Paweł Zatorski: W pewnym momencie mieliśmy kwadratowe głowy

Inne
Paweł Zatorski: W pewnym momencie mieliśmy kwadratowe głowy
fot. Cyfrasport
Paweł Zatorski najdłużej czekał na powołanie, lecz już w sobotę stanie do walki w pierwszym meczu igrzysk olimpijskich.

- Niepewność w moim przypadku była uzasadniona. Od dłuższego czasu dzieliliśmy miejsce w reprezentacji z Damianem Wojtaszkiem. Wiedzieliśmy, że Liga Narodów będzie nie tylko poligonem doświadczalnym, ale też miejscem, gdzie będziemy walczyli o dwunastkę. Spodziewaliśmy się, z jaką presją będzie się to wiązało i w pewnym momencie mieliśmy kwadratowe głowy - powiedział Paweł Zatorski, który jako ostatni otrzymał powołanie na igrzyska, a już w sobotę rozpocznie rywalizację w Tokio.

Marta Ćwiertniewicz: Nadszedł moment, na który tak długo czekaliśmy, zarówno my dziennikarze, kibice, jak i Wy siatkarze. Dla Pana to drugie igrzyska olimpijskie w karierze. To sprawia, że ekscytacja nie jest aż tak ogromna?

 

Paweł Zatorski: Ekscytacja na pewno jest ogromna. Wiem, z czym się to je, jak wielki jest to turniej. Z drugiej strony może będę nieco spokojniejszy, bo po części spodziewam się, co mnie czeka. Będzie to na zupełnie innym kontynencie niż pięć lat temu. Pokładamy nadzieję w tym, że organizacja będzie o wiele lepsza, mimo że w Rio nie mogliśmy narzekać, to jednak Japończycy słyną z tego, że potrafią wszystko dopiąć na tip top i tego się spodziewamy.

 

Pięć lat temu, mimo że podchodziliście do igrzysk olimpijskich jako mistrzowie świata, to presja była chyba nieco mniejsza. Teraz wszyscy oczekują medalu, a część z Was mówi, że liczy się dla nich tylko złoto. Jak jest w Pana przypadku?

 

Oczywiście marzymy o medalu, o złocie. Ja pamiętam o tym, że żeby do niego dojść, trzeba najpierw skupić się na pracy, którą trzeba wykonać, by w trakcie turnieju prezentować odpowiedni poziom i myśleć o rywalizacji z jakimikolwiek najmocniejszymi zespołami, a potem stopniowo, z meczu na mecz po prostu iść do przodu, skupiać się na własnej grze, a nie na tym, z kim się gra i jak zagra przeciwnik. Mamy przeogromny potencjał, a teraz musimy go wykorzystać i przelać na pracę, jaką wykonamy na boisku.

 

Dość głośno było o Pana nazwisku, gdy trener Vital Heynen ogłosił jedenaście powołanych nazwisk, bez pozycji libero. Pojawił się w Panu niepokój, że biletu do Tokio może zabraknąć?

 

Niepewność w moim przypadku była uzasadniona. Od dłuższego czasu dzieliliśmy miejsce w reprezentacji z Damianem (Wojtaszkiem - przyp. red.), trener stosował różne ustawienia z nami na boisku. Całe moje środowisko, rodzina byli święcie przekonani, że to na mnie będzie czekało miejsce na igrzyska. Ja wolałem poczekać do decyzji trenera i w żadnym stopniu nie czułem się stuprocentowym pewniakiem. Od dwóch lat robiłem wszystko, by pojechać na te igrzyska, utrzymać się zdrowiu i prezentować jak najwyższy poziom. Wiedzieliśmy, że Liga Narodów będzie nie tylko poligonem doświadczalnym i próbą zgrania drużyny, ale też miejscem, gdzie będziemy walczyli o dwunastkę. Spodziewaliśmy się, z jaką presją będzie się to wiązało i w pewnym momencie mieliśmy kwadratowe głowy. Emocje były bardzo duże, bo nie tylko musieliśmy pamiętać o grze, ale o tym, że za plecami czeka rywal, który równie mocno chciałby pojechać na igrzyska.

 

ZOBACZ TAKŻE: Michał Kubiak: Możecie mówić, że to arogancja i pompowanie balonika, ale jadę do Tokio po złoto

 

Czy ta sytuacja wpłynęła jakkolwiek na Pana pewność siebie? Do tej pory zawsze miał Pan pewne miejsce w kadrze Vitala Heynena.

 

Starałem się przekuć tę rywalizację w coś dobrego dla mnie i całego zespołu. Odebrałem to jako wyzwanie, któremu muszę sprostać, kolejne wyzwanie w mojej karierze. Na pewno było to bardzo trudne, bo mieliśmy przed sobą decydujące mecze Ligi Narodów z bardzo silnymi zespołami i dodatkowy bagaż na plecach. Nie było to łatwe do zniesienia, lecz chciałem wyciągnąć z tego to, co najlepsze. Starałem się myśleć, że jeśli poradzę sobie z tą presją, to muszę poradzić sobie również z tą czekającą na kolejnych etapach we wszystkich spotkaniach, które przyjdzie mi grać na igrzyskach.

 

Wasza grupa wydaje się być łatwiejsza. To dla Was optymalna sytuacja, czy wolelibyście mieć w grupie jedną z topowych drużyn?

 

Na szczęście mamy taką, czyli Włochów, którzy są wicemistrzami olimpijskimi. Oczywiście wiele osób nie upartuje w nich głównego kandydata do złota, ale musimy pamiętać, jacy zawodnicy wyjdą na boisko w tym zespole. Przetarcie w graniu z mocnymi zespołami na pewno będziemy mieli. O układzie grup na pewno można rozmawiać na różny sposób. Oczywiście łatwiejsza grupa wiąże się z tym, że przeciwnik w ćwierćfinale siłą rzeczy będzie trudny. Z drugiej strony, jeśli chce się myśleć o zdobyciu medalu, to trzeba zmierzyć się ze wszystkimi przeciwnikami i z każdym być w stanie rywalizować.

 

Wspomniał Pan o ćwierćfinale, a nad Wami ciąży klątwa tego etapu rozgrywek. Czy gdzieś z tyłu głowy jest lekki niepokój, że to może się powtórzyć?

 

Nie możemy jako sportowcy walczący o najwyższe trofea, myśleć w taki sposób, siać panikę i wzbudzać w swoich głowach strach przed którymś z etapów turnieju. Musimy próbować wziąć to na klatę, jak każde z wyzwań, które mamy w swoich karierach. Graliśmy wiele trudnych meczów, wiele przegraliśmy, ale wiele też wygraliśmy, sprawiając wielką radość sobie i naszym kibicom. Mam nadzieję, że tak będzie i w tym przypadku. Myślenie o efekcie końcowym nie pomoże nam w osiągnięciu celu.

 

Gdyby udało się zdobyć medal igrzysk olimpijskich, to co dalej z karierą reprezentacyjną Pawła Zatorskiego?

 

Nie skupiam się na efekcie końcowym i jego pozytywnych ani negatywnych skutkach. Moją głowę zaprząta to, by być w jak najlepszej dyspozycji i w zdrowiu wytrzymać trudy wszystkich najtrudniejszych meczów.

Rozmowa z Pawłem Zatorskim:

Marta Ćwiertniewicz, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie