośmiu terrorystów łatwo przedostało się do źle strzeżonej wioski. Pomogli im kanadyjscy sportowcy, którzy wzięli przebranych w dresy palestyńskich bojowników za takich, co to zabalowali na mieście, a teraz nie potrafią wrócić do swoich kwater. Sztangista Yossef Romano i trener zapaśników Mosze Weinberg zginęli na miejscu, w trakcie próby powstrzymania napastników. Potem rozpoczęła się akcja policji. Prowadzona bardzo nieudolnie i bez udziału specjalnie przeszkolonej do tego grupy. Całość kręciły kamery, więc sprawcy ataku wiedzieli z telewizji, co się dzieje wokół budynku. Finalnie, po rozmowach z terrorystami, ustalono, że dziewięciu żyjących sportowców Izraela zostanie przewiezionych do jednego z krajów arabskich. Na lotnisku podjęto próbę odbicia zakładników, która zakończyła się katastrofą. Zginęli pozostali zakładnicy i pięciu porywaczy. Trzech uciekło. Później zostali zabici przez Izrael w trakcie akcji „Gniew Boży”.

 

Gest, który dla nas znaczył tak wiele

 

W 1980 roku część krajów, w tym Stany Zjednoczone, Kanada i RFN, odmówiły udziału w igrzyskach w Moskwie. A wszystko z powodu interwencji Związku Radzieckiego w Afganistanie. W rewanżu kraje bloku wschodniego nie pojechały cztery lata później na igrzyska do Los Angeles.

 

Wróćmy jednak do Moskwy, gdzie mieliśmy swojego bohatera Władysława Kozakiewicza. On nie był dla nas człowiekiem, który wygrał konkurs skoku o tyczce. To był człowiek, który pokazał Ruskim wała w czasach solidarnościowych strajków. Zrobił się z tego polityczny skandal. Ambasador ZSRR w Polsce domagał się odebrania Polakowi złotego medalu. Polskie władze tłumaczyły ruch tyczkarza skurczem mięśni. On sam wiele razy podkreślał, że jego gest (polegał on na zgięciu jednej ręki w łokciu i złapaniu jej ramienia drugą ręką), nie miał nic wspólnego z polityką, że zwyczajnie chciał odreagować.

 

Kozakiewicz w Moskwie walczył nie tylko z Konstantinem Wołkowem, ale i wrogo do niego nastawioną publicznością. Podobno w trakcie skoków Polaka gospodarze otwierali bramy stadionu, żeby zrobić przeciąg i utrudnić zadanie naszemu zawodnikowi. Kozakiewicz opowiadał kiedyś, że on dotąd nie wie, czy wtedy skoczył tylko na wysokość 5,78 metra.

 

Gospodarze oszukiwali w gimnastyce, konkursie skoków w dal, rzucie dyskiem, więc czemu nie mieliby tego zrobić w skoku o tyczce. – Z odległości 40 metrów nie dało się ocenić, czy poprzeczka jest ustawiona na 5,65, a może na 5,75 metra. Wszyscy sędziowie, to byli Rosjanie, trenerzy skoku o tyczce, możliwości kombinacji było sporo – mówił Kozakiewicz w rozmowie z portalem polonika.at.

 

Promocja nazizmu

 

Gest Kozakiewicza czasem jest porównywany do tego, co zrobili medaliści biegu na 200 metrów na igrzyskach w Meksyku w 1968 roku. Tommie Smith i John Carlos unieśli w górę zaciśnięte pięści. Na dłoniach mieli czarne rękawiczki. To był gest solidarności z Czarnymi Panterami, radykalną organizacją walczącą o odrębność Afroamerykanów. Zachowanie medalistów potraktowano, jako manifestację polityczną. Z pewnością jednak nie robiło to takiego wrażenia, jak „hailowanie” niemieckich sportowców na olimpiadzie w Berlinie w 1936 roku.

 

Początkowo Hitler nie chciał tych igrzysk. Mówił, że to impreza wymyślona przez Żydów i masonów. W końcu jednak hitlerowskie Niemcy za zorganizowały imprezę, dzięki której zwyczajnie propagowali nazizm. Przed igrzyskami wykluczono ze startu Gretel Bergmann. Niemiecka specjalistka od skoku wzwyż była żydówką, a Hitler nie chciał kogoś takiego w reprezentacji.

 

Kanclerz nic jednak nie mógł zaradzić, gdy na podium stawali czarnoskórzy bądź żydowscy sportowcy z innych krajów. Jego utrapieniem był czarnoskóry Amerykanin Jessie Owens, który zdobył cztery złote medale. Hitler za każdym razem wychodził z loży, żeby nie składać mu gratulacji. W Berlinie ciętą ripostą popisała się Maria Kwaśniewska, która zdobyła brązowy medal w rzucie oszczepem. – Gratuluję małej Polce – powiedział do niej Hitler, gdy Kwaśniewska stanęła przed nim w loży z medalistkami z Niemiec. – Nie czuję się mniejsza od Pana – odpowiedziała zawodniczka, która była od Hitlera wyższa o centymetr.

 

Ślepy sędzia

 

Na takiego trafił w Seulu Roy Jones Jr. W finałowej walce okładał Koreańczyka Park Si-huna, zadał mu 86 ciosów (rywal tylko 32), a jednak przegrał 2:3. Jeden z arbitrów mówił potem, że wygraną Koreańczyka orzekł z litości. – Widocznie dwóch moich kolegów postąpiło tak samo – stwierdził bezczelnie w rozmowie ze Sport Illustrated. Pięściarzowi z Korei było tak głupio z powodu wygranej, że przepraszał rywala. Potem Roy Jones Jr. dostał od dziennikarzy nagrodę Barkera dla... najlepszego pięściarza igrzysk. 

 

Co jednak powiedzieć o sędziach finałowego meczu koszykówki w Monachium, którzy na sekundę przed końcem, przy prowadzeniu Amerykanów w spotkaniu ze Związkiem Radzieckim (50:49) dali tym drugim przerwę na żądanie trenera (wcześniej nie chcieli tego zrobić), a za tym poszła kolejna, ważna decyzja. Zmienił się czas na zegarze. Już nie było sekundy, lecz trzy sekundy do końca. Rosjanie wykorzystali ten czas perfekcyjnie, przeprowadzili akcję, która dała im wygraną. Tej akcji być jednak nie powinno. Igrzyska to jednak nie tylko piękne chwile, to także błędy, brudna gra, jeszcze brudniejsza polityka i często dążenie do sukcesu za wszelką cenę.

Dariusz Ostafiński, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie