Przemysław Iwańczyk: Co czeka nas z prezesem Kuleszą w piłkarskim pałacu?

Piłka nożna
Przemysław Iwańczyk: Co czeka nas z prezesem Kuleszą w piłkarskim pałacu?
Fot. PAP
Cezary Kulesza

W środę poznamy nowego prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej. Zostanie nim Cezary Kulesza. Czy rzeczywiście wygra, okaże się dopiero, kiedy dowiemy się, jak kompetentni są jego ludzie i jakie zadania postawi przed zarządem na najbliższe cztery lata. I najważniejsze: w PZPN nie jest aż tak źle, by po zmianie władzy wycinać wszystko w pień, ale nie jest aż tak idealne, by nie nanieść znaczących korekt.

Niby wybory pozostają sprawą środowiskową - wszak głos w nich zabierają delegaci, a nie naród - ale sprawa szefa futbolu kręci wszystkich od kilku dekad. Paradoksalnie zainteresowanie społeczne nie wzięło się z sukcesów, a z afer i skandali. Najpierw sportowo-polityczny korowód z Marianem Dziurowiczem z próbą jego odwoływania przez najwyższe władze państwowe, później naznaczona powszechną korupcją kadencja Michała Listkiewicza, dalej zakrawający na groteskę okres rządów Grzegorza Laty i wreszcie dobra, ale wcale nie pozbawiona kontrowersji podwójna kadencja Zbigniewa Bońka. Taką piłkę mieliśmy w gabinetach jej szefów od połowy lat 90., a jaką będziemy mieć teraz, pozostaje chyba największą niewiadomą od dekad. Za futbol nad Wisłą bierze się teraz biznesmen z Białegostoku.

 

Kto zna Kuleszę, ten wie, że sprawując rządy wyznaje fundamentalne w jego mniemaniu wartości opierające się na bezwzględnej lojalności. Ale jego niezwykle mocną stroną jest też delegowanie. Przyszły prezes PZPN (piszę tak, bo według wszelkich prognoz sprawa jest przesądzona) daje swoim ludziom wolność w działaniu i rozlicza z efektów nie sterując nimi ręcznie. Dlatego jego największą siłą (lub też mankamentem) okażą się współpracownicy, którymi się otoczy. Kadencja będzie tak udana, jak zwycięzca pozostanie wytrwały w realizacji swoich planów. Czy zadowoli się tylko wygraną, pławiąc się w przywilejach, czy jednak ruszy do pracy jak zapowiadał w przedwyborczych tourach po delegatach?

 

Obecne wybory w PZPN przypominają nieco świat polskiej polityki ostatnich lat. Choć Boniek zdecydowanie podniósł prestiż naszego futbolu, uczynił zeń marketingowo świetny produkt (sportowa koniunktura wahała się wyraźnie), dochował się również sporej grupy środowiskowych przeciwników, znaczącej i twardej opozycji. Rozmawiając przez ostatnie miesiące z delegatami, którzy w środę w Warszawie podniosą rękę za wybranym przez siebie kandydatem, bardzo często słyszałem, że zagłosują tyleż za Kuleszą, co przeciwko Bońkowi, którego sukcesorem jest w ich mniemaniu drugi z kandydatów Marek Koźmiński. Dopiero z czasem zaczął ich przekonywać sam Kulesza, bo niektóre propozycje - ze zrozumiałych względów nieartykułowane publicznie, by ich „nie spalić” – są całkiem merytorycznie i sensowne (o czym za chwilę). Zupełnie jak w polityce – wyborcza rozgrywka prowadzi do sukcesu przez zniechęcenie do przeciwnika, dopiero później przez własne programy. Per analogiam obóz Kuleszy zagwarantował także dzielenie się swoimi aktywami. W polityce są to programy socjalne, w piłce nożnej większy wpływ piłki klubowej nad wojewódzkich baronów.

 

W sytuacji, kiedy przedwyborcza sondaże jednoznacznie wskazują wygranego, łatwo o pychę i błędy. Rodzi się również pokusa rozliczeń i choć dochodzący do władzy z reguły odżegnują się od planów zemsty, po takie narzędzie sięgają nierzadko. Jak łatwo prześledzić w historii, sprawdza się to na krótką metę. Dlatego Kulesza i jego ludzie powinni przyjąć, że w PZPN nie jest aż tak źle, by po zmianie władzy wycinać wszystko w pień. Ale nie jest aż tak idealne, by nie nanieść znaczących korekt. I tak idąc od samej góry nie może odżegnywać się od Bońka, który pozostaje przecież w komitecie wykonawczym UEFA jako wiceszef tej instytucji. Jest on naszej piłce po prostu niezbędny. Łatwo zrozumieć, że nowy prezes na najważniejszym de facto stanowisku sekretarza generalnego posadzi najbardziej zaufanego człowieka (propozycja od obozu Koźmińskiego, by pozostał na stanowisku Maciej Sawicki padła natychmiast), ale nie może zrezygnować z wypracowanej latami struktury finansowania związku i mechanizmów, które tak wywindowały społeczne postrzeganie pierwszej reprezentacji. Kontynuacja a nie destrukcyjne działanie! Na marginesie, w ostatnich tygodniach, kiedy Kulesza zyskiwał coraz większą przewagę, na korytarzach związku czuć było rezygnację i zniechęcenie. A przecież jest tam tylu wartościowych fachowców, by skorzystać z ich doświadczeń i działać z takim samym rozmachem niezależnie od tego, kto kieruje federacją.

 

Gdyby chcieć wypisywać wszystko, co dobre podczas kadencji Bońka, można by zająć wiele miejsca. Odniosę się choćby do fantastycznego projektu „Biblioteki PZPN – Łączy nas piłka”, która może być benchmarkiem dla czołowych federacji na świecie. Wracając jednak do clou sprawy, to była bardzo dobra kadencja, ale mierzona różnymi prędkościami i – jak zauważył ktoś z obecnego zarządu– proporcjonalnie odwrotna do zaangażowania prezesa w media społecznościowe. Nikt nikomu nie może zabronić z nich korzystać, ale zdaniem moich rozmówców najwięcej kryzysów brało się właśnie z wpisów Bońka na Twitterze. Ba, dodają oni nawet, że gdyby nie momentami aroganckie podejście do niektórych spraw, Koźmiński nie byłby wcale na straconej pozycji podczas środowego głosowania. Cytuję te argumenty, bo nie są wyrwanymi z kontekstu plotkami, a wypowiedział je ktoś z bliskiego otoczenia ustępującego prezesa.

 

Do zrobienia jest wiele. Choć bardzo często pada argument szkolenia młodzieży, jest jedynie wytrychem w dyskusji, w której można znaleźć tyle samo za, co przeciw. Z jednej strony można powiedzieć, że podsumowaniem obecnej kadencji jest porażka kadry do lat 17 z Niemcami 1:10 (to już nie są dzieci, by nie zwracać uwagi na wynik), ale z drugiej strony możemy powiedzieć, że w kwestii szkolenia jeszcze dziewięć lat temu był w PZPN totalny ugór.

 

Stworzone projekty Talent Pro (obserwuję je z bliska drugi rok z rzędu) dla najbardziej uzdolnionych 16-, 15- i 14-latków lub regularne zgrupowania Akademii Młodych Orłów (taka sama nazwa zarzuconych już wojewódzkich zajęć stacjonarnych wprowadza w błąd i deprecjonuje sensowny projekt kadr preselekcyjnych) to nie tylko możliwość wnikliwej selekcji, ale również niesamowity kop motywacyjny dla przyszłych reprezentantów Polski. Podobnie jest z trenerami kadr młodzieżowych, którzy – jak zauważył Antoni Bugajski z „Przeglądu Sportowego” – uciekają na wieść o robocie w ligowej piłce (Czesław Michniewicz, Jacek Magiera). Są tacy, którzy swoją charyzmą (np. Maciej Stolarczyk) lub usystematyzowaną wiedzą (Marcin Dorna, Bartłomiej Zalewski) potrafią porwać, a są tacy, którym po prostu jest na tych dobrze płatnych stanowiskach wygodnie. Jest w Polsce wielu znakomitych szkoleniowców, których Kulesza (a właściwie jego wiceprezes ds. szkolenia, którym zostanie najpewniej Sławomir Kopczewski) może wziąć od zaraz. I nie powinno być tu twardego kryterium, że musi to być były piłkarz z ogromem doświadczeń (choć dobrze, by je miał). To musi być fachowiec, który wie, czego potrzebuje dana kategoria wiekowa.

 

Pomysłów, które można wprowadzić od zaraz jest wiele:

 

- reprezentacje Polski w danych rocznikach zawodników późnodojrzewających, którzy przepadają na rzecz silnych i wcześniej dorastających chłopców;

 

- współfinansowani przez PZPN trenerzy kadr wojewódzkich, którzy nie pracują w klubach realizując interes swoich pryncypałów (mam nagrania rodziców i innych trenerów, którym podbierano zawodników w zamian za obietnice gry w kadrze wojewódzkiej), a są skautami dla PZPN (teraz jest ich zaledwie czterech na całą Polskę);

 

- powołanie Centralnej Ligi Juniorów do lat 16, bo akurat ta kategoria musi przez rok potykać się w ligach wojewódzkich.

 

Itd. Nie jestem działaczem, to oni podniosą rękę w środowym głosowaniu, to oni (zwłaszcza nowo wybrany zarząd) powinni przyjść z workiem pomysłów, co zmienić. Nie uzdrowi to polskiej piłki od razu, ale wniesie pewien porządek. Tak jak uporządkowana powinna zostać filozofia i strategia polskiej piłki. Fundamentem Narodowego Modelu Gry, który tworzono latami, jest praca z najmłodszymi w taktyce 1-4-4-2. Po przyjściu trenera Paulo Sousy i jego propozycji dla pierwszej reprezentacji systemu z trzema obrońcami spowodowało, że w młodszych rocznikach nagle zaczęto grać i trenować w ten sam sposób. Odejdzie Sousa, przyjdzie kolejny selekcjoner i znów zmiana wajchy?

 

Każdy charyzmatyczny szef dużej struktury skazany jest na pomyłki. Zdarzą się one także Kuleszy, ale warunkiem jest determinacja i – powtórzę – właściwi ludzie wokół. Przegrywając w 2008 roku wybory z Grzegorzem Lato Boniek powiedział mu na odchodne: „Chciałeś rower, to pedałuj”. Lato, choć w przeszłości świetny piłkarz, okazał się fatalnym menedżerem. Po prostu na tym rowerze się przewrócił. Jak będzie z Kuleszą w roli szefa polskiej piłki?

Przemysław Iwańczyk, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl
ZOBACZ TAKŻE WIDEO: Anglia - Brazylia. Skrót meczu

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie