Przemysław Iwańczyk: Po Euro siatkarek ciągłe bóle głowy na placu budowy

Siatkówka
Przemysław Iwańczyk: Po Euro siatkarek ciągłe bóle głowy na placu budowy
fot. CEV

Nim władze polskiej siatkówki rozpoczną kolejną próbę podniesienia reprezentacyjnej siatkówki kobiet, muszą zastanowić się, jaki jest jej potencjał i na kogo może liczyć selekcjoner. Na razie nawet najwytrawniejsi fani tego sportu żyją w dylemacie, czy miejsce biało-czerwonych jest w ścisłej europejskiej czołówce, czy może jesteśmy średniakami i tam należy lokować nasze aspiracje. Pamiętajmy, za rok mundial przed własną publicznością i szkoda byłoby kończyć go z kolejnym kacem.

Na razie nie wiadomo nic: kto poprowadzi Polki w przyszłorocznych mistrzostwach świata, na które zawodniczki będzie mógł liczyć trener Jacek Nawrocki lub jego zastępca, w jaki sposób przygotować drużynę narodową, by nie skompromitowała się przed własną publicznością na najważniejszej imprezie do 2010 roku, bo już od ponad dekady próżno szukać naszych na mundialu lub igrzyskach olimpijskich. Generalnie reprezentacja od lat przypomina wózek, który każdy pcha w swoją stronę – trener, siatkarki wcale nie we wspólnym interesie i działacze, którzy usiłują wejść w buty mediatorów. Kadra przypomina też permanentny plac budowy, na którym nigdy nie udało się wyjść poza początkowy etap. Ilekroć drużyna zbliża się do celu zbieżnego z oczekiwaniami (np. półfinał Euro 2019), tylekroć sypie się wszystko w kolejnej imprezie lub kwalifikacjach do niej. W najmniejszym stopniu z powodów sportowych, częściej o kolejnym rozczarowaniu decydują relacje międzyludzkie, alianse personalne, które raczej burzą niż budują. Miast być spoiwem ponad podziałami reprezentacja staje się miejsce waśni, niedomówień i wiecznych pretensji. Mało tego, nie ma nikogo, kto podjąłby się zdiagnozowania źródła problemów i próby ich rozwiązania. A to niewątpliwie zadanie dla władz polskiej siatkówki, niezależnie od tego, kto na ich czele stanie po najbliższych wyborach.

 

ZOBACZ TAKŻE: Jacek Nawrocki zabrał głos ws. swojej przyszłości

 

Jeszcze we wtorek wielu kibiców łudziło się, że z polską siatkówką kobiet nie jest tak źle. Oczywiście więcej było takich, którzy mieli wątpliwości i stawiali krzyżyk na polskich siatkarkach w ćwierćfinałowym meczu mistrzostw Europy z Turczynkami, ale byli i tacy, którzy przypominali sobie historię sprzed 18 lat, kiedy pod wodzą nieodżałowanego Andrzeja Niemczyka biało-czerwone pokonały turecki zespół w finale EuroVolley. Wygrany finał 3:0 nie pozostawiał wątpliwości, kto jest najlepszą drużyną Starego Kontynentu. W setach rywalki nie wyszły poza granicę 17 punktów, choć były przecież zdecydowanymi faworytkami. To wtedy nazwano nasze siatkarki „Złotkami”, to wtedy w świadomości Polaków ugruntowały się nazwiska Małgorzaty Glinki, Katarzyny Skowrońskiej czy Agaty Mróz. Od tego meczu Polska zagrała w mistrzostwach Europy tylko dwa spotkania z Turcją i oba przegrała – w 2017 roku i dwa lata później w półfinale, w obu przypadkach 1:3. Zastanawiano się, dlaczego można było wtedy, a dlaczego nie można teraz. Turczynki bardzo brutalnie sprowadziły nas na ziemię, były drużyną nie do przejścia, zdecydowanie pobiły polski zespół.

 

W pomeczowym studiu Polsatu Sport, utyskując na znów dotkliwą dla nas rzeczywistość, zastanawialiśmy się wspólnie z ekspertami, czy ta impreza również musiała zakończyć się dla nas rozczarowaniem. Oczywiście mądry Polak po szkodzie, snuliśmy wizje, w których Polska zamiast wpadki z Bułgarkami wygrywa, wchodząc na wiele dogodniejszą ścieżkę ze Szwecją w 1/8 finału i Holenderkami w ćwierćfinale. Te ostatnie są oczywiście dużo słabszym zespołem od Turczynek, więc kto wie, czy nie zakończyłaby się ta przygoda na półfinale. Tylko co dalej? Czy nie zamazałoby to prawdziwego obrazu naszej żeńskiej siatkówki? Czy nie tkwilibyśmy w stanie wiecznych oczekiwań i wiecznych rozczarowań, nie wnikając, jak postawić tę budowlę do końca. Swoją drogą w retoryce tej polska siatkówka kobiet porusza się od lat. Bez przerwy budowa, zbieranie doświadczeń, znów budowa, etc. A może kolejna wpadka tuż przed imprezą dziesięciolecia spowoduje wreszcie twórczy wstrząs?

 

Przyznam, że z mieszanymi uczuciami oglądałem wtorkowe wypowiedzi polskich siatkarek po zakończonych dla nich mistrzostwach. Był żal, były łzy, ale niektóre wypowiedzi, cedzone przez zęby niedomówienia, może nawet pretensje, są wystarczającym dowodem, że ta drużyna istnieje tylko w teorii i jest wielkie ryzyko, że przyszłoroczny mundial zakończy się klęską. To chyba w ogóle ewenement, że najlepsze zawodniczki nie chcą grać dla reprezentacji narodowej, to chyba jedyna taka reprezentacja, że sportowców trzeba nie zapraszać, a prosić, by ubrali narodowy strój. Oczywiście są sytuacje nadzwyczajne, osobiste, zdrowotne, które niektóre nieobecności usprawiedliwiają, ale mam wrażenie, że skład narodowej drużyny od kilku sezonów jest konsekwencją krzyżujących się aspiracji i interesów. Nie wnikając w szczegóły, bo kłopot z ich usystematyzowaniem mieliby pewnie najwięksi insajderzy, warto zacząć od zaraz i od zera. Niezależnie od tego, kto poprowadzi zespół potrzebna jest gruba kreska. Siatkarki powinny być zdolne do gry i zdecydowanie do reprezentacyjnych poświęceń. Nie takie, które wycofają się w pół drogi, ale takie, które będą do momentu, kiedy ich wartość sportowa będzie dawać reprezentacji jakość. Najpierw jednak to działacze powinni określić, jaki mamy potencjał i w jaki cel mierzymy, nie tylko na najbliższym mundialu. Inaczej będzie kac, a tego przecież nie chcemy.

Przemysław Iwańczyk, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie